I choć zwyczajowo życzymy przychodzącym na świat dzieciom zdrowia, to jednak nie zawsze umiemy z nimi na tematy okołozdrowotne rozmawiać.
Odkryć własne ciało
Kluczowym elementem dbałości o zdrowie jest świadomość działania własnego organizmu i umiejętność odczytywania płynących z niego sygnałów. Nasze ciała są wyposażone w pierwotną mądrość, którą jednak – żyjąc w pędzie i traktując własną cielesność instrumentalnie – często lekceważymy. Odczuwane w ciele dolegliwości, napięcia czy dyskomfort często są pierwszymi sygnałami nie tylko chorób, ale także niezaspokojenia podstawowych potrzeb, takich jak sen, odpoczynek, bliskość drugiej osoby czy zmiana diety. Można powiedzieć, że kiedy dziecko przychodzi na świat, ma w sobie naturalny pęd do eksploracji własnego ciała i jego możliwości: maluch dotyka ciała własnego i swoich opiekunów, kładąc się do snu, poszukuje wygodnej pozycji, próbuje skakać na jednej nodze i robić mostki. Proces odkrywania ciała, mający na celu jego poznanie i zrozumienie, jest jednocześnie pierwszym obszarem, w którym – jakby mimochodem – „rozgrywa się” edukacja zdrowotna naszych dzieci. Wspieranie zdrowego rozwoju dziecka w tym zakresie będzie polegało na życzliwym towarzyszeniu dziecku, odpowiadaniu na zadawane pytania i tłumaczeniu, dlaczego ciało „działa” tak a nie inaczej (jak to jest, że kolano zgina się tylko w jedną stronę?). Zachowaniami mogącymi zaburzyć naturalny rozwój „prozdrowotny” dziecka będzie natomiast nadmierna ochrona („nie biegaj, bo się przewrócisz i rozbijesz głowę!”), zawstydzanie dziecka jego cielesnością i lękowe komunikaty na ten temat. W gabinecie czy podczas warsztatów spotykam czasami rodziców, których niepokoi szczególnie dotykanie przez dziecko swoich miejsc intymnych w celu ich poznania (tzw. masturbacja eksperymentalna) – takie zachowanie u kilkulatków jest jednak czymś zupełnie normalnym i nie świadczy o „zepsuciu” dziecka, a jedynie o jego wrodzonej ciekawości. Istnieje także grupa rodziców, którzy bardzo obawiają się wszelkich urazów u dziecka. To zupełnie zrozumiałe, że chcemy chronić nasze pociechy i na pewne zachowania (jak np. jazda na rowerze bez kasku) słusznie im nie pozwalamy, jednak – choć brzmi to może nieco okrutnie – bliskie spotkania kolan z chodnikiem także są dziecku potrzebne, aby zrozumiało ono działanie własnego organizmu i nauczyło się odpowiedzialności za własne bezpieczeństwo i zdrowie. Sądzę, że w odniesieniu do kilkuletnich dzieci najbardziej adekwatna postawa zawiera się w zdaniu: pozwalaj na spontaniczność i upadki, ale bądź gotów, by opatrzyć ranę. W edukacji zdrowotnej małych dzieci ważne jest także to, aby o ciele i dziejących się w nim procesach opowiadać prostym, ale precyzyjnym językiem: słowa takie jak „pot”, „mocz” czy „wydalanie” nie „obrzydzają” dziecku ciała. Wręcz przeciwnie – ich używanie pomoże mu nauczyć się opisywać, co dzieje się z jego organizmem. Ta umiejętność z kolei może kiedyś uratować mu życie.
Epidemia samotności i dezinformacji
Medycyna oferuje nam dzisiaj o wiele szersze niż przed kilkudziesięcioma laty możliwości leczenia wielu chorób i urazów. Nasze dzieci – jeśli przyjdzie im mierzyć się z problemami zdrowotnymi – będą miały dostęp do nowszych terapii niż my w ich wieku (same syropy przeciwgorączkowe dla dzieci są dziś zdecydowanie smaczniejsze, niż te, które „piłam” ja sama!). Jednak zdrowiu naszych dzieci zagrażają dzisiaj nowe „epidemie”: pierwszą z nich jest samotność, zaś drugą – dezinformacja. Młodzi ludzie mają dzisiaj ograniczony dostęp do swobodnej zabawy (np. na placu zabaw przed blokiem), a więzi rodzinne osłabia emigracja i przepracowanie. Dzieci w wieku szkolnym nawiązują mniej przyjacielskich czy choćby koleżeńskich relacji, niż miało to miejsce w poprzednich pokoleniach – zaś poczucie osamotnienia bywa dla zdrowia tak samo szkodliwe, jak… palenie papierosów. Nie, nie jest to figura retoryczna – relacyjne pustkowie naprawdę działa na nas, istoty społeczne, wyniszczająco, przyczyniając się do występowania chorób serca, zaburzeń odporności czy zmian otępiennych. Z tego właśnie powodu warto zachęcać dzieci, by spędzały czas z rówieśnikami, pozwalać im na niekierowaną zabawę, a nawet sprzyjać wyjściom na imprezy w przypadku starszych latorośli – współcześnie samotność jest bowiem o wiele większym zagrożeniem niż „złe towarzystwo” (którego istnienia oczywiście nie neguję). Co więcej, ważne jest, abyśmy rozmawiali z dziećmi o znaczeniu bliskich więzi, wartości spędzania czasu z bliskimi „na żywo” oraz… o znaczeniu fact checkingu. Internet – czyli naturalne środowisko dzisiejszych dzieci – jest zalany dezinformacją, także tą dotyczącą zdrowia. Młodzi ludzie także są narażeni na sensacyjne newsy o możliwościach leczenia bólu końskimi dawkami witamin i odchudzającej mocy diety wykluczającej gluten i warzywa. Niezbędnym dziś elementem domowej edukacji zdrowotnej jest więc nauka sprawdzania źródeł napotykanych informacji, a także właściwego adresowania pytań: o żywieniu rozmawiamy z dietetykiem, a nie z celebrytą, który schudł dzięki sokowym detoksom (na które specjalnie dzisiaj przygotował kod rabatowy). Nie sprawiamy, by internetowi idole zniknęli z życia naszych dzieci – fascynacja pewnymi influencerami może być zresztą naturalnym etapem rozwoju młodego człowieka. Musimy jednak tłumaczyć dzieciom, że duża popularność i atrakcyjność fizyczna aktora lub piosenkarki nie oznacza, że dana osoba automatycznie staje się autorytetem w kwestii dbania o własne zdrowie, a medycy na ogół wiedzą więcej na temat ludzkiego ciała niż twórcy zapadających w pamięć memów.
Dziadek palił i żył sto lat
Marcin Napiórkowski napisał w jednej ze swoich książek: „ludzki świat nie składa się z faktów, tylko z opowieści”. Szczególne znaczenie wśród opowieści, na których opiera się nasz obraz świata – a także ten, który kształtuje się u naszych dzieci – mają przekazy rodzinne. To, w jaki sposób mówi się o zdrowiu w szerszej rodzinie, ma wpływ na decyzje naszych dzieci w tym zakresie. Przykładowo, trudniej będzie przekonać o szkodliwości palenia nastolatka, który od pierwszych lat słyszał od ciotek i wujów, że jego dziadek palił jak smok i żył w zdrowiu prawie sto lat. Niezwykle celnie opisuje ten mechanizm jedna z sekwencji serialu Dom: ojciec Andrzeja Talara ma udać się do szpitala, ale bardzo się tego boi, gdyż – jak tłumaczy – jego ojciec był mężczyzną niezwykle silnym, ale zmarł po tym, jak sam znalazł się w szpitalu. Taki nieszczęśliwy splot wydarzeń wzbudził u Kajetana Talara głęboką niechęć do tych placówek. Tego typu historie obecne są również w naszych rodach: mogą dotyczyć one chęci lub niechęci