Logo Przewdonik Katolicki

Nie jestem doktorem Judymem

Jadwiga Knie-Górna
Fot.

Rozmowa z lekarzem Waldemarem Gwozdowskim, laureatem nagrody Człowiek - Człowiekowi przyznawanej przez księdza Adama Dyczkowskiego, biskupa diecezji zielonogórsko-gorzowskiej Otrzymał Pan tegoroczną nagrodę biskupa diecezji zielonogórsko-gorzowskiej za działalność inspirowaną ewangelicznym duchem miłości bliźniego. W Gorzowie Wielkopolskim zwany jest Pan doktorem Judymem. - Nagroda...

Rozmowa z lekarzem Waldemarem Gwozdowskim, laureatem nagrody Człowiek - Człowiekowi przyznawanej przez księdza Adama Dyczkowskiego, biskupa diecezji zielonogórsko-gorzowskiej


Otrzymał Pan tegoroczną nagrodę biskupa diecezji zielonogórsko-gorzowskiej za działalność inspirowaną ewangelicznym duchem miłości bliźniego. W Gorzowie Wielkopolskim zwany jest Pan doktorem Judymem.

- Nagroda ta była dla mnie dużym zaskoczeniem, przyznam się szczerze, że wcześniej nawet nie miałem pojęcia o jej istnieniu. Zaskoczony byłem dlatego, że nie czuję się Judymem i nie angażuję się w pracę hospicjum po to, aby być Judymem. Moja działalność w hospicjum wiąże się po pierwsze ze specjalizacją anestezjologa, jaką posiadam, a po drugie, że wychodzę z założenia iż skoro mam wolny czas, podczas którego mogę komuś pomóc, to po prostu pomagam. Bowiem cierpienie, które towarzyszy wielu chorym, jest możliwe do opanowania. Dlatego w tym kierunku zacząłem się rozwijać, w konsekwencji czego rozpoczęła się moja praca w poradni przeciwbólowej, a następnie w hospicjum.

Chyba nie każdy człowiek nadaje się do opieki nad chorymi?

- Oczywiście, że nie. Aby opiekować się chorym, trzeba mieć specyficzne podejście do drugiego człowieka, trzeba się też głęboko zastanowić - co ja mogę temu choremu człowiekowi od siebie dać? Przede wszystkim musimy widzieć tego człowieka, widzieć jego cierpienie i wierzyć w to cierpienie. Trzeba umieć wysłuchać chorego i mieć serce. Bowiem niektóre prawdy są bardzo brutalne oraz bolesne, i trzeba powiedzieć je w taki sposób, by nie zranić człowieka. Po prostu nie zawsze choremu trzeba mówić całą prawdę. Nie zawsze też trzeba przy nim wymądrzać się swoją medyczną wiedzą, zwłaszcza gdy chory mocno cierpi. Choremu człowiekowi czasem najtrudniej jest wytłumaczyć najprostsze rzeczy, dlatego trzeba umieć z nim rozmawiać, trzeba też do każdego znaleźć odpowiednią drogę. Często ludzi chorych i cierpiących trzeba szukać. A żeby to robić, po prostu trzeba to lubić.

Powiedział Pan, że czasem chorych i cierpiących należy szukać. Jak mam to rozumieć?

- Dosłownie. Zdarzają się takie przypadki, że od osób postronnych dowiadujemy się, że gdzieś znajduje się osoba obłożnie chora, która praktycznie pozostawiona jest bez opieki i pomocy lekarskiej, bowiem rodzina uzyskała informację, że jest ona nieuleczalnie chora. Niedawno miałem właśnie taki przypadek. Dzięki pomocy innych osób, udało mi się odnaleźć młodą dziewczynę, która z powodu swojej zaawansowanej choroby bardzo cierpiała. Nie otrzymywała żadnych leków, była pozbawiona jakiejkolwiek opieki medycznej. I to wcale nie jest rzadki przypadek. Nie znaczy to również, że rodzina jest bez serca. Tak się dzieje, gdy następuje brak konkretnej informacji, w wyniku czego rodzina nie szuka pomocy, bowiem jest przekonana, że takiemu choremu nic i nikt już pomóc nie może.

Wspomniał Pan, że nie zawsze trzeba choremu mówić całą prawdę. Natomiast wielu Pańskich kolegów uważa, że chory właśnie powinien znać całą prawdę o swoim stanie zdrowia, bo to pomaga w leczeniu.

- Co w tym momencie znaczy prawda, i o jaką prawdę chodzi? Prawdą można też zabić pacjenta. Dla mnie prawdą jest odpowiadanie na pytania, jeśli więc pacjent zadaje pytania, to ja jemu na nie odpowiadam. Dużo ludzi boi się konkretnych odpowiedzi, więc zadaje pytania w taki sposób, by uzyskać odpowiedź, z której nic nie wynika. Mówię wówczas pacjentowi, że jest choroba, która go zniszczyła, i która mu przeszkadza. Koniec kropka. Jest to mówienie prawdy, ale nie jest to dosłowne nazwanie choroby. Właściwie tylko 1/3 chorych chce znać faktyczną prawdę, pozostali albo udają, że nie wiedzą, co im dolega, albo nie chcą postawić przysłowiowej kropki nad i. Jeśli nie ma kropki to nie ma choroby. Zdarza się również tak, że rodzina nie życzy sobie, aby choremu powiedzieć prawdę. Dlatego na siłę nikomu jej nie mówię, ale także nie okłamuję.

Proszę powiedzieć, jak ważne podczas choroby jest wsparcie duchowe?

- Bardzo ważne. Często są takiego rodzaju sytuacje, gdzie pacjent, któremu coś dolega, kierowany jest od jednego specjalisty do drugiego. Ma wykonywaną całą masę badań, które często wiążą się z bólem i dyskomfortem psychicznym. Cały czas wokół niego coś się dzieje, nagle stawiana jest diagnoza, która mówi, że jest źle i właściwie od strony medycznej nie ma już nic więcej do zrobienia. Chory nagle pozostaje w ciszy, nie ma badań, nikt go nie informuje co się z nim dzieje, dowiaduje się lub też nie, że jest choroba i to poważna. Na dodatek pacjenci bardzo często wzajemnie się "doinformowują", w efekcie czego chory jest ciężko wystraszony i przeświadczony, że już mu nic ani nikt nie pomoże. I tu jest ważny moment na wsparcie go odpowiednią rozmową i informacją, że są tacy ludzie, którzy zainteresują się nim, jego chorobą i jego bólem. Taki człowiek musi być przeświadczony, że ze swoją chorobą nie pozostanie sam. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, aby pacjent zawsze był traktowany jak człowiek i czuł się człowiekiem, a nie daną jednostką chorobową.

No właśnie, mieliśmy jedną reformę służby zdrowia, teraz mamy reformę reformy, a pacjent nadal bardzo często traktowany jest jak intruz.

- To prawda i niestety nie mogę powiedzieć, że się to wkrótce zmieni, choć bardzo bym tego chciał. Jestem lekarzem i odpowiadam za bezpośredni kontakt z chorym. Niestety, nade mną są przepisy prawne, finansowe, oraz wiele innych czynników, które powodują, że mnie na pewne rzeczy stać wobec pacjenta lub też nie. Wiem, że brzmi to brutalnie, ale taka jest prawda. Oczywiście chciałbym dla każdego pacjenta zrobić jak najwięcej, ale wiem, że obecna sytuacja finansowa naszej służby zdrowia mi na to nie pozwala. Najważniejsze jednak jest to, że chory nadal ma gdzie przyjść, i może poddać się leczeniu.

Ostatnio opinia publiczna została zbulwersowana informacjami, że szpitale odmówiły przyjęcia ciężko chorych pacjentów.

- Tu jest konflikt wielu zdarzeń i wielu przyczyn. Pracuję na oddziale intensywnej opieki medycznej, na którym znajduje się dwanaście łóżek, na których leży dwunastu ciężko chorych pacjentów. I załóżmy, że teraz przywożą mi kolejnego chorego, który także jest w bardzo ciężkim stanie - co ja mam zrobić?! Gdzie mam go położyć i do jakiej aparatury podłączyć? Oczywiście choremu, którego przywozi się do szpitala, powinno się udzielić odpowiedniej i niezbędnej pomocy, oraz szukać dla niego szpitala, w którym będzie i wolne miejsce, i najlepsza dla niego opieka. W naszym szpitalu na każdym oddziale dwa razy dziennie robione są modyfikacje łóżkowe, by było wiadomo, gdzie i ile jest wolnych miejsc. Dzięki temu karetka pogotowia, która wiezie ciężko chorego, nie błądzi, tylko konkretnie już kieruje się na dany oddział. Prawdą również jest, że każdego dnia lekarze z karetek pogotowia ratują wiele ludzkich istnień, a o tym nikt nie mówi, natomiast gdy zdarzają się takie jednostkowe sytuacje, jest o nich głośno. Oczywiście one w ogóle nie powinny mieć miejsca, ale lekarze są tylko ludźmi, którzy również popełniają błędy. Lekarz ma udzielać pomocy - czynię to, na ile potrafię i jeśli mam do tego warunki, bowiem bez nich mogę pacjentowi zaszkodzić.

Często zadajemy sobie trudne pytania o sens choroby i sens cierpienia. Każdy z nas na te pytania znajduje inne odpowiedzi, są też tacy, którzy do końca nie potrafią ich znaleźć.

- Choroba jest patologią. Po to jest służba zdrowia i lekarze, aby ją leczyć. Nie każda choroba wiąże się z cierpieniem fizycznym, natomiast prawie każda z cierpieniem psychicznym. Cierpienie nie ma wówczas sensu, kiedy przeszkadza żyć. Dlatego staramy się je złagodzić. Wówczas takie cierpienie może rozwijać człowieka wewnętrznie. Najlepiej to widać na przykładzie dzieci. Dziecko będące w chorobie terminalnej w wieku 9 czy 12 lat zachowuje się jak dorosły człowiek. Posiadam tomik poezji dziewczynki, która już niestety nie żyje, ale poprzez treść jej wierszy odkrywamy, jak z tej małej dziewczynki choroba oraz towarzyszące jej cierpienie ukształtowały osobę niezwykle głęboką i dojrzałą.

Papież kiedyś pewnej chorej kobiecie powiedział: musisz tak przyjmować cierpienie, jak ja je przyjmuję.

- To jest cierpienie, które rozwija człowieka. To, które jest bólem przeważnie człowieka łamie. Ból fizjologiczny niszczy chorego. Natomiast rozwija tego typu cierpienie, które pozwala żyć. Miałem takiego pacjenta, który na widok lekarskiego fartucha krzyczał, bowiem każda najmniejsza przy nim wykonywana czynność sprawiała mu olbrzymi ból. Po dwóch dniach, kiedy chory otrzymał odpowiednie leki, ból zniknął. Chory zaczął wstawać z łóżka, okazał się wspaniałym człowiekiem posiadającym wielkiego ducha, i choć żył jeszcze tylko dwa miesiące, to do końca pozostał wesoły, dowcipny - był po prostu wspaniały.
Ale nasuwa się tutaj też inne pytanie - czy my szukamy cierpienia? W życiu jest przecież wiele rodzajów cierpienia. Myślę tu o ludziach bezdomnych, bezrobotnych, którzy często tracą sens życia. Czy te cierpienia człowieka rozwijają? Mam wątpliwości.

Krajowy duszpasterz służby zdrowia w zeszłym roku powiedział, że Światowy Dzień Chorego ma uwrażliwić świat na ludzkie cierpienie, ma budzić świadomość w tych, którzy służą choremu, aby nie czuł się on jak przedmiot i nie był tak traktowany. Niestety, jest inaczej.

- Zgadzam się z tym. To co teraz powiem, na pewno nie tłumaczy tego stanu rzeczy, ale proszę też spojrzeć na problem od drugiej strony. Jeśli kolega np. ortopeda dziennie przyjmuje czasem i sześćdziesięciu pacjentów - to siłą rzeczy widzi tylko chorobę w człowieku. Na dyskusję, rozmowę, na ten czas, który jest potrzebny w kontakcie z chorym nie ma po prostu sił, ani właśnie czasu, mimo jego najszczerszych chęci. Proszę mi wierzyć, że bardzo chcielibyśmy każdemu pacjentowi poświęcić tyle uwagi ile wymaga, by wytłumaczyć mu, na czym polega jego choroba, jak ją leczyć, dlaczego otrzymuje takie leki, a nie inne. To byłoby możliwe, gdyby lekarz dziennie przyjmował tylko dwudziestu pacjentów, czyli tylu, ilu wymaga prawo. Tylko kto załatwi pozostałych czterdziestu, którzy przyjeżdżają po pomoc?! Problemem naszego społeczeństwa jest kompletny brak profilaktyki. Rzadko kiedy trafia do nas chory, u którego pojawiają się pierwsze dolegliwości, przeważnie trafiają do nas ludzie, u których choroba poczyniła już spore spustoszenie.
Waldemar Gwozdowski - lekarz specjalista anestezjolog, prowadzi poradnię przeciwbólową w Hospicjum św. Kamila w Gorzowie Wielkopolskim.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki