Wina kobiety, którą przyprowadzono do Jezusa, jest ewidentna. Popełniła grzech, który w świetle Prawa skazywał ją na śmierć. Nauczyciel nie kwestionuje niemoralnego czynu, którego dopuściła się cudzołożnica. Powiedział jej przecież: „Idź i odtąd już nie grzesz”, zachęcając tym samym do zmiany życia. Zakwestionował jednak prawo uczonych w Piśmie i faryzeuszy do wymierzenia jej okrutnej kary śmierci przez ukamienowanie. Ludzie ci nie byli przecież wolni od grzechu i zła, bo taka jest natura człowieka. Każdy z nas ulega słabościom, upada, dopuszcza się przewin. Problem nie na tym więc polega, że kobieta popełniła grzech. Problem polega na tym, że ludzie, którzy wydali na nią wyrok, nie widzą swoich grzechów, a nawet więcej – obnoszą się ze swoją fałszywą nieskazitelnością. Zapewne gdyby wyszły na jaw ich nieczyste myśli i obłudne postępowanie, również w ich stronę ciskane byłyby kamienie oburzenia. Jezus wytknął im to słowami: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem”. Nawet oni, przyzwyczajeni do życia w kłamstwie i zakładania masek, nie próbowali z Nim dyskutować. Skonfrontowani z prawdą, jeden po drugim odchodzili w milczeniu od Jezusa i grzesznej kobiety.
W tej scenie oburza jednak nie tylko hipokryzja i okrucieństwo religijnych elit Izraela. Uczeni w Piśmie i faryzeusze widzieli w cudzołożnicy wyłącznie jej grzech. Patrzyli na nią przez pryzmat złego czynu, jakiego się dopuściła, i tak ją definiowali. Nie widzieli w niej człowieka z krwi i kości, nie brali pod uwagę historii jej życia, nie poznali jej dobrych stron. Była dla nich tylko przypadkiem złego uczynku, który miał ją przekreślić i skazać na niebyt. Tak ją postrzegali ludzie, którzy sami siebie określali mianem przedstawicieli Boga na ziemi. Gdyby Stwórca w ten sposób patrzył na człowieka, na ziemi nie byłoby ani jednej żywej duszy. Wszystkich skazałby na wieczną śmierć. Tragiczny obraz, nie do wyobrażenia i nie do przyjęcia. Obraz Boga jako nieczułego sędziego jest z gruntu fałszywy. Ktoś, kto doświadczył tylko takiego osądu, nie będzie umiał uwierzyć, że Bóg jest samą miłością i miłosierdziem.
Jednak duchowi przywódcy Żydów posunęli się jeszcze dalej, traktując dramatyczną sytuację nieszczęsnej kobiety jako okazję do tego, by postawić Jezusa wobec trudnego do rozstrzygnięcia dylematu: przykazania czy miłosierdzie? Prawo czy człowiek? Dopuścili się instrumentalnego wykorzystania osoby, której przede wszystkim powinni pomóc wydobyć się z grzechu. Jest dla nich tylko narzędziem przydatnym do udowodnienia własnych racji i zdemaskowania Jezusa. Dla nich ona właściwie się nie liczy jako człowiek. Niestety, ten mechanizm wciąż się powtarza. Ludzie słabi, bezbronni, dyskryminowani bywają traktowani przez uprzywilejowane grupy w społeczeństwie, a nawet w Kościele, jako środek do osiągnięcia określonego celu. Są uprzedmiotowieni, nie liczą się ich uczucia, doświadczenia, dylematy i pragnienia. Nie liczą się jako ludzie. Są albo uosobieniem wroga, z którym trzeba za wszelką cenę walczyć, albo nieokreśloną i kłopotliwą grupą osób, nad którymi warto się pochylić, gdy taka jest koniunktura społeczna, lub ich wykluczyć, gdy zainteresowanie nimi jest pod prąd aktualnym trendom.
Nadzieja jest w Jezusie, który ocalił cudzołożnicę przed kamieniami i dał jej siłę do lepszego życia. Padło na nią Jego światło. Jej bieda spotyka się z Jego bezbrzeżnym miłosierdziem, prawda o grzechu z Jego zmiłowaniem. Pan widzi jej serce, jej tęsknotę do miłości. Jego spojrzenie obejmuje człowieka, a nie tylko czyn, choćby najgorszy. To nie ludzki osąd sprawia, że nasze życie się zmienia, ale doświadczenie przebaczenia. „Idź i odtąd już nie grzesz”. Jezus nie zostawia nas bez szansy na przemianę.