Giovanni Battista Pergolesi (właściwie Giovanni Battista Draghi) od lutego 1736 r. przebywał w klasztorze przy kościele Świętych Franciszka i Antoniego, popularnie zwanym kościołem Sant’Antonio w Pozzuoli. Dziś to część metropolii neapolitańskiej; ze wzgórza, na którym położony jest dom zakonników, wspaniale widać pobliską zatokę. Może zaledwie 26-letni kompozytor, przegrywający już z gruźlicą i najprawdopodobniej przebytym w młodości polio, patrzył na wiosenne fale i słońce, gdy stawiał ostatnie nuty w swoim dziele Stabat Mater? Przez całe swoje krótkie życie, równolegle z działalnością operową, Pergolesi był płodnym autorem muzyki sakralnej, ale dopiero w ostatnich miesiącach życia skomponował to, co uważa się za jego najważniejsze dzieło na tym polu: Salve Regina i właśnie Stabat Mater na orkiestrę smyczkową, sopran i kontralt, które według tradycji zostało ukończone dokładnie w dniu jego śmierci. Czy ta anegdota jest wiarygodna, czy też stanowi kolejny romantyczny dodatek, który rozkwitł wokół postaci Pergolesiego, ma drugorzędne znaczenie. Pewne jest jednak, jak zauważali badacze podczas przyglądania się autografowi, że pisano z wielkim pośpiechem, co potwierdzają liczne błędy i braki, pewien nieporządek typowy dla tych, którzy mają niewiele czasu. Do tego stopnia, że na dole ostatniej strony partytury napisał własnoręcznie Finis, laus Deo (koniec, chwała Bogu), jakby chciał wyrazić ulgę, że miał czas niezbędny na dokończenie dzieła.
Życie w wiecznym wymiarze
To bardzo ciekawe, że młody, ale już uznany kompozytor, będąc świadomy swego odejścia, tak wiele uwagi poświęcił tematyce śmierci. Jemu współcześni znali go z głośnych oper wychwalających życie, dowcipnych, niemal rubasznych, które w pewnych kręgach potrafiły nawet wywołać skandal. Ktoś mógłby powiedzieć, że mając świadomość końca swojego życia, oddał się nabożnym rozmyślaniom, jakby chciał zasłużyć sobie na życie wieczne. Nic bardziej mylnego. Pergolesi dalej pozostaje piewcą życia, właśnie w jego wiecznym wymiarze. Te dwie ostatnie kompozycje pozbawione są przepychu baroku, jego rozmachu i potęgi. Mają jednak ogromną siłę, szczególnie Stabat Mater przejmuje spokojem, choć nie brakuje temu utworowi dramatyzmu – wypływa on jednak bardziej z tekstu utworu niż z jego orkiestrowej oprawy. Ta jest bardzo sentymentalna, wprowadza w stan medytacji, odcięcia od świata zewnętrznego, by skupić się na tekście. Utwór ten jest niczym innym jak przygotowaniem do publicznego wykonania średniowiecznego hymnu opowiadającego o stojącej pod krzyżem Maryi. Pergolesi skomponował aż 12 utworów (13, jeśli potraktujemy Amen jako osobną sekcję), które odnoszą się do kolejnych zwrotek pieśni, mającej w oryginale, napisanym przez Jacopone da Todiego w XIII w., strof dziewiętnaście. Włoski kompozytor skorzystał z pierwszych pięciu, mówiących o smutku i płaczu Maryi, następnie ze zwrotek od 8 do 11, będących prośbą o to, by móc uczestniczyć w tym doświadczeniu, w Męce Pana, a na koniec – zwrotek 15, 18 i 19, stanowiących błaganie o to, by w życiu doczesnym ustrzec się zła i osiągnąć życie wieczne. Skoro Pergolesi napisał: „Koniec, chwała Bogu”, to może odnalazł w tym końcu sens życia. Taki a nie inny dobór tekstu sprawia, że Maryja staje się bliska odbiorcy, to Ta, która płacze, cierpi pod krzyżem swojego Syna, w pewnej kosmicznej dychotomii, kiedy to matka stoi, a syn wisi; Ta, która dała Mu życie, przygląda się Jego śmierci. Nie wypowiada Ona w tym tekście żadnego słowa, ale śmiałość, z którą zwraca się do Niej osoba mówiąca, świadczy o tym, że być może Matka Boga zachęcała – wzrokiem, gestem – by wraz z Nią być w tym momencie Jej życia i by oddawać Jej swoje trudne momenty. Jej niewzruszone trwanie i wpatrywanie się w swego konającego Syna utwierdza w przekonaniu, że nie na tym zakończy się Jej i Jego historia.
Szczęśliwe uwolnienie
Utworu Pergolesiego będzie można wysłuchać w Teatrze Wielkim w Poznaniu już 17 kwietnia. W niecodziennej dla opery formie koncertu, z orkiestrą i śpiewakami. Takie wykonania znamy raczej z filharmonii czy sal koncertowych. Nie każdy utwór da się jednak zinscenizować, a czasem właśnie brak obrazu na scenie, skupienie na kolejnych partiach głosu, muzycznej ilustracji utworów może prowadzić nas do nowych doznań. W tym sensie dla stałych odbiorców teatru operowego może być to działanie eksperymentalne, ale jest świetną okazją, by do opery przyjść po raz pierwszy, wchłonąć muzykę i śpiew. A będzie on znakomity, bo partie mezzosopranu wykona niezrównana Gosha Kowalinska, sopranowe Ruslana Koval, usłyszymy też Stanislava Kuflyuka (baryton) i Chór Teatru Wielkiego w Poznaniu.
Maestro Jacek Kaspszyk, dyrygent tego wydarzenia, zestawił z dziełem Pergelosiego XIX-wieczny utwór, wykonany po raz pierwszy dokładnie 125 lat temu, w roku 1900. Msza za zmarłych Gabriela Faurégo uważana jest za jedno z najpiękniejszych requiem XIX w. Koncentruje się ona na wiecznym odpoczynku i ukojeniu. Artysta tak mówił o swoim dziele: „Moje Requiem, mówiono, że nie wyraża strachu przed śmiercią, ktoś nazwał je kołysanką śmierci. Ale ja w taki właśnie sposób postrzegam śmierć: jako szczęśliwe uwolnienie, jako pragnienie szczęścia pozaziemskiego, a nie jako bolesne doświadczenie”. Rzeczywiście nie ma w nim tej grozy, co w najsłynniejszym bodaj utworze tego typu autorstwa W.A. Mozarta.
Siedmioczęściowy utwór jest przeznaczony na sopran i baryton, chór mieszany, orkiestrę i organy. W odróżnieniu od typowych ustawień requiem pełna sekwencja Dies irae jest pominięta, zastąpiona tylko jedną z jej sekcji, Pie Jesu. Sam autor mówił, że swoją kompozycją chciał odejść od mrocznej, smutnej celebracji śmierci i pochówku, opartej głównie na ciężkiej, dołującej muzyce organowej. „Wszystko, co udało mi się zachować w formie religijnej iluzji, umieściłem w moim Requiem, które zresztą od początku do końca zdominowane jest przez bardzo ludzkie uczucie wiary w wieczny odpoczynek”. Stwierdzenie o „religijnej iluzji” może wydawać się nadużyciem, deprecjonującym przeżywanie wiary, jednak po wysłuchaniu utworu możemy zinterpretować je w inny sposób. Muzyka pozwala rozbić iluzje na temat nas samych, nasze twarde, skostniałe przekonania i nawet w obliczu śmierci nadać im nowy sens, tchnąć w nie – paradoksalnie – życie.
W stronę raju
Co do motywacji powstania utworu – tu także pojawia się źródło anegdotyczne. Jednym z możliwych bodźców mogła być śmierć ojca kompozytora w 1885 r. i śmierć matki dwa lata później, w sylwestra 1887 r. Jednakże w momencie śmierci matki rozpoczął już pracę, dlatego później sam Fauré zdementował: „Moje Requiem nie zostało napisane dla niczego – dla przyjemności, jeśli mogę to tak nazwać!”. No właśnie, czy utwór o śmierci można skomponować dla przyjemności, czy możemy postrzegać ją jako część życia i to wcale nie tą najgorszą, zawsze łączącą się ze smutkiem i cierpieniem? Fauré kończy Requiem nietypowo, nie klasycznym amen czy rozesłaniem, ale pieśnią znaną z ceremonii pogrzebowej In paradisum deducant angeli (Niech aniołowie zaprowadzą cię do raju).
Skoro po śmierci można gdzieś trafić, to przecież jest tam życie. Po ciszy śmierci pieśń aniołów ma nas zaprowadzić aż przed oblicze Boga Najwyższego. To idealne rozważanie na Wielki Post, tuż przed przeżywaniem Paschy, czyli symfonii śmierci i życia.
---
STABAT MATER Pergolesi / REQUIEM Fauré,
Teatr Wielki
im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu,
17.04.2025 r.
godz. 19.00