W tych dniach oczy wielu zwrócone są na osobę Jana Pawła II. Najpierw z racji Nagrody Nobla, która nie została mu przyznana, choć wielu tego oczekiwało. Nie ma sensu nad tym się rozwodzić. Są dwie sprawy jasne - decyzja miała charakter dyskryminujący (nieprzyznanie tej nagrody Papieżowi, gdyż jest Papieżem). A sprawa druga to ta, że dysponenci Noblem stracili swą przełomową szansę. Po wszystkich żenujących werdyktach w zakresie przede wszystkim literatury i polityki (ile miernot literackich, nieznanych nikomu gryzipiórków dostało tę Nagrodę w ostatnich latach tylko z racji poprawności politycznej, ilu "działaczy" na rzecz marginalnych spraw zostało uhonorowanych Nagrodą pokojową...), była szansa, by Nagrodzie nadać znów blask i prestiż. A tak, cóż - za parę lat Nobla będzie można kupić na giełdzie lub na bazarze, lub dostać go za obronę praw mniejszości seksualnych albo z racji jakiegoś innego absurdu.
Świat patrzy na Jana Pawła II także z niepokojem, z racji jego kondycji fizycznej. Odarty z intymności swojej choroby, swojego cierpienia, rejestrowany kamerami i mikrofonami, Papież rzeczywiście odsłania ograniczoność ludzkiej kondycji. A jednocześnie, co jest tak samo dostrzegalne, pokonuje ją z niezwykłą determinacją. Wielu pyta z agresją o dymisję, wielu szyderczo komentuje "kult" osoby Jana Pawła II. Oczywiście, są to głosy uprawnione w wypadku, gdy na Ojca Świętego patrzy się jak na polityka, który kieruje się pewną pragmatyką i skutecznością działań. A także kreowaniem wizerunku swojej osoby. Rzecz w tym, że Jan Paweł II jest człowiekiem wiary, jest świadkiem Boga, w którego wierzy i który jest dla niego absolutnie wszystkim. Nie ufa zatem mechanizmom pragmatyki działań politycznych, lecz ufa Bogu, który jest Panem historii. Nie kreuje swojego wizerunku (bo jest to aktualnie wizerunek człowieka cierpiącego i w fizycznym zakresie bezradnego), ale im bardziej jest słaby, tym bardziej odsłania sobą oblicze Boga wszechmocnego.
Trzeba tylko uczciwości spojrzenia. Trzeba tylko odwagi zmierzenia się z prawdą.