Logo Przewdonik Katolicki

Drabina do nieba

Elżbieta Wiater
Drabina Jakubowa, Williama Blake (1805), il. wikipedia

Życie pobożne, o którym czytamy w podtytule Filotei, a nawet sama pobożność może dla nas brzmieć staromodnie i kojarzyć się niezbyt pociągająco. A skoro nas nie pociąga, nie mamy motywacji, by po nią sięgać. I wbrew stereotypom to nie jest problem tylko naszych czasów.

Święty Franciszek Salezy już na początku swojego traktatu wskazuje, na czym polega błędnie rozumiana realizacja tej cnoty, ale nie taka nas tu interesuje, więc przejdźmy tam, gdzie autor zauważa: „Świat oczernia, jak tylko może, świętą pobożność, odmalowując osoby pobożne z twarzami ponurymi, smętnymi, frasobliwymi i głosząc, że pobożność czyni ludzi posępnymi i ciężkimi, dla siebie i dla innych”. Tymczasem ona to nic innego, jak „żarliwość ducha, przez którą miłość Boża dokonuje w nas swych dzieł i sprawia, że wykonujemy je raźno i ochoczo”. To brzmi zdecydowanie bardziej zachęcająco, prawda? A przecież wciąż mówimy o tym samym.
Filotea więc to inaczej „droga do życia gorliwego”, nasyconego w coraz większym stopniu miłością Boga, z czego wypływa życie przykazaniami, a więc pełne entuzjazmu głoszenie Ewangelii i służba bliźnim. Tu właśnie pojawia się u Salezego obraz drabiny, i to nie byle jakiej, bo Jakubowej. Jest ona alegorią cnoty pobożności: boki to modlitwa i sakramenty, zaś szczeble to stopnie miłości, dzięki którym idziemy od cnoty do cnoty. Dzięki nim albo biegniemy ku Bogu, albo zbiegamy od Niego w dół, by czynić dobro. Sakramenty otrzymujemy dzięki Chrystusowi, ale modlitwa wymaga już naszego zaangażowania, więc nad nią teraz się zatrzymamy, szczególnie że jest jedną z trzech zasadniczych aktywności, które pozwalają owocnie przeżyć czas Wielkiego Postu.

Troska o formę
Bieganie – każde, nie tylko po drabinie – wymaga kondycji. Zwykle początki są pełne zadyszki, zakwasów i szybko pojawia się pokusa, żeby wszystko rzucić, skoro efekty są nijakie. Najważniejszą rzeczą więc, na którą na początku radzi nam zwrócić uwagę biskup Genewy, jest wzięcie pod uwagę naszego stanu życia i formacji. Pozostając przy metaforze, od której zaczęłam – nie każdy ma wydolność maratończyka i czas, żeby ćwiczyć do wzięcia udziału w biegu ekstremalnym. Nie ma więc sensu porównywać się do innych lub działać na zasadzie „wszystko albo nic”. Za pomocą zer i jedynek pisane są programy komputerowe, w świecie ludzi sytuacja jest o wiele bardziej złożona, bo i liczba znaków nie kończy się na jedynce, ale rozwija się w nieskończoność.
Cała sztuka polega na określeniu swojego celu (w przypadku życia duchowego jest to opisana wyżej pobożność prowadząca do pełnego zjednoczenia z Bogiem), a potem starannym dobieraniu metod i środków, które będą mnie do niego prowadzić, oraz wytrwałości w ich stosowaniu. Franciszek Salezy z naciskiem jednak pisze, że gdyby osiągana pobożność przeszkadzała komuś w realizacji jego właściwie rozpoznanego powołania, jest ona fałszywa. Tu świetnym przykładem może być bł. Joanna de Chantal, wierna i bliska przyjaciółka biskupa oraz współzałożycielka wizytek. Po przedwczesnej śmierci głęboko kochanego przez nią męża zaczęła szukać pocieszenia w praktykach religijnych, ale coś poszło bardzo nie tak, bo jak wspominały osoby z jej rodziny, ciągłe modlitwy i inne praktyki rozbijały kompletnie życie codzienne. Sytuacja zdecydowanie zmieniła się po tym, jak młoda wdowa poznała Salezego i zaczął ją prowadzić duchowo. Wtedy nagle okazało się, że da się połączyć gorliwość z życiem świeckim, nie robiąc przy okazji z domu quasi-klasztoru. Kluczowe, tak przypuszczam, okazały się dwa elementy: dokonanie refleksji nad swoją relacją z Bogiem, światem i samym sobą oraz przyjęcie formy modlitwy, która była dostosowana do trybu życia penitentki.

Salezjańska szkoła modlitwy
Dłuższy wywód świętego na temat modlitwy można sprowadzić, tak nieco po jezuicku, do kilku punktów. Odwołanie ad Societatem Jesu nie pojawia się tu bez powodu – Franciszek Salezy hojnie czerpał z duchowości ignacjańskiej, jeśli chodzi o podawane przez niego wskazówki modlitewne. W jego epoce była to nowość, bo do szerszej praktyki w Kościele weszła dopiero po soborze trydenckim, jednak on sam był w młodości formowany przez jezuitów, więc ta droga dążenia do Boga była mu dobrze znana, także z praktyki.
Jakie to punkty? Po pierwsze, znaleźć sobie czas i miejsce, które będzie przeznaczone tylko na spotkanie z Panem. Salezy doradza godziny poranne, kiedy umysł jest jeszcze uspokojony po nocy, ale ktoś może preferować wieczór, kiedy będzie mógł przemyśleć w świetle Ducha Świętego dzień, który upłynął, lub inną porę dnia, która jest dla danej osoby dogodna. Należy też określić czas, który na tę praktykę przeznaczamy, i ani go nie skracać, ani nie wydłużać. Tu najważniejsza jest wierność, dzień po dniu, a nie osiągi. Po drugie, zanim jeszcze wykonamy znak krzyża, świadomie przywołajmy prawdę o tym, że stajemy twarzą w twarz z Bogiem. Nawet jeśli nie mamy odczucia Jego obecności, przyjmijmy to, opierając się na wierze, że jeśli się do Niego zwracam, On jest, na mnie czeka – „tego prawidła nie zaniedbuj nigdy, a wkrótce doświadczysz, jak ono jest pożyteczne”. Po trzecie, zacznij od modlitwy ustnej. Salezy zaleca odmawianie Ojcze nasz, Zdrowaś Mario i Credo po łacinie, jednak podkreśla konieczność rozumienia każdego słowa i wypowiadania go świadomie. Nie chodzi tu o nerwicowe wracanie do nie dość doskonale wypowiedzianych fraz, ale troskę o to, by unikać rutyny. Do tej części wskazań biskup dodaje gwiazdkę – jeśli podczas modlitwy ustnej narodzi się w twoim sercu natchnienie do rozważania, dziękczynienia lub uwielbienia Boga, idź za tym. A kiedy zauważysz, że odchodzisz od stanu modlitwy w rejony jej dalekie, wróć znowu do modlitwy ustnej. Kiedy ją odmówisz, sięgnij po duchową lekturę, najlepiej słowo Boże, i rozważaj je. Jeśli na modlitwie pojawią się konkretne myśli czy decyzje, zapisz je i wprowadź do codziennej praktyki. Modlitwę zakończ oddaniem jej Bogu i prośbą, aby cię wspierał w realizacji twoich decyzji, o ile są zgodne z Jego wolą. Dobrze jest całość zakończyć aktem strzelistym Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu oraz znakiem krzyża.

„Ale ja nie mam czasu”
Bywa i tak. Na takie momenty życia biskup radzi: „Staraj sobie wynagrodzić tę stratę już to częstszymi aktami strzelistymi, już to czytaniem duchowym, już to jakąś zbawienną pokutą”. Ta ostatnia ma zapobiec złym skutkom zaniedbania, które tutaj święty określa całkowicie słusznie mianem straty, czyli ma być czymś w rodzaju modlitwy ciałem, skoro nie udało się (lub zaniedbaliśmy) odbyć duchowego spotkania z Panem.
Na koniec tych wskazówek jeszcze jedna, myślę, że dla nas – przyzwyczajonych do nieustannego bombardowania bodźcami i przekazów w typie time lapse – najistotniejsza: fundamentem rozwoju wewnętrznego jest wierność pomimo porażek lub braku widocznych efektów. Wiara to w swojej istocie decyzja na podążanie obraną ścieżką, a gorliwość w życiu wiarą pojawi się tylko wtedy, kiedy pozwolimy się tej decyzji kształtować, całkowicie świadomie decydując się na przeznaczanie naszego czasu na wybrane aktywności, jednocześnie równie świadomie rezygnując z innych. A kiedy mimo to doświadczamy naszych słabości, pozwólmy się pocieszyć dobremu biskupowi: „Niech więc nas nie trwożą nasze niedoskonałości, bo doskonałość polega właśnie na tym, by przeciw niedoskonałościom walczyć”.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki