Miał Ksiądz udział w uwolnieniu dwojga lekarzy, którzy 9 lutego zostali porwani w Czadzie dla okupu – wolontariuszki z Polski, Aleksandry Kuligowskiej, i kombonianina z Meksyku, ojca Carlosa. Jak się czują?
– Ojciec Carlos został uwolniony 10 lutego w godzinach popołudniowych. Ma się dobrze. W piątek wrócił do posługiwania w szpitalu, w którym pracował. Doktor Aleksandrę Kuligowską uwolniono we wtorek 13 lutego, około godziny 17.35. W nocy została przewieziona samolotem wojskowym do francuskiego szpitala wojskowego w Ndżamenie, stolicy kraju. Nie miała obrażeń. W Środę Popielcową wróciła z narzeczonym do Polski, przysłano po nich polski samolot rządowy. Pewnie kiedy opadnie adrenalina, Aleksandra poczuje, co jej groziło, i przyjdą emocje. Zaraz po oswobodzeniu spędziłem z nią cały dzień i była w dobrej kondycji fizycznej i psychicznej. Przejmowała się natomiast tym, żeby porywaczom nie stała się krzywda.
Jak to możliwe? Nasuwa się hipoteza o syndromie sztokholmskim. Kim są porywacze?
– Krótko znam doktor Kuligowską, ale to chyba wynika z jej charakteru. Jest osobą niezwykle spokojną, grzeczną. Troszczy się o innych i dlatego przyjechała z narzeczonym do Czadu. Chciała służyć chorym pomocą. Opowiadała mi, że porywacze to młodzi ludzie. Z innych źródeł wiem natomiast, że to rebelianci z Centralnej Afryki, którzy z czasem przekształcili się w bandytów, porywaczy dla okupu.
Nie chcieli porwanym zrobić krzywdy?
– Aleksandra Kuligowska mówiła, że nie czuła się zagrożona. Dbali o nią. Porwanie jest jednak zawsze porwaniem i w takiej sytuacji może być różnie.
W liście, który Ksiądz napisał do swojej macierzystej diecezji tarnowskiej, są wyrazy uznania dla żołnierzy czadyjskich, których wspomogło wojsko francuskie. W jaki sposób namierzyli miejsce pobytu porwanych?
– Na południu, gdzie ich przetrzymywano, jest słaby zasięg. Kontaktując się telefonicznie, porywacze zażądali pieniędzy – bez wysokości kwoty. Ustalono ich pozycję, a potem wyłączono anteny w okolicy, dzięki czemu łatwiej było ich szukać. Wojsko czadyjskie pokazało się naprawdę z jak najlepszej strony. Żołnierze mieli wsparcie techniczne ze strony Francji, której wojska stacjonują w Czadzie. Ogromną rolę odegrała oczywiście dyplomacja. Podziękowałem za pomoc Ambasadzie Francji, Delegaturze Komisji Europejskiej i Nuncjaturze Apostolskiej. Starałem się koordynować ich działania z polską ambasadą w Algierii, która odpowiada także za Czad.
Jest Ksiądz w Czadzie od 20 lat, rozumie kontekst wydarzeń. Słowo „rebelianci” wskazuje na skomplikowaną sytuację polityczną.
– Czad to kraj demokratyczny, ale od lat 90. XX wieku władzę sprawuje ten sam klan Zaghawa, rodzina Déby’ego. Przeciwko ich panowaniu wybuchają rebelie. Były próby puczu, zamachu stanu. Jeśli chodzi o religię, ponad 50 proc. społeczeństwa stanowią tutaj wyznawcy islamu. Chrześcijan, protestantów i katolików jest razem około 36 proc., przy czym południe kraju jest bardziej protestanckie, a północ – muzułmańska. Temperatura potrafi przekroczyć w cieniu 50 stopni Celsjusza, więc to trudny klimat. W latach 2008–2010, w ramach międzynarodowych sił EUFORU, stacjonowali tu polscy żołnierze. Ich obecność miała związek z pomocą dla uchodźców z pogrążonego w wojnie Darfuru w sąsiednim Sudanie. Z uwagi na piękną postawę naszych żołnierzy wspomina się do dziś.
Porwania w Czadzie są częste, ale dotyczą Czadyjczyków. Pierwszy raz od 45 lat porwano kogoś z zagranicy – białych. W piątek, w środku dnia, przed 13.00. W szpitalu w tej wiosce pracuje wielu wolontariuszy z Europy (Hiszpanie, Polacy itd.). Do tej pory byli bezpieczni.
---
Ks. Stanisław Worwa
Misjonarz w Czadzie, proboszcz parafii pw. Świętej Rodziny w Ndżamenie-Dembe