Logo Przewdonik Katolicki

On? Niemożliwe!

Bogna Białecka
fot. Unsplash

Uprzejmy, uśmiechnięty, aktywny społecznie. Sąsiad, kolega z pracy, członek rodziny. Czasem nawet nauczyciel lub terapeuta. To nie jest obraz, który kojarzymy ze sprawcą przemocy seksualnej wobec dzieci. A jednak to właśnie ten obraz najskuteczniej maskuje prawdę. Dlaczego tak trudno nam uwierzyć ofiarom i co możemy zrobić, by lepiej chronić dzieci?

Bardzo wiele osób, słysząc doniesienia o ludziach molestujących seksualnie dzieci, odczuwa silne negatywne emocje. Jesteśmy zgodni, że przestępcy ci zasługują na karę, niektórzy wręcz uznają, że za pedofilię powinno się karać dożywociem lub śmiercią.
Jednocześnie, paradoksalnie niejako, gdy okazuje się, że pedofilem jest ktoś nam osobiście znany, wielu z nas nie potrafi w to uwierzyć. Wydaje się, że to spisek, pomysł, by zniszczyć dobrego człowieka, ewentualnie, że domniemana ofiara próbuje zdobyć rozgłos kosztem znanego nam przecież osobiście dobrego człowieka, czy wręcz zarobić na nim.
Dlaczego tak się dzieje? Na to ważne pytanie odpowiada Anna Salter w książce Drapieżcy. Pedofile, gwałciciele i inni przestępcy seksualni. Kim są, jak działają i jak chronić dzieci. Książka ta jest oparta na jej doktoracie w tym zakresie i choć opublikowana kilkadziesiąt lat temu, nic nie straciła na aktualności.

Społeczna ślepota
Choć badania nad skalą przemocy seksualnej wobec dzieci są prowadzone od prawie stu lat, przez długi czas pozostawały niemal całkowicie niezauważone przez opinię publiczną. Już w latach 30. XX w. amerykańscy badacze wskazywali, że od 24 do 37 proc. dziewcząt i od 27 do 30 proc. chłopców doświadczało różnego rodzaju molestowania seksualnego. Mimo to reakcją społeczeństwa był milczący brak zainteresowania. Dopiero współczesne badania – z udziałem zarówno sprawców, jak i ofiar – potwierdziły wcześniejsze ustalenia i ujawniły przerażające liczby.
W jednym z najbardziej dramatycznych badań przytaczanych przez Salter 232 sprawców przyznało się do ponad 55 tys. prób molestowania dzieci (dotykanie w miejscach intymnych, nakłanianie do tego, ocieranie się itp.) – z czego 38 tys. zakończyło się „sukcesem”. Ich ofiarami padło ponad 17 tys. dzieci. A zatem na jednego przestępcę przypadło średnio 73 molestowanych dzieci. Co gorsza – jak pokazują kolejne badania – szanse, że przestępcy zostaną przyłapani, wynoszą zaledwie 3 proc. Przestępstwa seksualne są więc nie tylko dramatycznie częste, są też trudne do wykrycia, a sprawcy rzadko ponoszą konsekwencje.

Dlaczego nie chcemy w to wierzyć?
Pomimo tych danych wielu dorosłych – rodziców, nauczycieli, sąsiadów, a nawet specjalistów – nie potrafi lub nie chce dostrzec przemocy seksualnej tam, gdzie naprawdę się ona dzieje. Najczęstszy powód? Wizerunek sprawcy, który nie pasuje do stereotypów. Nie jest brutalnym, odrażającym typem z filmów kryminalnych. Wręcz przeciwnie  – to często osoba sympatyczna, miła, pomocna, lubiana przez dzieci i dorosłych. Potrafi wzbudzać zaufanie i manipulować emocjami innych.
Ofiary, zwłaszcza dzieci, wiedzą, że nikt im nie uwierzy – bo „on przecież taki dobry, miły, znany, szanowany…”. Często więc milczą. A jeśli już mówią, bywają ignorowane. Nie dlatego, że dorośli są źli, ale dlatego, że nie potrafią sobie wyobrazić, że potwór może wyglądać tak zwyczajnie.

Podwójne życie sprawcy
Anna Salter w swojej pracy pokazuje mechanizmy, które pozwalają sprawcom funkcjonować przez lata bez wzbudzania podejrzeń. Większość z nich prowadzi podwójne – a czasem nawet potrójne – życie. W domu są dobrymi partnerami, dbającymi o potrzeby rodziny. W pracy – sumiennymi pracownikami. W towarzystwie – duszami towarzystwa, często społecznikami, osobami zaangażowanymi w lokalne inicjatywy dla dobra społeczności. Ich prawdziwe oblicze ujawnia się tylko wtedy, gdy są absolutnie pewni bezkarności.
Wielu z nich to mistrzowie manipulacji – potrafią dostosować się do każdego środowiska, grać różne role, wzbudzać sympatię i zaufanie. Salter przytacza wypowiedź jednego z molestujących mężczyzn: „Zmieniałem się jak salamandra. Z chrześcijanami byłem chrześcijaninem, z ćpunami – ćpunem. Dostosowywałem się do tego, co chcieli zobaczyć”.

Kłamstwo to ich codzienność
Osoby krzywdzące dzieci kłamią codziennie. Czasem przez całe dekady. To nie jest zwykłe mijanie się z prawdą – to mistrzostwo w oszukiwaniu. Umiejętność udawania skruchy, niewinności, zaskoczenia. Potrafią manipulować nawet specjalistami – psychologami, kuratorami, terapeutami.
Często są na tyle przekonujący, że nawet po ujawnieniu przestępstwa znajdują ludzi, którzy ich bronią. Salter opisuje przypadek rodziców pracujących w więzieniu, którzy na tyle polubili i zaufali „niewinnie oskarżonemu o pedofilię” więźniowi, że zaprosili go po wypuszczeniu z więzienia do własnego domu. Mieszkał on z nimi przez kilka miesięcy, molestując seksualnie ich dziewięcioletnią córkę. Ponieważ został ponownie uwięziony, odwiedzali go, chcąc zrozumieć, dlaczego to zrobił. Sam sprawca był tym bardziej zdziwiony niż ktokolwiek inny. Ujął to w rozmowie z psychologiem następująco: „Mam ochotę ich zapytać: co do cholery jest z wami nie tak? Molestowałem seksualnie waszą córkę!”.

Sygnały ostrzegawcze
Nie jest moją intencją wzbudzanie paranoi, ale zaapelowanie o zdrową czujność. Nie chodzi o to, by podejrzewać wszystkich o najgorsze intencje. Większość ludzi, którzy interesują się dziećmi, na przykład w trudnej sytuacji, naprawdę chce im pomóc. Ale właśnie dlatego, że tak często sprawcy są postrzegani jako „ci dobrzy”, potrzebujemy czegoś więcej niż intuicji i dobrej woli. Potrzebujemy czujności, wiedzy i jasnych zasad.
Istnieją zachowania dorosłych, które   choć z pozoru niewinne – powinny wzbudzić naszą czujność. Dotyczy to sytuacji, w których ktoś spoza najbliższej rodziny bardzo intensywnie angażuje się w życie dziecka: obdarowuje je prezentami, funduje leczenie, wspiera finansowo jego pasje, edukację czy wakacje. Taka pomoc sama w sobie nie musi być niczym niepokojącym – dopiero wtedy, gdy towarzyszy jej dążenie do spędzania z dzieckiem czasu sam na sam, powinna zapalić się nam lampka ostrzegawcza.
Czasem pojawiają się też inne sygnały – ktoś uporczywie proponuje, że sam odwiezie dziecko, zapewni nocleg, przypilnuje, wybierze się z nim gdzieś bez obecności rodziców. Bywa, że taka osoba stara się budować z dzieckiem szczególną więź, opartą na tajemnicach i prywatnych rozmowach, z pominięciem dorosłych opiekunów. Niepokój może budzić również sytuacja, w której ktoś świetnie odnajduje się w relacjach z dziećmi, ale wyraźnie dystansuje się od kontaktów z innymi dorosłymi.

Zdrowa ostrożność
Wszystko to nie musi świadczyć o złych intencjach – ale są to zachowania, na które warto zwrócić uwagę. Czujność i ostrożność nie oznaczają braku zaufania. To po prostu odpowiedzialność. Nawet jeśli coś wydaje nam się podejrzane, powinniśmy reagować spokojnie, bez rzucania oskarżeń. Czasem wystarczy uprzejmie, ale stanowczo odmówić, np. „Naprawdę już dużo nam pomagasz – z tym sobie poradzimy sami, ale dziękujemy za propozycję” czy „Nie chcemy ci dokładać obowiązków – zorganizujemy opiekę we własnym zakresie”.
Taka postawa z jednej strony chroni dziecko, z drugiej – nie rani osoby, która może mieć zupełnie czyste intencje. To nie nieufność, to zdrowa ostrożność. A jeśli ktoś się oburzy na to, że nie oddajemy mu dziecka pod opiekę sam na sam – to właśnie to oburzenie może być dodatkowym sygnałem alarmowym.
Warto zapoznać się też z tzw. standardami ochrony dzieci i młodzieży, które są coraz szerzej wdrażane w placówkach edukacyjnych, organizacjach pozarządowych i wspólnotach religijnych. To zbiór prostych, zdroworozsądkowych reguł, które pomagają budować środowisko bezpieczne dla dzieci – i są przejrzyste dla dorosłych. I pamiętajmy, że stereotypowy obraz pedofila jako obrzydliwego, rozpoznawalnego na pierwszy rzut okaz zboczeńca wabiącego dzieci cukierkami do samochodu może diametralnie odbiegać od rzeczywistości.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki