Siadam wieczorem przed telewizorem. W jednej stacji telewizyjnej słyszę, że mamy w Polsce do czynienia z zagrożeniem dla demokracji, a za chwilę na innym kanale, przekonują mnie, że demokracja nigdy nie miała się tak dobrze…
– Musimy sobie zdawać sprawę, że pod tym względem będzie coraz gorzej. Komunikaty medialne będą coraz bardziej skrajne i będzie coraz mniej miejsca i czasu w mediach na pogłębioną dyskusję lub analizę.
Aż tak czarno Pan to widzi?
– Już wyjaśniam dlaczego. Na świecie trwa z jednej strony atak na społeczeństwo tradycyjne i jego wartości, z drugiej – ich obrona. Metodą walki jest dziś informacja, a coraz częściej dezinformacja. Dezinformacja nie zawsze ma na celu jednoznaczne przekonanie odbiorców, do takich czy innych poglądów. Często może służyć temu, by odbiorcę zdezorientować, zbić z pantałyku, dzięki czemu będzie on mniej pewny swojego zdania.
Przez co stanie się bardziej bierny wobec argumentów drugiej strony.
– Właśnie. Większość z nas nie lubi się ośmieszać, więc gdy czujemy się skonfundowani, na wszelki wypadek nie zabieramy głosu i nie opowiadamy się jasno w danej kwestii. Oddajemy więc pole temu, kto jest bardziej pewny siebie. Ośmieszanie przeciwnika jest znaną metodą wojny informacyjnej.
Jak na to reagować?
– Jeżeli nie chcemy w tej wojnie informacyjnej polec, to sami musimy być ekspansywni i stosować metody wpływania na świadomość odbiorców. Brzmi to nieco makiawelicznie, dlatego chcę podkreślić jedno: nie zachęcam do stosowania manipulacji lub kłamstw, ale do świadomego wpływania na otoczenie poprzez rzetelną informację i przy wykorzystaniu sprawdzonych technik skutecznego komunikowania się i wywierania wpływu.
Dobra wiadomość jest taka, że przed technikami manipulacji możemy się bronić.
– Tak, poprzez ich znajomość. Każdy człowiek powinien być świadom, jakim wpływom podlega w danym momencie i wiedzieć, jak to kształtuje jego sposób postrzegania. Jako świadomi odbiorcy możemy kształtować własny sposób myślenia i demaskować nieprawdę.
Specjaliści od socjotechniki, opisując współczesną sytuację w mediach, posługują się często pojęciem wojny czy walki partyzanckiej.
– Czy nam się to podoba, czy nie, jesteśmy aktorami w swego rodzaju walce partyzanckiej i dobrze jest mieć tego świadomość. Kiedyś oprócz regularnej armii, którą można było łatwo rozpoznać, istnieli w lasach partyzanci atakujący z ukrycia. Później powstało pojęcie partyzantki miejskiej, czyli grup terrorystycznych działających nie w lasach, ale w środowisku miejskim. Dziś działania przeniosły się w świat cyberprzestrzeni i nowoczesnych mediów. Mamy coraz liczniejsze przypadki podejrzeń o wpływanie przez wrogie państwa na decyzje polityczne zwykłych ludzi, jak np. podczas wyborów w USA i we Francji.
Kiedyś łatwiej było się w tym połapać?
– Kiedyś wiedzieliśmy, że „komunistyczne media kłamią”, a polityk może stosować propagandę. Później, w latach 90., media jasno określały, co jest reklamą lub artykułem sponsorowanym, a co materiałem dziennikarskim, dzięki czemu mogliśmy łatwo rozróżnić fakty od opinii. Dzisiaj, zwłaszcza na portalach, fakty umieszcza się obok opinii. Przez to nasz mózg, zgodnie z zasadami według których funkcjonuje, zaczyna traktować opinie jakby były faktami.
Dotyczy to i mediów tradycyjnych, i społecznościowych.
– Tak. Zwróćmy uwagę, że z mediów społecznościach, np. tworzonej przez użytkowników Wikipedii, korzystamy z takim zaufaniem, jakby to była encyklopedia autoryzowana przez zespoły wybitnych naukowców. Słyszymy od znajomych, jak indywidualne opinie i niesprawdzone opowieści, na przykład dotyczące zdrowia, zdarza się im traktować jako ważniejsze od profesjonalnej opinii lekarskiej.
Nowoczesna socjotechnika używa do swoich celów także organizacji pozarządowych.
– Około 15–20 lat temu różne grupy nacisku odkryły, że aby uzyskać upragnione wpływy, najlepiej jest posługiwać się organizacjami, które tworzą wrażenie społecznych, pozarządowych i obywatelskich. Zakładają więc fundacje, think-tanki, czyli pozornie niezależne doradcze grupy ekspertów czy wręcz quasi-agencje medialne, które preparują i rozsyłają specjalnie skonstruowane „informacje prasowe”, by osiągnąć swój cel. Informacje te są zasysane i powielane, najczęściej bezkrytycznie, przez inne media, tworząc nieprawdziwą rzeczywistość. Znanym za granicą przykładem jest organizacja Media Matters, opisująca siebie jako „non-profit, postępowy ośrodek badań i informacji”. W ostatnich wyborach w USA zasłynęła ona z działań otwarcie propagandowych na rzecz Hillary Clinton. Inny przykład to ruch Occupy Wall Street, który w 2011 r. pod pozorem spontanicznych protestów przeciwko bankom i „banksterom” próbował osłabić najpierw system polityczny i gospodarczy w USA, a potem w innych krajach, prowokując brutalne zajścia uliczne i nagłaśniając je w zaprzyjaźnionych mediach. Wobec zdecydowanej reakcji rządów ruch ten po kilku miesiącach wygasł.
Matrix stał się rzeczywistością.
– Gdy na przykład uczestniczymy w demonstracjach, wydaje nam się, że zmieniamy świat tak, jak sami tego chcemy. Tymczasem jesteśmy trybikiem w maszynie sterowanej przez kogoś innego. Sztuka umiejętnego wpływania na podświadomość polega na uruchomieniu naszych emocji, często za pomocą prostych symboli: świec, kwiatów, konkretnych gestów, haseł czy kolorów. Widzimy wokół siebie innych posługujących się tymi samymi symbolami i zaczynamy wierzyć, że cały świat jest właśnie taki. Jeśli na dodatek zauważymy, że wśród nas jest ktoś znany, np. aktor czy piosenkarka, ale nie polityk, to tym bardziej nabieramy przekonania, że działamy we właściwej sprawie i we właściwy sposób. Dlatego przedstawiciele świata kultury i sztuki są tak łakomym kąskiem dla organizatorów wieców.
To wszystko widzieliśmy w Polsce w ostatnich miesiącach
– Tu warto zwrócić uwagę na konotacje kulturowe. Hasła „Bronimy naszej demokracji”, „Marsz światła” czy „Czarny marsz” wykorzystują znane nam kody kulturowe i automatycznie w wielu Polakach wywołują pozytywne skojarzenia. Większość z nas, przedstawicieli dojrzałego pokolenia, w czasie komunizmu i solidarnościowego zrywu walczyła przecież o demokrację. Drogi czy procesje światła organizuje jako formę nabożeństwa Kościół katolicki. Czarnego koloru, jako oznaki protestu wobec totalitarnego reżimu, używaliśmy w czasie solidarnościowego zrywu, a wcześniej, po powstaniu styczniowym, nosiły go polskie żony i matki. Konotacje kulturowe tych symboli są silne, ale mogą mylić. Szwankuje też logika, bo jeśli „nie pozwolimy sobie odebrać naszej demokracji”, to jak to jest: istnieje „nasza” i „wasza” demokracja?
A efekty widać także za granicą.
– Londyńczyk czy Berlińczyk będąc świadkiem manifestacji pod naszymi konsulatami za granicą, łatwo wywnioskuje, że w Polsce musi być naprawdę źle, skoro ludzie nie mogą manifestować we własnym kraju. Niezmiernie szkodliwe dla naszego obrazu za granicą są komentarze ludzi kultury o „polskiej zimnej wojnie domowej” czy „rodzącym się faszyzmie”. Przedstawicielom innych nacji, z innymi przecież doświadczeniami historycznymi, nie będzie się to kojarzyć z figurą słowną, lecz automatycznie z krwawymi walkami bratobójczymi w Hiszpanii czy obozami koncentracyjnymi i „nocą kryształową” w Niemczech.
Zbigniew Lazar
Menedżer, praktyk skutecznych metod komunikacji, trener biznesu, wykładowca uniwersytecki. Komentator wydarzeń i kwestii dotyczących komunikacji, wizerunku i reputacji w świecie biznesu i polityki