Pochodząca z XIII wieku sekwencja „Stabat Mater”, opiewająca cierpienia Matki stojącej pod Krzyżem, była opracowywana przez setki kompozytorów. Najpiękniej, najrzewniej i najbardziej przejmująco uczynił to jednak Karol Szymanowski.
Jego „Stabat Mater” nazywane bywa chłopskim requiem. W tym arcydziele zawarta jest bowiem cała ludowa religijność. Ta sama, którą odnajdziemy w prymitywnie rzeźbionej figurce Matki Bożej w górskich kapliczkach czy w pokorze wiary prostych ludzi.
Utwór ten to jakby odpowiedź na ewangeliczne słowa o tym, co Pan zakrył przed mędrcami i uczonymi a objawił prostaczkom (por. Łk 10, 21). Kompozycja stanowi spojrzenie na ludzki dramat Golgoty oczyma prostaczka. Sam autor pisał: „Starałem się jak najprostszymi środkami wyrazić religijne wzruszenia, które od lat towarzyszą ludowi. Pragnąłem i tutaj dać istotny wyraz tym ideom, które stały się kierowniczymi dla pojęć moich o muzyce narodowej”.
Nieszczęśliwy wypadek
Do kompozycji tej sam Szymanowski odnosił się w sposób szczególny. W liście do Zofii Kochańskiej pisał: „Wczoraj wysłuchałem mego <> przez radio. Chwała Bogu, że byłem sam, bo spłakałem się, nie tyle z powodu wartości dzieła, ale z powodu okoliczności, w których powstało. Po śmierci Alusi, córeczki Stasi. Przed oczami stanęły mi tamte przeraźliwie smutne chwile. Przypomniałem sobie telefon ze szkoły zawiadamiający o <>, mój paniczny jakiś lęk, kiedy tam biegłem i wreszcie widok Alusi. Leżało, biedactwo, uśmiechnięte, prześliczne, tylko lekkie draśnięcie na skroni świadczyło o uderzeniu. (...)Potem było najgorsze, kiedy musiałem dać znać Stasi – matce i kiedy czekałem jej przyjazdu na dworcu. Przez wiele tygodni byłem tak wstrząśnięty moralnie tym ciosem, że nie mogłem komponować. A potem – potem napisałem właśnie <>”.
Wspomniana w liście Alusia była siostrzenicą Karola Szymanowskiego. Uczęszczała do szkoły sióstr sercanek we Lwowie. Po powrocie z ferii świątecznych, gdy bawiła się z koleżankami w ogrodzie, nagle figura świętego, przy której stały dziewczynki, runęła i śmiertelnie raniła Alusię w skroń. Niezależnie od tego wątku biograficznego wydaje się, że słusznie pisze Teresa Chylińska, badaczka twórczości Szymanowskiego: „<> jest hołdem złożonym wzruszeniu, jakie ogarnęło wiejskiego człeczynę, kiedy w skupieniu strugał figurkę zafrasowanego Jezusika i Jego bolejącej Matki; najgłębszemu ludzkiemu wzruszeniu, które wyrasta z pokornego zadumania nad tajemnicą świata”.
Liryczna prostota
Prawdziwa sztuka jest umiejętnością samoograniczania. „Stabat Mater” Szymanowskiego jest również pod tym względem arcydziełem. Prostota i oszczędność środków sprawiają, że realnie przenosimy się pod Krzyż i stajemy się współuczestnikami cierpień Tej, która pod Krzyżem stała. Jednocześnie ta sama oszczędność idzie w parze z niezwykłym ładunkiem emocjonalnym tego arcydzieła. Uwypukla ten fakt również genialne tłumaczenie łacińskiego tekstu sekwencji „Stabat Mater”, którym posłużył się Szymanowski. Sam zresztą podkreślał, że jedną z inspiracji do napisania tego utworu był zachwyt nad przekładem dokonanym przez Józefa Jankowskiego.
Sopran, alt i baryton solo, chór oraz orkiestra tworzą niezwykłe misterium – już od pierwszego dźwięku fletu, aż przez smutną i jakże nasyconą emocjonalnie melodię sopranu – „Stała Matka bolejąca, koło Krzyża łzy lejąca, gdy na Krzyżu wisiał Syn”. Jakże poruszają rytmiczne słowa chóru: „Za ludzkiego rodu winy jak katowan był jedyny, męki każdy niosła dział...”. Archaizacja czwartej części, gdy milknie orkiestra tworzy jedną z najbardziej niesamowitych muzycznych modlitw. Śpiewane słowa: „Spraw niech płaczę z Tobą razem, Krzyża zamknę się obrazem, aż po mój ostatni dech” są arcydziełem i świadectwem niezwykłego geniuszu. Ostatnia część „Chrystus niech mi będzie grodem” jest nie tylko godnym zwieńczeniem tego dzieła, ale także apoteozą lirycznej prostoty.