Przytoczona definicja Teresy pochodzi z jej Księgi życia (8, 5). Spróbujmy rozłożyć ją na czynniki pierwsze.
Poznać i pokochać
Teresa pisze o modlitwie myślnej, choć tłumaczenie polskie – wobec oryginalnego hiszpańskiego terminu oracion mental – wydaje się zbyt wąskie. Dosłownie należałoby przetłumaczyć: „modlitwa mentalna”, choć to nadal jest określenie mało precyzyjne.
Źródłem poprawnego tłumaczenia i zrozumienia tego terminu jest łacińskie słowo mens, czyli umysł. Jednak trzeba zaznaczyć, że umysł w teologii scholastycznej, z której wyrasta również Teresa z Ávila, to wspólna nazwa dla dwóch wewnętrznych władz człowieka, jakimi są intelekt oraz wola. Chodzi więc o dwie władze, które są udziałem każdego człowieka, czyli o władzę poznawczą za sprawą naszego intelektu oraz władzę pożądliwą, która skieruje wolę ku przedmiotowi lub podmiotowi naszego pragnienia. Intelekt oraz wola były nazywane w teologii biblijnej i patrystycznej rozumem i sercem. Rozum bowiem poznaje, a wola pragnie posiadać i kochać rzeczywistość poznaną. I właśnie te dwie wewnętrzne władze są całym umysłem człowieka. Oracion mental, o którym mówi Teresa, będzie więc modlitwą zarówno rozumu, jak i serca. Przestrzenią, gdzie będziemy poznawać Pana oraz rozkochiwać się Nim.
Warto jednak jeszcze doprecyzować, że Teresie chodzi o umysł mądrościowy, głęboko kontemplacyjny. Każdy człowiek taki umysł posiada, choć nie należy go mylić ani z inteligencją, ani racjonalistycznym rozumowaniem. Umysł mądrościowy – można powiedzieć – jest właściwością duszy. Każdy człowiek go posiada, choć nie każdy go jeszcze przebudził, odkrył, czy też zaczął z niego w pełni korzystać. Modlitwa myślna, o której mówi Teresa, jest modlitwą przebudzonego umysłu mądrościowego, w którym intelekt poznaje, a serce kocha. Modlitwa kontemplacyjna będzie unosić się zawsze na tych dwóch skrzydłach. Albowiem z jednej strony nie jest bezmyślna, to znaczy nie jest rozpłynięciem się w bezosobowej pustce czy nirwanie. Wręcz przeciwnie, będzie ze swej natury mądra, oparta na intelekcie, gdzie umysł człowieka będzie poznawać rzeczywistość boską oraz ludzką, takimi, jakimi one są naprawdę, oraz będzie nieustannie dążyć i szukać prawdy, aby następnie móc do niej przylgnąć. Z drugiej zaś strony będzie zanurzona w teologalnej cnocie miłości. Przebudzone tą miłością serce człowieka pragnie mądrze kochać, albowiem dzięki władzy intelektu rozpoznało prawdziwą naturę otaczającej rzeczywistości, do której teraz pragnie przylgnąć poprzez miłość. Dlatego też św. Teresa będzie powtarzać swoim siostrom, że w modlitwie nie chodzi o to, aby wiele myśleć, lecz aby bardzo kochać.
Pokusa efektywności
Brzmi to pięknie i zachęcająco, lecz każdy adept modlitwy kontemplacyjnej prędzej czy później będzie musiał się zmierzyć z wirusem aktywizmu, który w sobie posiada. Bardzo szybko odezwie się w nas wewnętrzne przynaglenie, aby w końcu zacząć robić coś na modlitwie, albowiem chęć zasługiwania przed Bogiem po doświadczeniu ukąszenia przez grzech jest w nas głęboko zakorzeniona.
Thomas Merton został kiedyś zapytany, co jest największą pokusą współczesnej wiary (dziennikarz przyznał, że oczekiwał odpowiedzi w stylu: „Ludzie się nie modlą, nie chodzą do kościoła, grzeszą”). Trapista odpowiedział bardzo krótko: „efektywność”. Jesteśmy uczeni jej od dzieciństwa. Uczymy się dla ocen oraz promocji do następnej klasy, na studiach zbieramy punkty ECTS, w pracy wyrabiamy określone normy, natomiast w duszpasterstwie wiecznie rozmawiamy o liczbach. Ile chrztów, pogrzebów, małżeństw czy nowych kandydatów do zakonu. Tę efektywność przenosimy potem na życie duchowe oraz drogę modlitwy. Wszystko dookoła mówi nam, że musimy uczynić cokolwiek, co zaspokoi nasze ego, które będzie mogło się pochwalić jakimś efektem przed Panem Bogiem. Modlitwa kontemplacyjna jest zaś doświadczeniem zgoła odwrotnym. Jest doświadczeniem tracenia własnych zasług oraz szkołą uczenia się nieustannego przyjmowania łaski Pana. Jest przejściem od mieć do być, od posiadania do kochania.