do poddawania się zabiegom, zaufania do lekarzy i pielęgniarek albo „przepisów” na długowieczność lub urodę. W pewnej znanej mi rodzinie istniało na przykład przekonanie, że na dolegliwości ciążowe najlepszym „lekiem” jest czerwone wino. Kolejne pokolenia ciężarnych kobiet i młodych dziewcząt żyjących w tym klanie otrzymywały więc „w spadku” po przodkach niezwykle niebezpieczny „patent” na mdłości i osłabienie. W innej z kolei hołdowano idei, zgodnie z którą zażywanie tabletek przeciwbólowych było oznaką słabości i niszczyło „naturalną zdolność do znoszenia bólu”. Mit ten stopniowo „wrastał” w życie pochodzących z tej rodziny dzieci, które nawet będąc już pełnoletnimi osobami, długo walczyły ze sobą, zanim sięgnęły po dawkę paracetamolu, mogącą ukoić ból brzucha lub głowy. Warto więc zastanowić się, jakie przekazy dotyczące zdrowia, opieki medycznej i higieny obecne są w naszej rodzinie, prześledzić ich wpływ na nasze życie, a następnie porozmawiać z dzieckiem o tym, jaki mamy stosunek do słów różnych krewnych. Nie chodzi oczywiście o to, by potępiać rodzinę z uwagi na jej przekonania, ale o to, by rodzinne uprzedzenia czy przesądy nie były dla dziecka głównym źródłem wiedzy „medycznej”. Bez wątpienia warto także zastanowić się, w jaki sposób nasza rodzina wypowiada się (bądź wypowiadała) na temat chorób i zaburzeń psychicznych. Nasze dzieci słyszą, gdy kogoś, kto przeżywa problemy, kuzyni nazywają „słabeuszem” lub wręcz „psycholem”. Jeśli nie zweryfikujemy takiego podejścia i nie wytłumaczymy dziecku, że np. kompulsywne zachowania, silne lęki bądź omamy to często objawy zaburzeń, które można skutecznie leczyć i które nie są powodem do wstydu, to młodemu człowiekowi trudniej będzie w razie potrzeby zgłosić się po pomoc.
Badania mamy, zdrowie córki
W wychowaniu przykład zawsze będzie znaczył więcej niż wykład. Sentencja ta ma zastosowanie nie tylko wówczas, gdy chcemy nauczyć nasze dzieci prawdomówności czy pracowitości, ale również w przypadku rodzinnej edukacji zdrowotnej. Badania pokazują niezbicie, że większość Polaków nie jest aktywna fizycznie, popełnia znaczące błędy żywieniowe (wciąż zbyt chętnie sięgamy po wysoko przetworzoną żywność i spożywamy ogromne ilości soli), a ponad jedna trzecia z nas nie wykonuje badań profilaktycznych. Jak można się domyślać, w tej grupie są także rodzice, którym zależy na zdrowiu własnych dzieci. Niestety rodzic lekceważący własne zdrowie pod kątem wiarygodności przypomina rodzica, który swojemu dziecku tłumaczy, że nie wolno kłamać, ale jednocześnie sam nie dotrzymuje danego maluchowi słowa lub gdy przychodzi sąsiad, każe mu mówić, że go nie ma. Już bardzo małe dzieci uczą się przez naśladownictwo – mama, która idzie wykonać cytologię i zabiera ze sobą córkę, by ta poczekała na nią przed gabinetem, będzie miała zapewne większy wpływ na budowanie u dziewczynki korzystnych nawyków, niż mama, która jedynie mówi dziecku o konieczności odwiedzania medyków, ale sama tego nie robi. Podobnie, jeśli chcemy zachęcić nasze dziecko do aktywności fizycznej (mającej zbawienny wpływ nie tylko na zdrowie fizyczne, ale i psychiczne), nie powinniśmy robić tego z kanapy, na której spędzamy całe dnie, oglądając kompulsywnie kolejne seriale. Oczywiście, nie każdy rodzic ma możliwości, aby razem z dzieckiem zdobywać górskie szczyty lub żeglować po Atlantyku – ale większość z nas może zabrać dziecko na spacer po okolicy parę razy w tygodniu i wspólnie przygotować prosty, ale sensownie zbilansowany posiłek.
Wspólnie spędzony czas „dla zdrowia” wzmocni także nasze więzi – zaś poczucie bliskości i bezpieczeństwa w relacjach także czyni nas zdrowszymi. Zarówno na ciele, jak i na umyśle.