W pierwszych dniach nowego roku szkolnego 2023/2024 pewien katecheta namawiał usilnie znajomego dziennikarza, udzielającego się głównie w mediach katolickich i kościelnych, aby „poopowiadał” jego uczniom o swojej pracy i o tym, jak dziś wygląda, zwłaszcza z punktu widzenia człowieka wierzącego w Chrystusa, świat określany dawniej jako „środki masowego przekazu”. W kościelnej terminologii ta sfera ludzkiej działalności określana jest nieco inaczej – to środki społecznego przekazu. Tak przynajmniej wynika z publikowanych od prawie sześćdziesięciu lat papieskich orędzi przeznaczonych na specjalny dzień, w którym Kościół szczególną uwagę poświęca prasie, radiu, telewizji i internetowi. Orędzia te publikowane są 24 stycznia każdego roku, we wspomnienie św. Franciszka Salezego.
W jednym kierunku
Może się wydawać dziwne, że ten francuski kapłan, żyjący na przełomie XVI i XVII w., założyciel klauzurowego Zakonu Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny (popularnie nazywanego w Polsce wizytkami) i autor takich dzieł, jak Filotea. Wprowadzenie do życia pobożnego oraz Teotym, czyli traktat o miłości Bożej, jest patronem dziennikarzy. Jednak w swojej działalności duszpasterskiej wykorzystywał metody właściwe mediom. Drukował i rozpowszechniał ulotki, w których zwięźle wyjaśniał zasadnicze prawdy wiary katolickiej, atakowane przez zwolenników Kalwina. Ulotki rozdawał i rozlepiał na murach albo płotach, aby były dla wszystkich dostępne. Informował w nich, tłumaczył i skłaniał do refleksji. Drukował też swoje homilie i krótkie katechezy.
Salezy postępował zgodnie z oczywistą przez wiele stuleci zasadą funkcjonowania środków przekazu, którą w uproszczeniu można ująć następująco: nadawca-komunikat-odbiorca. Był nadawcą przygotowującym komunikat, z którym starał się dotrzeć do jak największej liczby odbiorców. Jeszcze do niedawna ten mechanizm był oczywistością w świecie mass mediów. Treści tworzyli dziennikarze pracujący w redakcjach, a odbiorcami byli czytelnicy gazet, słuchacze radia lub telewidzowie (warto pamiętać, że są nimi również m.in. książki i kino). Przekaz zasadniczo odbywał się tylko w jednym kierunku. Odbiorcy mogli co najwyżej napisać list albo zadzwonić do redakcji. To profesjonaliści, zawodowi twórcy treści, decydowali o tym, co można było przeczytać, usłyszeć albo obejrzeć.
Co chcą i kiedy chcą
Jednak odkąd wymyślono i upowszechniono internet, sprawa przestała być taka prosta. Szybko okazało się, że w globalnej sieci każdy użytkownik może być nie tylko odbiorcą przekazu, ale również twórcą i nadawcą adresowanego do innych komunikatu. Zaburzenie utrwalonej od wieków zasady jednokierunkowego przepływu komunikatu wywołały wciąż trwające bardzo poważne zmiany nie tylko w funkcjonowaniu mass mediów, ale również w ich rozumieniu. Sytuację zmieniło także skonstruowanie smartfonów, które powodują, że zdecydowana większość ludzi ma praktycznie nieustannie możliwość kontaktu i komunikowania się z innymi, a także dostęp do bardzo wielu różnych źródeł rozmaitych treści.
Pojawiło się wiele pytań dotyczących przyszłości tej sfery ludzkich działań, jaką jest wzajemne komunikowanie, a także przekaz informacji, opinii itp. Zaczęły spadać nakłady wydawanych w wersji papierowej gazet i czasopism, maleje liczba widzów tradycyjnej telewizji, a średnia ich wieku coraz bardziej rośnie. Dla dużej części młodych ludzi telewizyjne kanały oparte na ramówkach mogą w ogóle nie istnieć. Przyzwyczaili się oni, że oglądają w internetowym streamingu to, co chcą i kiedy chcą.
Proces wspierają algorytmy
Stosunkowo dużą słuchalnością cieszy się jeszcze tradycyjne radio, ale nie brak opinii, że gwałtowny rozwój podcastów również ograniczy w przyszłości liczbę odbiorców. Także w Polsce można zauważyć, że niektóre cieszące się dużą słuchalnością audycje, nadawane dotychczas na antenach radiowych, „usamodzielniają się” w postaci podcastów. Nie trzeba ich już słuchać o określonej porze. Można je odsłuchać wtedy, kiedy ma się na to czas i ochotę.
Wbrew oczekiwaniom, wiązanym zwłaszcza z początkową fazą istnienia tzw. mediów społecznościowych, internet nie przyczynił się do poszerzenia horyzontów i dostępu do treści poszczególnych odbiorców. Okazało się, że użytkownicy globalnej sieci zamykają się w „bańkach” nie tylko informacyjnych, ale opartych na konkretnej wizji świata, poglądach (nie tylko politycznych), zainteresowaniach. Proces ten wspierają algorytmy, które podpowiadają internautom podobne treści do tych, które już wcześniej w internecie oglądali, czytali, słuchali. W rezultacie, zamiast zbliżać i łączyć, internet (w tym serwisy społecznościowe), coraz bardziej oddala i dzieli użytkowników.
Trudno uniknąć pytania, jak w zmieniającej się szybko sytuacji radzą sobie media katolickie, w tym te, które są własnością różnych kościelnych instytucji. Czy również trafiły do zamkniętej bańki?
Imprimatur i internet
W ciągu wieków Kościół katolicki różnie radził sobie z kolejnymi zdobyczami ludzkości w sferze przekazu treści. Szybko nauczył się wykorzystywać do głoszenia dobrej nowiny o zbawieniu druk. W postaci „imprimatur” znalazł sposób, aby publikowane książki dotyczące wiary zawierały potwierdzenie, że ich treść jest zgodna z kościelnym nauczaniem. Nauczył się też wykorzystywać na swoje potrzeby gazety i czasopisma. Również radio okazało się dla Kościoła przydatnym i poręcznym narzędziem docierania z Ewangelią do milionów ludzi. Na przykład powstałe w 1931 r. Radio Watykańskie można uznać za bardzo umiejętne wykorzystanie tego wynalazku.
Z telewizją już nie poszło tak sprawnie. Najbardziej znana na świecie, Eternal Word Television Network (EWTN), to indywidualna inicjatywa, którą w 1981 r. podjęła Matka Angelica z Zakonu Klarysek od Wieczystej Adoracji. Stolica Apostolska sięga po możliwości, jakie niesie telewizja, jednak robi to wciąż w ograniczonym zakresie, nieporównywalnym choćby pod względem obsługiwanych języków z Radiem Watykańskim.
Internet okazał się dla Kościoła mass medium jeszcze trudniejszym niż telewizja. Jednym z wielkich problemów jest brak możliwości weryfikacji zamieszczanych przez różnych użytkowników treści jako zgodnych z katolickim nauczaniem. Nie udało się dotychczas stworzyć sieciowego „imprimatur”, co pozwala na upowszechnianie – czasami na dużą skalę – materiałów niezgodnych z prawdziwym przekazem ewangelizacyjnym.
Problemem dla przyzwyczajonych do jednokierunkowego przekazu z ambony wiernych i duchownych jest też interaktywność globalnej sieci. Choć wydawałoby się, że umożliwia ona podjęcie dialogu, w rzeczywistości internetowe komentarze często nie mają z nim nic wspólnego, ponieważ komentującym brakuje cierpliwości, a niejednokrotnie i chęci do „słuchania”, czyli uważnego i pozbawionego uprzedzeń śledzenia, co inni mają w danej sprawie do powiedzenia.
W ogóle nie wiedzą
W Polsce przed II wojną światową istniało około 200 czasopism katolickich. Według różnych szacunków stanowiły one 23, a może nawet 27 proc. całej wydawanej wówczas w naszym kraju prasy. Według szacunków w pierwszej połowie XXI stulecia było to zaledwie 2 proc. całego rynku prasowego. Jak jest dzisiaj? Trudno znaleźć jakieś, choćby szacunkowe, dane. Nie jest jednak tajemnicą, że podobnie jak świeckim papierowym gazetom i periodykom, również katolickim czasopismom nakłady w naszym kraju maleją. Według jednego z raportów dotyczących słuchalności radia, w 2022 r. rozgłośni katolickich słuchało w Polsce około 3 proc. odbiorców.
Internet, którego możliwości wciąż nie są do końca znane, stopniowo wchłania tradycyjne media lub je wypiera, zastępując w podstawowych funkcjach, takich jak funkcja informacyjna lub opiniotwórcza. Dotyka to również katolickich i kościelnych mediów. Część mediów komercyjnych od dawna stara się – z mniejszymi lub większymi sukcesami – zagospodarować tę nową przestrzeń medialną. Na przykład gazety i czasopisma, oprócz wydań papierowych, intensywnie promują wydania elektroniczne, a także dużą część oryginalnych materiałów umieszczają wyłącznie w sieci, domagając się opłaty za dostęp do nich. Kanały telewizyjne udostępniają coraz więcej swoich treści w streamingu, oferując je na przykład w subskrypcji.
Wygląda na to, że katolickie media w Polsce mają w tej sferze wiele do nadrobienia. Wspomniany wyżej katecheta odkrył, że jego uczniowie w ogóle nie wiedzą o istnieniu w sieci miejsc podających treści związane z wiarą, z duchowością itp. Oczywiście, nie wszyscy tego rodzaju materiałów szukają, ale popularność w internecie np. ks. Sebastiana Picura i innych prowadzących podobną działalność (również świeckich) pokazuje, że istnieje wśród młodych zapotrzebowanie na treści religijne i kościelne. Problem w tym, że indywidualna aktywność nawet bardzo zaangażowanych cyfrowych twórców treści katolickich to w dzisiejszej rzeczywistości za mało. Potrzeba wspólnych i wspólnotowych działań, które nie pozwolą, aby katolickie media znalazły się w zamkniętej, niewielkiej bańce, zajętej samą sobą.