Piszę to na dzień przed wystąpieniem Donalda Tuska w budynku Giełdy Papierów Wartościowych. Premier ma ogłosić wielki plan ekonomiczny. Państwo, czytając ten tekst, będziecie wiedzieli, co zapowiedział.
Przytoczę spekulacje, zobaczymy, co się sprawdzi. Ma zapowiedzieć więcej konkretów dotyczących wielkich inwestycji, przede wszystkim przyśpieszenia budowy elektrowni atomowych. I ma sformułować jakieś recepty na potanienie energii, czego, jak nam się powtarza, oczekuje biznes. Co do tego pierwszego punktu: pytanie, dlaczego wraca się do tematu dopiero teraz. Co do punktu drugiego: cóż, od pewnego czasu Tusk przestrzega Unię Europejską przed obciążeniem, wręcz zatkaniem rozwoju kontynentu coraz droższą energią.
Jest to coraz bardziej na czasie, od kiedy wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA zaczął oznaczać szybkie zniesienie restrykcji klimatycznych nakładanych na amerykańską gospodarkę. Możemy nie wytrzymać konkurencji z Ameryką. No tak, tylko jak Tusk sobie poradzi z twardymi regułami Zielonego Ładu? Na ile chce zapoczątkować jakąś realną rewizję europejskiej polityki energetycznej. A na ile tylko o tym ogólnikowo mówić – wszak mamy kampanię prezydencką i trzeba czymś wesprzeć kandydaturę Rafała Trzaskowskiego.
Uderzające, że od jakiegoś tygodnia Tusk bombarduje Polaków filmikami na platformie X (czyli dawnym Twitterze). A to triumfalnie obwieszcza wzrost gospodarczy w Polsce, a to reklamuje najnowszy projekt farmy wiatrowej na Bałtyku. Pełno w tych premierowskich migawkach rubasznych kolokwializmów. Szef rządu wyśmiewa „marudy”, pyta, czy im nie „łyso”.
Nasuwa się jednak myśl, że owo nakierowanie lidera całej rządowej koalicji na gospodarkę to kwestia podejrzanie świeża. Wcześniej mówił na ogół o rozliczeniach PiS, straszył jego polityków, ogłaszał akty oskarżenia. Nagle okazało się, że to nie wystarczy, a nawet że ta jednostronność coraz bardziej irytuje wyborców. No więc nagle mamy premiera, ekonomicznego cudotwórcę. Pozostali kandydaci na prezydenta żądają planu gospodarczego. Więc powie jak najwięcej o inwestycjach. Zapewne nie tylko o energetyce. A że jest jednym z kilku polityków w Polsce, którzy umieją czarować widownię bez kartki, zrobi to (z Waszej perspektywy zrobił to) zapewne zręcznie.
I tylko to przeklęte pytanie, co z potoku słów znajdzie kontynuację, co zostanie zrealizowane, a co jest jedynie grą wyborczą do maja, lub jeśli będzie druga tura (a pewnie będzie) – do czerwca. Bo przecież ambitną politykę inwestycyjną będzie niełatwo prowadzić, choćby w warunkach gigantycznego deficytu budżetowego. Możliwe, że Trzaskowski zdobędzie prezydenturę. Tylko co się będzie działo po tym zwycięstwie? Niby rząd powinna mobilizować kolejna kampania, do parlamentu. Ale zdobycie całej władzy zrodzi pokusy, aby zamiast starać się dla Polaków, manipulować, likwidować instytucje, zmieniać ustrój bez zmiany konstytucji. Czyli robić to, co prezes Trybunału Konstytucyjnego Bogdan Święczkowski nazwał pełzającym zamachem stanu.
Nie wiemy, czy i na ile Tusk zmierzy się z potrzebą rewizji Zielonego Ładu. Nie wiemy też, co oznaczają jego zapowiedzi, że Polska nie będzie związana paktem migracyjnym. Pobrzmiewa to nie tylko optymizmem, ale i jakąś niezwykłą tromtadracją. Tusk zdaje się grać Unii na nosie. Ale przecież wiemy o jego więzach z unijnym, zwłaszcza niemieckim establishmentem. Czy po zdobyciu prezydentury dla Trzaskowskiego będzie po co dalej się starać? Które zapowiedzi Tuska są prawdziwe, niezmienne? A które to gra słów, o której trzeba będzie zapomnieć? Sam jestem ciekaw.