Wielokrotne nawiązywanie przyjaźni
Dlaczego tak? Bowiem modlitwa kontemplacyjna, jak mówi Teresa w przytaczanej definicji, jest nawiązywaniem przyjaźni. Przyjaźń zaś jest czymś bezinteresownym. Jest relacją, której nie da się kupić, na którą nie można zasłużyć, nie można jej również sztucznie wyprodukować. Przyjaźń rodzi się po spotkaniu dwóch osób, które zapragnęły wejść w relację, w której pragną siebie poznać i pokochać. Oczywiście, do tego daru jesteśmy wezwani, aby się przygotować albo – mówiąc językiem Teresy – mamy się do niego przysposobić. Jednak ma to niewiele wspólnego z zasługiwaniem, najemniczym handlowaniem czy niewolniczym wypełnianiem woli drugiego człowieka. Przyjaźń jest przymierzem, w którym dwa podmioty stają naprzeciw siebie i rozpoznają możliwości wynikające z rodzącej się relacji. Doskonale wiemy albo przeczuwamy, w jaki sposób przyjaźń z drugim człowiekiem należy budować. Mamy świadomość, że – jak każda relacja – przyjaźń również domaga się wspólnie poświęconego sobie czasu. Dlatego Teresa podkreśla, że jest to wielokrotne nawiązywanie relacji. Nie można bowiem być w relacji od czasu do czasu, lecz w przyjaźni jest się cały czas, tak jak cały czas jest się mężem albo żoną. Jednocześnie cały czas stoję w pewnej gotowości do podejmowania dynamiki, która będzie służyła rozwojowi relacji przyjaźni. Wiemy doskonale, że to, co nie jest otoczone opieką, to, czemu nie poświęcamy czasu i uwagi, zwyczajnie usycha i obumiera. Dlatego nie można mieć nieskończonej liczby przyjaciół, ponieważ nie posiadamy nieskończonej ilości czasu, który jest konieczny do tego, aby relacja mogła kwitnąć i nas karmić. Św. Teresa była wielką realistką. Miała świadomość, że konieczne są momenty, w których będziemy tylko my. To znaczy ja i mój przyjaciel. Tylko w atmosferze pewnego ukierunkowania na spotkaną i rozpoznaną osobę może dokonywać się pogłębienie przyjaźni. Wszystko zaś opiera się na fundamentalnym dla chrześcijaństwa doświadczeniu, jakim jest rozpoznanie, że jestem umiłowanym dzieckiem Boga. Jestem przez Niego z miłości stworzony, odkupiony oraz przeznaczony do wiecznej chwały.
Doświadczenie bycia chcianym
Dlatego Teresa podkreśla i jak mantra powtarza, że modlitwa to budowanie relacji przyjaźni z Tym, o którym wiemy, że nas kocha. Tutaj pojawia się zasadnicze pytanie: czy rzeczywiście wiem, że On mnie kocha? Całe moje przebudzone i pogłębione chrześcijańskie życie zaczyna się od momentu, kiedy uwierzę w to, że jestem chciany i kochany, a wszystko inne wypływa właśnie z tej miłości. Moje przyłączenie się do Jezusa wynika z tego, że dowiedziałem się, że On mnie kocha. Kocha mnie szalenie i na potwierdzenie tej szalonej miłości dokonuje szokujących gestów miłości. Mianowice: odwieczny Logos, druga osoba Trójcy Świętej, stał się kruchym człowiekiem, przyjął ludzkie ciało, a więc stał się również podatny na zranienie, na słabość, na wszelkiego rodzaju nadużycie i krzywdę. Takie są bowiem konsekwencje stania się człowiekiem. Wszedł w człowieczeństwo ukrywające bóstwo, aby mnie nie przestraszyć sobą i zniwelować wszelki dystans. Niweluje go gestami wielkiej bliskości i czułości. Jednorodzony Syn bierze ręcznik oraz miednicę i umywa mi nogi jako mój sługa. Zostaje ukrzyżowany jako złoczyńca, ponosząc śmierć, aby śmierć wieczna mnie ominęła. Staje się w końcu kawałkiem chleba, abym mógł Go zjeść i wejść z Nim w głęboką komunię.
Ta szalona miłość Jezusa wkracza na mój poziom, na poziom mojego kruchego człowieczeństwa. I właśnie na tej drodze, drodze mojego kruchego i słabego człowieczeństwa spotyka On mnie, rozpoznaje i wyraża pragnienie, aby wejść ze mną w głęboką relację przyjaźni. Pragnie mnie zapewnić, że jestem kochany, bezgranicznie i bezwarunkowo. Rzeczywistość ofiarowanej miłości jest najbardziej zbawcza, najbardziej terapeutyczna dla naszego zranionego ego. Oczywiście, w pierwszym spotkaniu z tą miłością, mogę powiedzieć, że całe moje życie o tym nie świadczy, że przecież doświadczam zgoła czegoś innego. Mam świadomość, że wiąże się to z całym szeregiem wydarzeń, spotkań z innymi osobami, skryptami, które noszę w swojej głowie, oraz doświadczeniami życiowymi, które w jakiś sposób ukształtowały mój sposób przeżywania rzeczywistości i relacyjności. Jednak, dzięki i poprzez drogę modlitwy kontemplacyjnej, małymi krokami, mogę doświadczyć nowej jakości życia i poddać się delikatnemu procesowi duchowej przemiany. Wszystko zaś zaczyna się od mojej zgody, aby na modlitwie pozwolić sobie być oraz pozwolić siebie kochać – takim, jakim jestem w danym momencie mojego życia. Tutaj bowiem zaczyna się kontemplacyjne zanurzenie swojego życia w Bożej i miłującej Obecności oraz przebudzenie do nowego życia.