Logo Przewdonik Katolicki

Bez wspólnoty nie ma życia

Elżbieta Wiater
fot. P Deliss/Getty Images

„Sam Bóg zrządził, ażeby nad wszelką osobność przedkładać wspólność” – można powiedzieć, że to zdanie jest mottem części Filotei, która mówi o Eucharystii i kulcie świętych. Trudno zresztą, żeby zrządził inaczej – jest przecież Trójjedyny.

O mówienie prywatnych praktyk modlitewnych święty biskup kończy piękną zachętą połączoną z ostrzeżeniem: „Tymi ćwiczeniami zapełnić można niedostatek wszelkich innych rodzajów modlitwy. (…) Bez nich życie bogomyślne nie może iść dobrze, a życie czynne musi iść źle. Bez nich wypoczynek jest tylko próżnowaniem, a praca tylko kłopotem”. To, że można zapełnić wspomniany niedostatek, nie oznacza jednak, że należy to robić stale. Tu całe na biało wchodzą: Eucharystia, różnego rodzaju wspólnoty w Kościele oraz kult świętych, które służą doświadczaniu wiary jako przestrzeni przynależności i działania w jedności z innymi.

Serce pobożności
Określenie, które jest tytułem tej części artykułu, to tylko jeden z epitetów (w sensie pozytywnym tego słowa), jakimi święty opisuje Mszę św. Z jego biografii wiemy, że kochał ją sprawować i robił to z wielką starannością, a odbiciem tej miłości jest fragment, o którym tu piszę. W nim przez dwa punkty zachwyca się Eucharystią, po czym udziela rady, parafrazując: „Rób wszystko, żeby być codziennie na Mszy św.”. Nie jest to nakaz, raczej gorąca zachęta. Co ciekawe, pisze wyraźnie, że w tym uczestnictwie chodzi o to, by „wraz z kapłanem ofiarować Bogu Ojcu” tę Ofiarę. Jak widać, świadomość, że liturgia eucharystyczna jest współofiarowaniem, a nie przestrzenią aktywności jedynie celebransa, oraz zachętą do takiego przeżywania Mszy św., była obecna już wtedy, nie jest to odkrycie II Soboru Watykańskiego.
Z tym że, oczywiście, po Soborze Trydenckim była ona celebrowana w formie rytu rzymskiego, która potocznie obecnie jest nazywana właśnie trydencką. Tym samym szczegółowe wskazania Salezego nawiązują właśnie do niej i nie do końca da się je zastosować do Novus Ordo Missae. Co nie znaczy, że nie da się czymś zainspirować. Na pewno warto wziąć do serca sugestię, by codziennie „iść do kościoła” przynajmniej duchowo, jeśli nie jesteśmy w stanie fizycznie, i tu świetnie sprawdzą się podane przez Salezego punkty: 1) postawienie się w Bożej obecności, uznanie swojej słabości i prośba o Boże przebaczenie;
2) rozważanie tajemnicy wcielenia Syna Bożego i Jego narodzin oraz okresu życia ukrytego; 3) rozważanie okresu głoszenia Ewangelii; 4) rozważanie Męki Pańskiej, ofiarowane Bogu Ojcu ku Jego chwale i na zbawienie dusz (w tym oczywiście własnej); 5) wzbudzenie pragnienia zjednoczenia z Chrystusem w Komunii św.; 6) podziękowanie za te wszystkie misteria, które zostały rozważone, za pragnienie bycia z Nim i Jego miłość, której wyrazem jest każda Eucharystia. Dobrze jest wyznaczyć sobie na to konkretny czas 20 do 30 minut, czyli tyle, ile zwykle trwa liturgia w dniu powszednim. Od siebie dodałabym jeszcze lekturę między punktem 2 i 3 czytań
na dany dzień.
O tym, jak cenna może być praktyka duchowego „pójścia” do kościoła, mówi wiele świadectwo o bł. Julii Rodzińskiej OP, która zginęła w obozie koncentracyjnym. Jako więźniarka była przez lata pozbawiona możliwości uczestnictwa w Eucharystii. Uwięzione razem z nią kobiety wspominały, że w niedziele miała zwyczaj spacerować na terenie obozu i jeśli któraś z nich towarzyszyła w tym
s. Julii, ona zapraszała właśnie do tego, by w ciszy połączyć się duchowo ze sprawowanymi właśnie na świecie Mszami. Dla niej samej to była praktyka, która dała jej siłę, by tuż przed wyzwoleniem całkowicie świadomie pójść do baraku z chorymi na tyfus i heroicznie się nimi opiekować. Ostatecznie sama zachorowała i zmarła, ale świadectwo pozostało.
Jeśli jesteśmy na Mszy w kościele, na pewno warto podczas procesji wejścia uświadomić sobie, gdzie i po co jesteśmy. Dobrą praktyką jest też wykonanie ze skupieniem znaku krzyża na rozpoczęcie liturgii, pozwoli nam to na zatrzymanie i, kto wie, może pomoże utrzymać skupienie przez większość, jeśli nie cały czas.

Wespół w zespół
Liturgia nie wyczerpuje się na Mszy – jest jeszcze liturgia godzin, są wszelkiego rodzaju nabożeństwa. Do nich Franciszek Salezy także zachęca. Pisze: „Większą odbiera Bóg chwałę, jeżeli nasze dobre sprawy wnosimy do społeczności i spółki z braćmi”, a chociaż to w Filotei odnosi się już do działalności charytatywnej w bractwie religijnym, świetnie odpowiada też jego spojrzeniu na modlitwę. Znam osoby, które odmawiają różaniec tylko dlatego, że mają możliwość zrobienia tego w kościele z innymi – jako modlitwa w samotności jest on dla nich prawie nie do przejścia. Jezus zresztą obiecał: „Gdzie dwóch albo trzech jest zgromadzonych w imię moje, tam Ja jestem między nimi” (Mt 18, 20) – słowa te nie negują wartości modlitwy prywatnej, ale pokazują, jak wielką wartość ma ta wspólnotowa. Na niej stanowimy dla siebie nawzajem świadectwo, każda liturgia pozwala nam dostrzec, że nie jesteśmy sami, oraz pozwala tworzyć więzy nie tylko religijne, ale jak najbardziej towarzyskie i społeczne. Jeśli do tego jest sprawowana dobrze i z wiarą, naprawdę nas czyni jednym Ciałem. Nadto udział w publicznie przecież sprawowanej modlitwie jest też z naszej strony świadectwem wiary, czasem większym, czasem mniejszym martyrium.
Wspomniałam o bractwach. Były one popularne w czasach, kiedy dobry biskup pisał, współcześnie ich odpowiednikiem będą wszelkiego rodzaju stowarzyszenia religijne, fraternie III zakonów lub wspólnoty modlitewne, także te w rodzaju kół różańcowych. Salezy zachęca do tego, by w miarę możliwości włączyć się w wybrane. W końcu trudno o lepsze świadectwo ewangelicznego życia niż czynienie czegoś wspólnie ze względu na Chrystusa. Jedność jest jedną z trudniejszych do zachowania cech każdej wspólnoty, konkretna grupa, do której będziemy należeć, ma szansę być znakiem, że Duch Święty potrafi jednoczyć jak nikt inny i do tego rodzą się z tego błogosławione owoce.

Kościół uwielbiony
Z nami w jedności jest też niebiańska część Kościoła – Matka Boża, aniołowie i święci. Jak uważa św. Franciszek, a ja w pełni się z nim zgadzam na podstawie własnego doświadczenia, warto dbać o relacje z Matką Pana, naszymi Aniołami Stróżami i warto poznawać świętych. Na pewno patronkę/patrona danego nam na chrzcie i tego, którego wybraliśmy sobie na bierzmowaniu. Bywa też, że urodziliśmy się we wspomnienie kogoś, kto chętnie by nas wsparł na drodze do Boga, więc przyjrzyjmy się również patronom dnia naszego przyjścia na świat. Przyjrzenie to ma, tak pisze dobry biskup, polegać na poznaniu bliżej biografii i proszeniu o wstawiennictwo. Po pewnym czasie zauważymy, i wiem to nie tylko ze swojego życia, ale i opowieści znajomych, że święci sami nas „wołają”, pojawiając się w naszym życiu jakby od niechcenia, ale niesłychanie konsekwentnie. Piękną praktyką jest też losowanie sobie świętego patrona na dany rok (w internecie dostępne są strony, na których można to zrobić). Pozwala to poznawać nowe postaci z dziejów Kościoła oraz bywa inspiracją do dostrzeżenia nowej przestrzeni rozwoju w swoim życiu religijnym, a czasem i tym jak najbardziej świeckim.
Pojawia się ona wtedy, kiedy zafascynowani danym aspektem świętości naszego patrona, stwierdzamy: „Potrzymaj mi kawę!” i ruszamy w ascetyczną podróż, naśladując go (lub ją). Na pewno możemy wtedy liczyć na wstawiennictwo osoby, która nas zainspirowała. Do tego kiedy Pan nas do siebie zawoła, z radością odkryjemy, że po drugiej stronie życia mamy niezgorszą grupę przyjaciół.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki