Na ławce siedzą trzy dziewczyny z komórkami w rękach. Pokazują sobie coś na ekranach, śmieją się, opowiadają jedna przez drugą. Przechodzimy obok i słyszymy je – mówią po ukraińsku. W tym samym momencie pomyśleliśmy o tym samym: jak dobrze, że są tutaj. Że mogą być bezpieczne, że nie muszą się bać, że mają szansę na młodość i że mogą po prostu śmiać się z głupot. To nie jest tak, że myślę w ten sposób za każdym razem, kiedy słyszę język ukraiński: na ulicy, u kosmetyczki, w tramwaju, w sklepie, na boisku. Fakt, że w moim mieście mieszka tak wielu Ukraińców, jest dla mnie czymś normalnym. Przestałam się nad tym zastanawiać, przestałam nawet to zauważać. Więc to jest normalność? O jakiej normalności myślimy? O takiej, że niedaleko stąd jest wojna i wielu ludzi ucieka przed tą wojną, żeby chronić swoje dzieci i umożliwić im życie. Zostawia się swój dom, swoich kuzynów, swoich dziadków i często też rodziców, zostawia się podwórka i ulice, po których się chodziło z chłopakiem albo z przyjaciółką.
Pełna treść artykułu w Przewodniku Katolickim 27/2025, na stronie dostępna od 31.07.2025