Logo Przewdonik Katolicki

Kościół w obróbce

Tomasz Królak

Medialna metoda „uprość i podkręć” zamienia religię w karykaturę, groteskę lub czysty absurd

Apel Marcina Makowskiego do kolegów dziennikarzy o to, by podejmując tematy religijne, robili to kompetentnie, bardzo jest mi bliski. W pełni zgadzam się ze spostrzeżeniem, że materiały czołowych polskich mediów dotyczące tej sfery życia nazbyt często rażą niekompetencją i dowodzą ewidentnych braków warsztatowych.
Autor portalu stacja7.pl podaje dwa przykłady owej żenującej niekompetencji. Pisze o  nazywaniu Aktu Przyjęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pana „Intronizacją Chrystusa na króla Polski” oraz o zachowaniu telewizyjnego publicysty, który zapytał swoich rozmówców, czy po wyspowiadaniu się z aborcji kobieta może z czystym sumieniem pójść do kliniki i powtórzyć cały proces…
Ochoczo podpisuję się pod wspomnianym apelem, ale w powodzenie tego rodzaju wezwań nie za bardzo wierzę. Gdybyż to była tylko kwestia sięgnięcia do źródeł: kompendiów, encyklik, encyklopedii (o co, słusznie skądinąd, Makowski uprasza dziennikarską brać). Sprawa jest jednak bardziej złożona, bo kiepski poziom materiałów „okołoreligijnych” w polskich mediach to nie tylko efekt dziennikarskiego lenistwa, lecz m.in. dokonującej się na naszych oczach medialnej rewolucji. Uważam i powtarzam to od lat przy różnych okazjach, że to właśnie tematyka religijna ponosi w tym procesie największe straty. Rewolucja ta, która każe kompresować, syntetyzować, upraszczać, a następnie – dla wywołania jeszcze większego efektu – dodatkowo jeszcze „podkręcać” tak skrojony przekaz, jest dla tematyki religijnej wyjątkowo zabójcza. Jasne, cierpi nie tylko ta sfera, lecz w gruncie rzeczy cała przedstawiana w mediach rzeczywistość. O ile jednak polityka, ekonomia, kultura czy sport z takiej medialnej obróbki wychodzą jeszcze o własnych siłach, o tyle Kościół i religia nie przypominają już siebie, bo metoda „uprość i podkręć” zamienia je w karykaturę, groteskę lub czysty absurd.
Ale obok umysłowej opieszałości części dziennikarzy oraz zgubnej tendencji do upraszczania wszystkiego tak, by odbiorca (coraz mniej wymagający) z łatwością mógł skonsumować medialny przekaz, przyczyną  dramatycznie niskiego poziomu materiałów dotyczących religii jest jeszcze inna, tym razem bardzo poważna choroba współczesności. Opisał ją niedawno (w kwartalniku „Nowe Media”) Tom Nichols. Jaka to choroba? „Agonia wiedzy. Koniec ekspertów. Śmierć elit” – tak ją nazywa w tytule swojego artykułu profesor bezpieczeństwa narodowego w US Naval War College.
Zdaniem Nicholsa wiedza straciła swój autorytet jako coś, co powinno kształtować nasze myśli lub zmieniać sposób życia. Oczywista wydawałoby się konstatacja, że wykształcenie i doświadczenie w określonej dziedzinie czyni daną osobę bardziej wiarygodnym uczestnikiem debaty od kogoś, kto takimi kwalifikacjami wykazać się nie może, uznawana jest jako przejaw „obrzydliwego elitaryzmu i oczywista próba stłumienia dialogu, który stanowi o 'prawdziwej' demokracji”. Każdy więc czuje się ekspertem we wszystkim. Nichols puentuje, iż są to symptomy jednej choroby: „maniakalnej reinterpretacji demokracji, w której każdy musi mieć swoje zdanie i nie może być lekceważony”. Znamy to z naszego podwórka aż za dobrze, choćby z „opinii” (także o sprawach Kościoła) serwowanych w telewizyjnych programach na śniadanie.
Najgorsza jest jednak choroba ostatnia, która polega na celowym przedstawianiu spraw Kościoła, wiary i religii w złym świetle. Dlaczego najgorsza? Bo degraduje duchowo zarówno nadawcę (nie wierzę, by kłamstwo z premedytacją nie pozostawiało w nim złego śladu) jak i odbiorcę (bo przyjęcie kłamstwa może mieć poważne jednak konsekwencje). Kto miałby uwierzyć, że na przykład niedawna „Polityka” z okładkowym tytułem: „Jezus królem Polski” to efekt dziennikarskiego roztargnienia? Tak, trudno być optymistą.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki