Żyjemy dziś w kulturze, która o cudzołóstwie opowiada, jakby to było zwyczajne i akceptowalne postępowanie. Może i naganne, ale niezasługujące na najwyższy wymiar kary. W kulturze Żydów z czasów Chrystusa był to grzech wołający o najbardziej srogą karę. Grzech, którego nie da się wybaczyć. Jeśli więc wejdziemy w ten sposób rozumowania, jeśli spróbujemy uświadomić sobie, jakie postępki dziś budzą w nas gniew i oburzenie, potrzebę sprawiedliwego ukarania sprawcy, wówczas jasne stanie się dla nas, że to, co zrobił Jezus, było w oczach Jemu współczesnych ludzi po prostu skandalem. Skandalem miłosierdzia.
Są przecież w naszej rzeczywistości takie grzechy, o których mówimy: to jest niewybaczalne. Są takie krzywdy, o których mówimy: sprawcę trzeba sprawiedliwie ukarać, by ofiara dostąpiła ukojenia. A tymczasem Jezus wchodzi w tę rzeczywistość i mówi: „I Ja ciebie nie potępiam. Idź i odtąd już nie grzesz”. Czy to nie budzi w nas odruchowego buntu? Przecież On nawet nie pouczył tej cudzołożnicy, nie skarcił jej i nie wykazał, że postępowała źle! On po prostu dał jej nadzieję. Pozwolił jej na to, by zmieniła swoje życie. Pokazał perspektywę przyszłości, w której grzech i zło nie mają ostatniego słowa. Dzięki spotkaniu z Jezusem ta bezimienna kobieta odzyskała życie. Miała zostać zapamiętana jako cudzołożnica, a do historii przeszła jako ta, której przebaczono.
Takie miłosierdzie może być trudne do udźwignięcia. Chcielibyśmy umieć wyrównać zło, którego dokonaliśmy, naprawić najpierw wyrządzone krzywdy, by mieć poczucie, że zasłużyliśmy na wybaczenie. Tymczasem Jezus daje je za darmo. To kolejny powód skandalu – miłosierdzie ofiarowane za nic. Rzecz jednak w tym, że ludzie, którzy Go spotkali, ci, którym wybaczono, nie potrafią już wrócić do dawnego życia. Otrzymali dar, który jest zobowiązaniem miłości. Nie znamy dalszych losów ocalonej kobiety, możemy jednak się domyślać, że poszła dalej, w życie odmienione miłością.
Ale nie tylko ona jest bohaterką tej historii. Swoją złowrogą rolę odegrali w niej uczeni w Piśmie i faryzeusze. Ludzie, którzy nie mieli sobie nic do zarzucenia w kwestii moralności i przestrzegania przykazań. Ludzie, którzy dawali sobie prawo do tego, by oskarżać i potępiać innych. By samego Boga wystawiać na próbę. Ewangelia milczy o tym, co działo się w ich sercach. Czy były to serca jak kamienie, które owi stróże moralności trzymali w rękach, by zabić nimi cudzołożną kobietę? Zastanawiające jest, że wypuścili je z rąk pod wpływem słów Jezusa. Ci, którzy chcieli Go wystawić na próbę, odeszli w milczeniu. Skruszeni? Zawstydzeni? Świadomi, że i oni są grzesznikami? Ta cisza, w kontraście do zgiełku gwałtownych oskarżeń, z jakimi zwrócili się do Jezusa, mówi więcej niż wszystkie słowa. Skandal miłosierdzia najwyraźniej ich dotknął. Czy przemienił?
Powinniśmy pamiętać o tej historii za każdym razem, kiedy ręce odruchowo zaciskają się nam w pięści, gdy dowiadujemy się o kolejnym złu, o kolejnym grzechu, który domaga się odpłaty. Zanim rzucimy kamieniem, przypomnijmy sobie, że wszyscy jesteśmy grzesznikami – ludźmi, którym przebaczono. Kościół jest wspólnotą grzeszących i doświadczających miłosierdzia, a nie trybunałem sprawiedliwości, wyznaczającym kary i rozliczenia.
Bóg przebacza wszystkim, nawet tym, którym my odmawiamy przebaczenia. Trudna jest ta prawda, gdy konfrontujemy się z wydarzeniami rozgrywającymi się w naszym tu i teraz, i chcielibyśmy, żeby On stanął po naszej stronie – po stronie sięgających po kamień, bo tak każe sprawiedliwość. Ale ta prawda nie jest łatwa również wtedy, gdy sami jesteśmy wystawiani pod osąd ludzkiej sprawiedliwości. Bo wybaczenie wiąże się zawsze z przemianą.