Logo Przewdonik Katolicki

Czym jest asystencja Ducha Świętego

Elżbieta Wiater
fot. Mario Tama/Getty Images

Tuż przed Wielkanocą zmarł w krakowskim konwencie dominikanów o. Jan A. Kłoczowski, jeden z legendarnych duszpasterzy Beczki i uznany filozof. Jego ostatnie słowa brzmiały: „Czym jest wolność?”.

Pod koniec życia cierpiał na demencję, a tamtego dnia doszły do niej duszności, więc to ewidentnie trzeźwe i wypływające z głębi jego duszy pytanie wybrzmiało niesłychanie mocno. Był poranek, w celi ojca oprócz pielęgniarki był jeden z młodych ojców i to on odpowiedział: „To ważne pytanie i trzeba na nie szukać odpowiedzi. Na pewno wyrazem największej wolności jest wybieranie tego, co nas jednoczy z Bogiem”. Na te słowa o. Kłoczowski opadł na poduszkę i po chwili zaczęła się agonia; krótka, trwała zaledwie kwadrans.
Ta historia wróciła do mnie, kiedy zaczęłam zastanawiać się nad zadanym mi przez redakcję tematem, czyli na czym polega asystencja Ducha Świętego. W dużej mierze jest to pytanie o to, jak wygląda relacja między Bożą łaską i ludzką wolnością, a większość tego „procesu” przebiega w głębi każdego z nas wierzących i na specyficzny dla każdego sposób. Mówiąc inaczej, pozostaje tajemnicą. Da się jednak wyznaczyć pewne ogólne i to wyraźne ramy tego, co teologia ma na myśli, kiedy mówi o Duchu jako Paraklecie, czyli tym, który stoi przy nas i ma nas prowadzić.

Cel
W jednej z formuł trynitarnych obecnych w pismach Pawłowych czytamy: „Jedno jest ciało i jeden Duch, bo też zostaliście wezwani do jednej nadziei waszego powołania” (Ef 4, 4). Werset ten pozwala nam dostrzec, po co Ojciec dał nam Ducha: aby nas jednoczył w jedno ciało, czyli czynił nas Kościołem, a to dokonuje się przez coraz głębsze zjednoczenie każdego z nas z Chrystusem – to ostatnie kryje się właśnie pod frazą o nadziei naszego powołania. Jesteśmy przecież powołani do bycia dziećmi Boga i oblubienicą Chrystusa, do zmartwychwstania i niekończącego się szczęścia. Skoro Paraklet został nam dany w tym właśnie celu, Jego asystencja służy przede wszystkim naszemu duchowemu rozwojowi: jako jednostek i jako Kościoła.
Tu często pojawia się błąd, który jest charakterystyczny dla głoszenia m.in. z nurtu teologii sukcesu. Posługując się wyrwanymi z kontekstu zdaniami z Biblii, głoszący tę teologię kaznodzieje wmawiają, że Duch Święty ma za zadanie zapewnić nam przede wszystkim doczesne powodzenie: bogactwo, zdrowie, udaną karierę czy przyjemne odczucia podczas modlitwy. W żadnej z tych rzeczy nie ma nic złego, ale św. Paweł nie bez powodu napisał Koryntianom: „Mówię, bracia, czas jest krótki. Trzeba więc, aby ci, którzy mają żony, tak żyli, jakby byli nieżonaci, a ci, którzy płaczą, jakby nie płakali, ci zaś, co się radują, jakby się nie radowali; ci, którzy nabywają, jakby nie posiadali; ci którzy używają tego świata, tak jakby z niego nie korzystali. Przemija bowiem postać tego świata” (1 Kor 7, 29–31). Naszym podstawowym celem jest zbawienie, więc te wszystkie elementy mają być jego osiągnięciu podporządkowane. Duch może ja nam dać, ale nie jest to Jego zasadnicza misja. Asystencja Ducha polega na tym, że z jednej strony możemy się w pełni cieszyć darami Boga, a z drugiej – stać nas na to, by podjąć post, rozdać część naszych dochodów jako jałmużnę lub, jeśli Pan nas do tego wezwie, oddać życie za wiarę. Cytując wiejskiego proboszcza z powieści Bernanosa: „Wszystko jest łaską”, zaś do nas należy rozeznanie, do czego w danej sytuacji Duch nas uzdalnia i dokąd prowadzi, która to umiejętność zresztą też Jego darem i przejawem tego, że nam towarzyszy.

Spektrum
Czy ten wymóg ciągłego pytania Boga nie odbiera nam wolności? Czy nie stawia nas na pozycji dziecka, które musi pytać rodzica o zgodę? Czy nie stajemy się marionetkami pozbawionymi własnej woli, a Duch Święty – strażnikiem pilnującym, byśmy przypadkiem nie przekroczyli granic?
Pokora wymaga uznania, że wobec Boga jesteśmy dziećmi. Z tym że jedną z, jeśli nie główną, cech charakterystycznych małego człowieka jest to, że rośnie i się rozwija. Im jest starszy i dojrzalszy, tym szerszą otrzymuje od rodziców autonomię. Analogicznie, jeśli chcemy być wolni, potrzebujemy wzrastać. Nasza wolność więc nie jest pewnym spetryfikowanym stanem, ale spektrum, po którym się nieustannie poruszamy. Ograniczają ją nie tylko czynniki zewnętrzne, rzekłabym nawet, że częściej to, co jest w nas, sprawia, że się jej wyrzekamy. Na to, co na zewnątrz, nie zawsze mamy wpływ, ale możemy skutecznie uwalniać się od tych uwikłań, które są w nas. Tu znów pojawia się Duch jako nasz Paraklet – asystujący nam i wspierający, co czyni analogicznie do ludzkich rodziców: kochając. Ze swej istoty jest On miłością i został nam darmo dany dzięki ofierze Syna i z inicjatywy Ojca. Nasze wyzwolenie z grzechu dokonało się dzięki temu, że Bóg obdarzył nas miłością. Chociaż powinnam raczej napisać, że dopiero się rozpoczęło, ponieważ jest pewien konieczny do spełnienia warunek, aby ono osiągnęło swoją pełnię.

Pouczalność
Precyzyjnie i boleśnie bezpośrednio ujął to św. Jan Chrystostom w komentarzu do Listu do Rzymian: „[Święty Paweł chce] Aby ludzie ufający w dar chrztu nie zaniedbali później swego sposobu życia, mówi, że nawet po otrzymaniu chrztu, jeśli nie będziesz prowadzony przez Ducha, stracisz nadaną ci godność i przywilej synostwa”. Nie wystarczy przyjęcie sakramentu, nie wystarczą ustne deklaracje – trzeba zmieniać swoje życie. Zarówno zwyczaje i sposób reagowania, jak i to wewnętrzne, czyli dostrzegać swoje grzeszne schematy myślenia, tendencje, być uważnym na pojawiające się myśli. I najlepszym początkiem jest przyjęcie Miłości i posłuszeństwo wobec Niej. Cnota ta nosi nazwę pouczalności, czyli bycia kimś, kto potrafi przyjąć korektę i nie osiada na laurach po usłyszeniu pochwał. Dzięki niej uruchamia się pewien zbawienny dla nas mechanizm: im więcej Miłości/łaski przyjmujemy, tym większa staje się nasza wolność, a im ona jest większa, tym bardziej stajemy się zdolni do miłości: dawania jej i przyjmowania, i tak koło się zamyka.
O wiele lepiej ujął to ks. Joseph Lécuyer w Dictionnaire de spiritualité, więc pozwolę sobie go tutaj zacytować: „1) pozwolić się prowadzić Duchowi Świętemu to działać «już nie z lęku przed karą, ale z miłości do Boga»; 2) nie z pragnienia ziemskiej nagrody, krainy mlekiem i miodem płynącej, ale z pragnienia dóbr niebieskich; 3) działać «jako istoty wolne, które otrzymały synowską adopcję i które oczekują nieba»; 4) wreszcie to zachowywać się nie jak najemnicy, ale z pragnieniem podobania się Ojcu, w duchu dziękczynienia”.
Asystencja Ducha Świętego to inne określenie na to, że Ojciec nie przestaje udzielać nam swojej Miłości, a wraz z Nią łaski. Nie może jednak, a na pewno nie chce nas zmuszać do Jej przyjęcia. Jesteśmy więc wolni – możemy odrzucić tę ofertę. Jeśli jednak chcemy rosnąć, stawać się coraz bardziej wolni, a nade wszystko osiągnąć zbawienie, przyjęcie jej jest konieczne. Duch jest więzią, zarówno w Trójcy, jak i między Nią a nami, więź zaś zasadza się na komunikacji. Jego asystencję więc można porównać do lektoratu z języka Boskiego, a jak świetnie wie każdy, kto kiedyś uczył się obcego języka, oprócz wykładów potrzebna jest praktyka. Na szczęście w ludzkiej naturze jest zawarta otwartość na Boga, co wyraża się nawet w fizjologii, bo badania mózgu wykazały, że jest w nim specjalna część, dzięki której jesteśmy zdolni do przeżyć mistycznych. Każdy z nas więc może uczyć się tego języka, a nawet osiągać w nim coraz większą płynność. Posługiwać się nim z coraz większą wolnością.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki