Hej, kto Polak na PIT-y!
Michał Gryczyński
Fot.
Co roku o tej porze ślęczymy mozolnie nad formularzami podatkowymi. Dziwnym zrządzeniem losu to upadlające zajęcie przypada zawsze w okresie Wielkiego Postu. Cóż, skoro niejeden z nas ukradkiem ociera wtedy łzy, może należy je rzeczywiście uznać za wielkopostne umartwienie?
Jako chrześcijanie, wiemy, że mamona to marność nad marnościami, a pieniądze szczęścia nie dają. Jednak...
Co roku o tej porze ślęczymy mozolnie nad formularzami podatkowymi. Dziwnym zrządzeniem losu to upadlające zajęcie przypada zawsze w okresie Wielkiego Postu. Cóż, skoro niejeden z nas ukradkiem ociera wtedy łzy, może należy je rzeczywiście uznać za wielkopostne umartwienie?
Jako chrześcijanie, wiemy, że mamona to marność nad marnościami, a pieniądze szczęścia nie dają. Jednak za coś trzeba żyć. Tymczasem pazerny fiskus zdziera z nas haracz przez cały rok, a jego rozmiary uświadamiamy sobie, najczęściej, dopiero w okresie powszechnego "pitolenia". I wtedy włos się jeży, nawet na łysej głowie, bo człek widzi, jakie kwoty mu zabierają. Coraz bardziej rozumiemy wtedy św. Jana Chrzciciela, który celnikom urągał od łupieżców i zdzierców podatków. Owszem, wielki prorok mówił tak, bo oni byli kolaborantami Rzymu, czyli okupanta, ale czyż i my nie jesteśmy ofiarami poborców podatkowych? Czy cała ta wataha urzędnicza, która obecnie pasożytuje na naszych grzbietach, nie jest okupantem? Gdyby nie czas pokuty, to byśmy, zapewne, ulegli pokusie powiedzenia wszystkiego, co nam leży na sercu. Kiedy jednak, jeśli nie w Wielkim Poście, zwalczać pokusy?
System podatkowy powinien stymulować rozwój rynku; kiedy szwankuje, obciążenia stają się nadmierne, a gospodarka gwałtownie wyhamowuje, zarzynając przedsiębiorczość i mnożąc bezrobocie. Tak właśnie dzieje się w Rzeczpospolitej, która ma jeden z największych w Europie klinów podatkowych. Jeszcze do niedawna grabież podatkowa dokonywała się pod pozorami socjalistycznego miłosierdzia - upaństwowionego i zinstytucjonalizowanego - które kończyło się na szumnych deklaracjach. Bo przecież podatki zawsze uderzają w najbardziej potrzebujących, którym potem oddaje się jakieś nędzne grosze pod postacią zapomóg czy zasiłków. Osławiona wrażliwość społeczna lewicy polega na rzekomym obdarowywaniu ubogich, kosztem zamożniejszych, a kończy się i tak skokiem na kasę, a w najlepszym wypadku jej zmarnotrawieniem. Obecnie jednak mało kto dba już o zachowanie takich pozorów. A potężna machina biurokratyczna uciska nas w majestacie prawa i to za nasze pieniądze!
Coraz trudniej godzimy się z chciwością fiskusa, bo nikt już nie wie - poza tymi, którzy żyją z tego niecnego procederu - po co właściwie je płacimy? Kto wie, co się z nimi dzieje, skoro ciągle nie wystarcza ani na edukację, ani na służbę zdrowia, a wojsko oraz policja są chronicznie niedoinwestowane? Pomimo tego sztaby specjalistów od szperania po cudzych kieszeniach nieustannie kombinują, jakby tu się jeszcze dobrać do zawartości naszych portmonetek, portfeli, książeczek oszczędnościowych, a nawet materacy i skarpet, w których ten i ów trzyma jeszcze ostatnie zaskórniaki, odłożone na czarną godzinę. Oczywiście, dla naszego dobra, więc jak się nie wzruszyć troską o nasz los?
Wysokie podatki są potrzebne tym, którzy z nich żyją: urzędnikom, sztabom doradców podatkowych oraz - rządzącym. Bo wszystkie pieniądze, którymi ci ostatni tak niefrasobliwie rozporządzają, pochodzą wyłącznie z naszych podatków. Ustala się więc nieprecyzyjne przepisy, aby istniała możliwość rozmaitych interpretacji, choć można by sformułować je jasno i jednoznacznie. Szkoda, bo przecież każdy powinien samodzielnie wypełnić owo zeznanie, skoro popełnienie błędu grozi sankcjami.