Logo Przewdonik Katolicki

Postęp, czyli gorzej, niż było

Michał Gryczyński
Fot.

2 listopada Kościół na szczęście nie nasz zszedł na dziady. Może owo potoczne określenie kogoś razi, ale właśnie ono najbardziej stosownie oddaje to, co się stało. I to w sensie dosłownym. Można bowiem, jak wiadomo, zejść na dziady, czyli upaść tak, że już niżej się nie da. Tak też się stało, kiedy amerykańscy anglikanie zdecydowali...

2 listopada Kościół – na szczęście nie nasz – zszedł „na dziady”. Może owo potoczne określenie kogoś razi, ale właśnie ono najbardziej stosownie oddaje to, co się stało. I to w sensie dosłownym.
Można bowiem, jak wiadomo, „zejść na dziady”, czyli upaść tak, że już niżej się nie da. Tak też się stało, kiedy amerykańscy anglikanie zdecydowali się – pomimo próśb arcybiskupa Canterbury, który jest dla nich głową Kościoła, o zachowanie rozwagi – udzielić święceń biskupich zadeklarowanemu homoseksualiście. I właśnie z tej to przypadłości wynika dosłowność owego „dziadowania”, bo skoro chłop flirtuje z chłopem, zamiast – jak Pan Bóg przykazał – z niewiastą, to rzecz się dzieje wyłącznie między „dziadami”. Celowo nie piszę między „dziady”, aby nikt z Was, czcigodni utracjusze raju, nie uległ pokusie skojarzeń ze znamienitym dramatem naszego narodowego wieszcza Adama Mickiewicza.
Pomyśleć tylko, że od lat żyjemy w głębokim przeświadczeniu, iż anglikanie – podobnie jak wszyscy protestanci – znają Pismo Święte znacznie lepiej od nas, katolików. A oto teraz okazało się, że „soli scriptura” nie zawsze wychodzi jednak na dobre. Skoro bowiem anglikański kapłan, który został biskupem, miał najpierw żonę i dzieci, a potem rozwiódł się i związał – za przeproszeniem, dla chuci – z innym mężczyzną, to chyba z tą znajomością Biblii nie jest jednak najlepiej. Nie tylko, zresztą, u niego, bo przecież sam sobie tych święceń nie udzielał. Jak na mój, katolicki, rozum to, doprawdy, nazbyt wiele w tym wszystkim pomieszania z poplątaniem. I jak tu nie sławić roztropności naszego Kościoła, w którym od dawna docenia się walory celibatu osób duchownych? Choć rozpisywać się na ten temat nie zamierzam, bom przecie chłop „żonaty i dzieciaty”, a nie kapłan i mógłbym nadto wyidealizować stan bezżenny z motywów religijnych. Przypomnę więc tylko, że różni się on znacząco od „starokawalerstwa” nie tylko motywem, ale i tym, co psychologia nazywa sublimacją, czyli uwzniośleniem, przeniesieniem na wyższy poziom, a więc uszlachetnieniem.
Jeśli więc ktoś taki został biskupem, czyli pasterzem, to należy poważnie martwić się o stado, któremu będzie przewodził. To duża odpowiedzialność, bo dla wiernych biskup powinien być wzorem; Bóg jeden raczy wiedzieć, dokąd taki pasterz poprowadzi swoją trzódkę? Cóż, przypomina to przysłowiowy spacer, podczas którego kulawego wziął pod rękę niewidomy.
Czy to już jest postęp, czy będzie jeszcze gorzej? Świat się „lyra” – jak mawiają starzy poznaniacy.
Jeśli ktoś odczytuje moje refleksje jako antyekumeniczne, to się myli. Chociaż rozdarcie chrześcijaństwa jest głęboką raną i zgorszeniem, również dla niechrześcijan, to przecież cel, jakim jest dążenie do jedności, nie uświęcałby środków, czyli milczenia wobec zła. Nie wolno, w imię szlachetnych dążeń, przymykać oczu na nieobyczajność, która jest nie do pogodzenia z Ewangelią.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki