Za co lubimy Adama Mickiewicza? W czym jest nam bliski?
z polskimi aktorami rozmawia Danuta Chodera
Co jest najważniejsze w Mickiewiczu i jego spuściźnie?
Jerzy Zelnik: Najważniejszy jest sam Mickiewicz jako człowiek. To, co mówię, jest może przewrotne, ale on nam zostawił siebie całego i jako poeta, i jako człowiek. I właśnie ta całość mnie interesuje. Nie żaden jego utwór z osobna, tylko on cały - z całą poezją, z całą religią, z tym filozoficznym i społeczno-politycznym zacięciem, z tym borykaniem się z pomówieniami, że jest tchórzem, z jego problemami z powodu kobiet - cały Mickiewicz. Dlatego napisałem kiedyś scenariusz pt. "Idę z daleka, nie wiem, z piekła czyli z raju" i z tym spektaklem jeżdżę od 1998 roku, czyli od dwusetnej rocznicy jego urodzin. Teraz już rzadziej, ale wracam do tego. Jestem bardzo z Mickiewiczem związany, choć nigdy nie przypuszczałem, że on mnie "dopadnie" i każe mi podjąć taki wysiłek, żeby przekazać jego przesłanie, bo ja zawsze przyjaźniłem się z Norwidem. Norwid ratował mnie w stanie wojennym i trochę później. W 1983 roku powstał taki spektakl o podobnym tytule "Dopokąd idę" z "Pielgrzyma" i Norwid był mi przewodnikiem. A tu nagle przyszedł najpierw Słowacki, a później Mickiewicz.
Czy w ten sposób spłaca Pan dług wdzięczności wobec Wieszcza?
Powiem w sposób może kabotyński, ale wydaje mi się, że mam jakieś zobowiązania wobec Mickiewicza, jakiś dług do spłacenia. Zdaję sobie sprawę, że to brzmi jakoś pompatycznie, ale rzeczywiście on nam tyle zostawił, że nie można tego pominąć, zapomnieć, przejść obok tego obojętnie. Ja muszę to wziąć w siebie jako wyzwanie.
Za co kocha Pan Mickiewicza? Bo to było widać na Pana twarzy...
Andrzej Seweryn: Wie pani, dlatego, że on jest taki bezlitośnie prawdziwy, bezlitośnie, prawdziwie kochający, ponieważ nie jest zaślepiony. Bo jeśli nawet chwilami wydaje się nam, że jest zaślepiony, to pięć linijek później pokazuje, że wyidealizowany obraz jego ojczyzny nie jest jedynym obrazem tej ojczyzny, jaki on ma.
Za co kocham Mickiewicza? Kocham go za "Legiony", kocham go za teksty, które wygłosił w Collge de France. To trochę tak, jakby zapytać: "za co kocha Pan Boga". Proszę mnie dobrze zrozumieć - on jest kimś tak poważnym, tak ważnym, tak wielkim, tak przecież nieosiągalnym dla mnie, tak niezwykłym, nieporównywalnym, ale nie żadnym wzorem - to nie o to chodzi. To tak trudno powiedzieć. Albo trzeba mówić tak bardzo prosto - kocham go dlatego, że napisał "Polały się łzy me czyste..." albo że powiedział "O tem że dumać na paryskim bruku...". Kocham, szanuję człowieka, który napisał "Litwo! Ojczyzno moja!".
Tymczasem prowadzący rocznicową audycję w pierwszym programie Polskiego Radia mówił, że język autora "Pana Tadeusza" jest trudny, niezrozumiały, i że to może zniechęcać młodzież do czytania.
Ale to mówił chyba jakiś analfabeta, głuchy człowiek. Z czymś takim trudno dyskutować. Moim zdaniem, trzeba zawyżać kryteria rozmowy, a nie ustosunkowywać się wręcz do barbarzyństwa. Niech barbarzyństwo spróbuje spoglądać w górę, bo ja nie mam ochoty patrzeć gdzieś tam... Co nie znaczy, że ja uważam, iż jestem na górze. Ale Mickiewicz jest na górze, więc ja nie będę przez pryzmat oceny barbarzyńcy mówił o Mickiewiczu, tylko wolę się jakoś z nim bezpośrednio kontaktować.
A czy udaje się Panu przybliżać Mickiewicza Francuzom?
Od wielu lat myślę o wystawieniu "Dziadów" we Francji. Wielokrotnie organizowałem tam, w poważnych miejscach, lektury bardziej lub mniej inscenizowane. Rok temu był na przykład wieczór w Comédie Française. W ramach sezonu polskiego "Nowa Polska" zaprezentowałem w Paryżu duże fragmenty, dwugodzinną wersję. Zobaczymy, czy mi się uda, czy nie. Kiedyś to zaproponowałem w Awinionie. Zrobiliśmy też inscenizację w Instytucie Polskim w Paryżu, w Brukseli.
Czy Mickiewicz jest Panu bliski?
Mariusz Bonaszewski: Nie, nie.
Co zatem skłoniło Pana do udziału w Gali Słowa jemu poświęconej?
Chociażby to, że byłem ciekaw, czy jest możliwe, żeby przez pięć godzin widownia w takiej dużej auli wsłuchiwała się w te teksty. Mam wrażenie, że gdyby nawet zapytać tych bardzo skupionych ludzi, czy oni przyszli oglądać znanych, ulubionych aktorów, czy słuchać Mickiewicza, to wydaje mi się, że jednak interpretowanie było dla nich istotniejsze niż sam Mickiewicz.
Czy Mickiewicz może jeszcze dzisiaj trafiać do ludzi?
Irena Jun: Widok twarzy wsłuchanych ludzi, którzy byli na koncercie, to było naprawdę zadziwiające i wzruszające. Publiczność poznańska jest fenomenalna. W takich momentach zaczyna się wierzyć, że dzielimy się tym Mickiewiczem i że na tyle, na ile on nas obchodzi, obchodzi również publiczność. Być może nie jest to ta młoda publiczność, ale mnie się wydaje, że teraz przyszła pora na nowe czytanie Mickiewicza, uwolnione z okowów tradycji i Gombrowiczowskiego wyzwania, że "Mickiewicz wielkim poetą był", że jakiś element takiego przymuszania schodzi na drugi plan i zaczyna się patrzeć na Mickiewicza jak na jakąś wartość potrzebną. Minęło tyle czasu, upłynęło o wiele więcej czasu niż tego prawdziwego, to znaczy wszystko - i komputery, i elektronika, i nowa muzyka, nowy teatr, nowa literatura, nowe malarstwo, nowa poezja. I to pozwala teraz już spojrzeć, jak mam tę wartość - Mickiewicza odkrywać. Wierzę, że tak będzie. Może nie od razu.