Po lekturze najnowszej książki Joanny Czeczott Cisza nad stepem. Kazachstan i pamięć o Rosji kręci się w głowie. Czego tam nie ma! Autorka zabiera nas w fascynującą i jednocześnie mroczną podróż do zakątka ziemi, o którym polski obywatel rzadko słyszy. Tkwi w tym jakiś paradoks, bo ów zakątek jest wielkości ośmiu Polsk, a jego historia – podobnie jak naszego kraju – jest nierozerwalnie związana z historią Imperium Rosyjskiego, a następnie sowieckiej Rosji. Dlatego polski czytelnik znajdzie w tej opowieści wiele znanych mu obrazów, określeń rodem z komunistycznej propagandy, czy w końcu – mechanizmów samoobrony tzw. sowieckiego człowieka. Ale to, co stanowi cel tej podróży – ślady (fizyczne i mentalne) po sowieckich łagrach – może jednak wywołać u niejednego czytelnika wstrząs. A ściślej, może go wywołać skala zbrodni dokonanych na milionach ludzi dwudziestu kilku narodowości. Joanna Czeczott już na wstępie nazywa Kazachstan „największym więzieniem ZSRR”, gdzie „obywatele niewięźniowie i niestrażnicy długo stanowili mniejszość”. Historia deportacji dotknęła również rodzinę jej męża, więc zapewne jej zaangażowanie miało charakter osobisty. Postawiła sobie wysoko poprzeczkę i podjęła pracę czysto reporterską, udając się (niejeden raz) na „miejsce zbrodni” (niejedno) znajdujące się 5 tys. km od Polski. Owocem tej półtorarocznej pracy jest Cisza nad stepem…
Tyle pustki
Książka ma wiele atutów. Poza pasjonującym, mało znanym u nas tematem, jaki podejmuje, ma wspaniałą konstrukcję i sposób prowadzonej narracji (jeden z rozdziałów to dramat rozpisany na role, takie „rodzynki” dla nas przygotowano). Autorka bardzo sugestywnie opisuje odwiedzane miejsca, tak że czytelnik bardzo łatwo wchodzi w rolę współuczestnika tej podróży. Krajobrazy są zrośnięte z tożsamością mieszkańców. Charakter tej ziemi, jej bezkresne stepy, pory roku (ze skrajnymi temperaturami, huraganami) determinowały koczowniczy tryb życia rdzennych Kazachów, a następnie decydowały o losie przybyłych zesłańców, więźniów łagrów, czyli zeków. Opisy przyrody, nomadycznej kultury Kazachów podkreślają wyjątkowość tej ziemi w oczach człowieka Zachodu. I to w jak najlepszym jej znaczeniu. A jednocześnie pokazują, jak komunistyczny aparat terroru Stalina odcisnął na tej ziemi i ludziach swoje mroczne piętno, które tkwi w nich do dziś.
„Bezkres. Oto co ukazuje się twoim oczom.
Gdy wyruszysz nocnym lotem na wschód, step rozświetlą pierwsze promienie słońca. (…) Jak okiem sięgnąć, wszędzie księżycowa srebrnobłękitna pustynia poprzecinana nierównomiernie białymi pręgami śniegu i lodu. W bezkresny step samolot wydaje się zanurzać powoli, jakby chciał dać wszystkim pasażerom czas na zadziwienie. Że też na naszej planecie mieści się jeszcze tyle pustki!”.
Reporterski zmysł
Ten krótki fragment pokazuje trzy cechy narracji Czeczott: jej dialogowość (w tym przypadku z czytelnikiem), rzeczoną obrazowość (plastyczność) i poetyckość. Tak, tak. Dobry reporter wie, że jego relacja ma nie tylko przekazać fakty, ale ma także poruszyć odbiorcę. A środki stylistyczne bardzo w tym „poruszeniu” pomagają. Podkreślę jednak, że autorka ich nie nadużywa. Ale właśnie dlatego, gdy się pojawiają w bardziej skondensowanej formie, robią podwójną robotę. Sam tytuł książki zawiera wymowną metaforę – „ciszy nad stepem” – do której znaczenia jeszcze nawiążę.
Wspomniana dialogowość łączy się z konstrukcją całej opowieści. Autorka przytacza całe fragmenty rozmów z mieszkańcami Kazachstanu. W jaki sposób ich wybiera? Zazwyczaj z polecenia kogoś, kto tam mieszka, a z kim nawiązuje kontakt w pierwszej kolejności. Trzeba w tym miejscu podkreślić, że jej rozmówcy, ich świadectwa stanowią najwartościowszą tkankę tej książki. Tym bardziej cenną, że mimo upływu kilkudziesięciu lat od zamknięcia ostatnich łagrów w latach 70. ubiegłego wieku temat dokonanych w nich zbrodni pozostaje dla większości mieszkańców kraju tematem tabu (to jest właśnie owa „cisza nad stepem”). Dlatego samo dotarcie do ostatnich świadków i nakłonienie ich do rozmowy trzeba uznać za sukces reporterki. Nawet jeśli towarzyszyła temu jakaś doza szczęścia, to nie można umniejszać jej zasług w tym zakresie. Trzeba było wykazać wiele odwagi (moim zdaniem, czasami wręcz na granicy szaleństwa), zawierzyć obcym ludziom, którzy zawozili ją w miejsca, gdzie znajdowały się łagry. Autorka sama przyznaje, że nie raz w takich sytuacjach zdawała się wyłącznie na swoją intuicję.
Przypomina mi w tym wybitnego reportera Ryszarda Kapuścińskiego, który niejednokrotnie podejmował podobnie ryzykowne eskapady w swojej pracy. To odważna analogia, wiem. Ale podobieństw między nimi widzę więcej. Oczywiście wspomniana plastyczność opisów, ale też wybór miejsc egzotycznych na cele swoich podróży. Kazachstan jest dla większości Polaków miejscem równie odległym i nieznanym, jak państwa Afryki, do których podróżował Kapuściński. W obu przypadkach owa egzotyka, rdzenne kultury, symbioza człowieka z przyrodą są przedstawiane jako wartości pozytywne. Oboje reporterzy pokazują mechanizmy władzy – tyranii, które niszczą zarówno te kultury, ich naturalnych spadkobierców, jak i ziemie. Oboje dotykają tematu kolonizacji.
Sprawcy i ofiary obok siebie
W swojej najnowszej książce Joanna Czeczott pokazuje fenomen społeczny (na skalę światową?), jakim jest zgodne (sic!) współistnienie obok siebie sprawców zbrodni (naczelników, strażników łagrów), jak i ofiar – zeków oraz potomków jednych i drugich. Autorka już na wstępie czyni odważną analogię, której po lekturze książki nie można odmówić racji. „Wyobraźmy sobie sytuację, w której w Oświęcimiu żyją obok siebie Żydzi i naziści, ich córki, synowie, a oficjalna polityka historyczna przekonuje, że nie powinno się demonizować obozów koncentracyjnych. Co wówczas dzieje się między ludźmi?”.
I dalej pyta (siebie czy nas?): „Czy analogię takiej sytuacji można odnaleźć w miejscach, które były symbolem sowieckiego terroru? Czy w ogóle uprawnione jest szukanie jej w Kazachstanie? I czy osoba z zewnątrz ma prawo do takich porównań?”. Po czym odpowiada – trochę jakby chcąc wyprzedzić ewentualne zarzuty pod swoim adresem: „W tej książce co rusz nawiguję między podobnymi pytaniami. Czasami zaglądam im w oczy [ach, ta personifikacja – przyp. A.K.], a potem z zakłopotaniem spuszczam wzrok”.
Dziedziczone traumy, niezagojone rany
Czy zatem podczas lektury książki zatrzymamy się na samych pytaniach, czy jednak usłyszymy jakieś odpowiedzi? Ja je usłyszałam. Są bardzo wyważone, ale bywają zaskakująco jasne. Jak ta, dotycząca bardzo ważnego zagadnienia pamięci o historii łagrów: „Miejsca pamięci o sowieckich represjach znajdują się w Kazachstanie na marginesie przestrzeni – i mają pozostać na marginesie świadomości”. Ale, jak pokazuje Czeczott na konkretnych przykładach, to „wypychanie” ich ma swoje konsekwencje dla kolejnych pokoleń, które dziedziczą traumy po swoich przodkach. Nieprzepracowane odbijają się na ich życiu.
Tak więc najnowsza książka Joanny Czeczott to nie tylko reportaż historyczny, ale również głęboka analiza społeczna współczesnego Kazachstanu. Z jednej strony – pasjonującego, bogatego w wielokulturowość i szczycącego się swoją gościnnością. Z drugiej – mrocznego, z wieloma ranami (w ludziach i ziemi), które się nie zagoiły, nierozliczonymi zbrodniami, na które wciąż opuszcza się zasłonę milczenia.