Co to znaczy, że Bóg się wcielił?
– Odwieczny Syn Boży stał się człowiekiem przez przyjęcie ludzkiej natury w łonie Dziewicy Maryi. To część o wiele większej historii.
Podczas Bożego Narodzenia będziemy wielokrotnie czytać fragment pierwszego rozdziału Ewangelii św. Jana, gdzie jest powiedziane, że Słowo było u Boga i Bogiem było Słowo. Syn Boży jest wzorcem całego stworzenia. To znaczy: Ojciec, który odwiecznie miłuje swojego Syna i całkowicie się Jemu oddaje, oddaje Mu wszystko to, kim jest, z wyjątkiem tego, że jest ojcem. Jednocześnie, można powiedzieć, że chce go bardziej obdarować. Chce dać mu coś jeszcze poza sobą samym. I dlatego wymyśla świat materialny i kształtuje go według tego, jak widzi swojego Syna. Opowiada o swoim Synu w tym wszystkim, co jest stworzone. W całej złożoności, harmonii, logice stworzenia, jego pięknie, rozmachu i mocy.
Żeby stworzenie faktycznie odpowiadało wzorcowi Syna Bożego, potrzeba, żeby w stworzeniu były też istoty, które są w stanie w sposób wolny odpowiedzieć na miłość Boga. I dlatego Ojciec stwarza między innymi ludzi.
Bóg stwarza człowieka po to, żeby on – jako obraz Syna Bożego – mógł w wolności odpowiedzieć Bogu na miłość. Tak jak Syn Boży odpowiada Ojcu na miłość. Powołaniem człowieka było powierzenie się Bogu Ojcu, tak jak Syn Boży powierza się Jemu. Syn Boży wszystko to, kim jest, oddaje Ojcu, z wyjątkiem tego, że jest synem.
Na razie brzmi to dobrze, ale dochodzimy do momentu, gdy się popsuło…
– Tak. Przez to, że człowiek nie wykorzystał zdolności do odpowiedzi w taki sposób, jak Syn Boży odpowiada, uszkodził siebie i stworzenie. Przestał być obrazem Syna Bożego. Obrazem odciśniętym w materii. Żeby obraz Syna Bożego w stworzeniu naprawić, potrzeba było, żeby zaistniał człowiek będący prawdziwie obrazem Syna Bożego.
Jak się okazuje, było to niewykonalne przez ludzi. Dlatego żeby naprawić świat, a więc żeby znowu odpowiadał zamysłowi Ojca, sam Syn Boży staje się cząstką świata. Połączył się z materią. W jaki sposób? Przez to, że przyjął ludzką naturę.
Jako człowiek będzie odpowiadał Ojcu na Jego miłość. W ten sposób będzie w świecie cząstką, która doskonale odpowiada zamysłowi Boga.
Słowo ciałem się stało. To znaczy: przyjęło naszą naturę, nasze ciało. Przyoblekł się w nie? Choć to ostatnie określenie nie jest chyba zbyt dobre?
– No właśnie, te obrazy nie są dobre. Ten, który przywołujesz, sugeruje, że ciało jest tylko jakimś ubraniem, w które Syn Boży się ubiera. Ciało trzeba rozumieć biblijnie. Biblijnie ciało to człowiek. Przez moje ciało poznaję świat. Przez moje ciało nawiązuję relacje. Dzięki ciału się modlę. W moim ciele widać moją historię. W moim ciele widać moją rodzinę, podobieństwo do moich przodków.
No dobrze, a co z duszą w takim razie?
– Widzisz, bo my rozdzielamy zbyt wyraźnie duszę i ciało. Jakby to były dwa elementy od siebie odseparowane. Jakby dusza była takim duszkiem Kacperkiem w ciele. To jest fałszywy obraz. Biblijny obraz jest taki, że jesteśmy jednością duszy i ciała. Dlatego można spokojnie o człowieku mówić jako o ciele. Wszystko, co robię, robi też moja dusza. Czytam, jem śniadanie, zapalę papierosa. To czyni również moja dusza. Chociaż oczywiście to wszystko się dzieje dzięki ciału i przez ciało.
W średniowieczu zauważono, że dusza posługuje się rozumem i wolą. Bo to są najbardziej duchowe elementy naszej struktury. Do samej duszy nie mamy bezpośredniego dostępu. Mamy go przez umysł i wolę. Widzimy, że podejmując decyzje i trwając przy nich, robimy coś duchowego, co jednak wyraża się w fizycznym świecie.
Tak samo, kiedy myślimy, robimy coś duchowego, co ma swoje odzwierciedlenie w fizycznym ciele. Dlatego można badać mózg, ale to wcale nie znaczy, że mózg myśli. Działanie mózgu jest śladem tego, że jesteśmy duchowi.
Tak bardzo jesteśmy związani i z duszą, i z ciałem, że Biblia tego nie rozdziela na dwa odrębne elementy. W odróżnieniu na przykład od filozofii greckiej. Myśl hebrajska jest zupełnie inna. Kiedy słyszymy, że Słowo stało się ciałem, to znaczy – że stało się człowiekiem.
Nie chcę być wścibski, ale skoro Bóg przyjmuje naszą naturę z jej prawami, jak to się stało, że dokonało się poczęcie bez udziału mężczyzny?
– Ewangelia Łukasza jest bardzo precyzyjna. Kiedy Maryja zadaje pytanie, jak to się stanie, to słyszy: moc Najwyższego osłoni cię. To oznacza, że ten proces pozostanie tajemnicą także dla samej Matki Jezusa. To jest coś zakrytego. Duch Święty tak zadziałał w Maryi, że powstał w niej człowiek, który jest Synem Boga i Synem Maryi.
Jezus nie jest kimś, kto nagle się pojawił, nie jest kimś znikąd. Ma rodowód, który czytamy w dwóch wersjach.
– Rodowód Jezusa to oczywiście nie genealogia we współczesnym sensie. To jest tekst symboliczny. Najpierw ten Mateuszowy pokazuje trzy etapy historii zbawienia: od Abrahama do Dawida, od Dawida do niewoli babilońskiej, od niewoli babilońskiej do narodzenia Chrystusa. Chodzi o to, by pokazać, że Jezus jest potomkiem Abrahama, Dawida i wyprowadza z niewoli. A druga genealogia, Łukaszowa, pokazuje, że Jezus jest prawdziwym człowiekiem, jest synem Adama. Czyli symboliczność tekstu wskazuje na ludzką naturę Jezusa z jednej strony, a z drugiej na wypełnienie się proroctw.
Rodowód jest symboliczny, ale odwołuje się do konkretnych osób, których życiorysy, powiedzmy to oględnie, nie należą do wzorcowych.
– Nieco nawet szemranych. Albo też na to, że są w nim ludzie skrzywdzeni. W genealogii Mateuszowej są wymienione trzy kobiety i są to trzy bardzo dramatyczne postacie. Pierwsza, Tamar, którą zhańbił jej brat. Druga, Rachab, która zdradziła swój naród i była prostytutką. Pomogła Izraelitom podbić Jerycho, a samą siebie i swoją rodzinę udało jej się wykupić. I wreszcie Batszeba, czyli kochanka Dawida, dla której popełnił morderstwo, a ona sama straciła syna. Drugi element tych rodowodów, który jest bardzo ciekawy, to jest symboliczność imion w ostatnich pokoleniach. W Ewangelii Mateusza te ostatnie imiona, które są wymieniane przed Józefem, gdyby je tłumaczyć z hebrajskiego, to ich znaczenie byłoby następujące: Abiud – Moim ojcem jest Bóg, Eliakim – Bóg podnosi, Azor – Moc Światła, Sadok – Sprawiedliwy, Achim – Mój brat jest darem, Eliud – Bóg jest chwałą, Eleazar – Bóg przyszedł, Mattan – Dar, Jakub – Bóg chroni, Józef – Bóg oddaje, Miriam – Ukochana. Te różne imiona są opowieścią o Chrystusie, mesjaszu, niekoniecznie muszą należeć do postaci historycznych.
Bóg stał się człowiekiem, ale pozostał Bogiem. W Jezusie Chrystusie jest i prawdziwy Bóg, i prawdziwy Człowiek, co prowadziło w konsekwencji Kościół na soborach do sformułowania artykułów wiary, że ma On dwie natury, a w konsekwencji odpowiadające im dwie wole. Skomplikowane.
– To jest trudne, ale ta trudność jest do przekroczenia. Bo kiedy myślimy, że Chrystus jest i Bogiem, i człowiekiem, to zazwyczaj nieświadomie wyobrażamy sobie dwa podmioty, dwie osoby. A to jest błąd. Podmiot jest jeden. Jedna jest osoba działająca. Jest nią osoba Syna Bożego.
Osoba Syna Bożego działa w dwóch naturach. Działa jako Bóg i działa jako człowiek, którym się stał i nie przestał być nim do dzisiaj. Jak opowiedzieć o relacji pomiędzy tymi dwiema naturami?Do tej tajemnicy można się zbliżyć, słuchając opisu z szóstego rozdziału Ewangelii Jana, kiedy Chrystus chodzi po jeziorze. Dlaczego chodzi? Ponieważ jest człowiekiem. Ale dlaczego chodzi po wodzie? Dlatego, że jest Bogiem. Ta sytuacja byłaby niemożliwa, gdyby był tylko człowiekiem i gdyby był tylko Bogiem.
Czasami ważymy, na ile był Bogiem, a na ile był człowiekiem, na ile teraz akurat działał jako człowiek, a Jego natura boska była tak trochę ukryta, uśpiona, nieczynna. To błędne podejście. Zawsze działa jako Bóg, który stał się człowiekiem.
Trzeba przyjąć założenie, że Jego bóstwo nie mogło uszkodzić Jego człowieczeństwa. Na przykład: ludzka natura, przynajmniej jak dotąd, nie jest w stanie pomieścić wszechwiedzy. W normalnym rozwoju człowiek zdobywa wiedzę w czasie. Jedno z wielkich pytań brzmi: czy Syn Boży, który stał się człowiekiem, jest wszechwiedzący, czy nie? Podobnie, czy jest wszechmocny lub wszechobecny.
Żeby to jakoś sobie poukładać, można powiedzieć tak: Jezus jest wszechwiedzący, ale Jego wszechwiedza jest dostępna człowieczeństwu tylko i wyłącznie dlatego, że jest w jedności z Bogiem Ojcem. W tym sensie jest wszechwiedzący, że wie wszystko, co Mu Ojciec objawia. Ale nie jest to taki rodzaj wszechwiedzy, że Pan Jezus, będąc dwunastoletnim chłopcem, miałby wiedzę na temat tego, jak wygląda równanie Schrödingera. Tego nie wiedział. Ale mógłby to wiedzieć, gdyby z jedności z Bogiem Ojcem wynikało, że tego potrzebuje. Dlatego można powiedzieć, że Jego bóstwo jest pełne, ale w jakimś sensie ogranicza jego przymioty. W taki sposób ogranicza, żeby nie uszkodzić prawdziwie ludzkiej natury, siłą rzeczy ograniczonej. Podobnie z wszechmocą. Ona jest nieograniczona, ale Syn Boży decyduje się, że użyje jej tylko w takim zakresie, w jakim Ojciec w tym momencie na to zezwala. Tak, żeby ludzka natura mogła być uszanowana. Jednocześnie trzeba pamiętać, że Jezus pokazuje, do czego ludzka natura jest zdolna. Mamy z tym pewien kłopot, bo do końca nie wiemy, jak to będzie, kiedy nie będziemy ograniczeni skutkami grzechu pierworodnego, kiedy będziemy w pełnej jedności z Bogiem. Ile człowiek może wówczas osiągnąć? Chrystus przyjął naturę ludzką nieuszkodzoną przez grzech. Pewne przeczucie możliwości natury ludzkiej w stanie łaski zyskujemy, gdy słyszymy opowieści o świętych, którzy na przykład byli w dwóch miejscach naraz. Ich ludzka natura przez jedność z Bogiem zyskała nowe możliwości. Kiedy czytamy Ewangelię, trzeba to mieć w tyle głowy. Patrzymy na naturę nieuszkodzoną, która jest zdolna do większych rzeczy niż ta dotknięta skutkami grzechu pierworodnego. Dlatego na przykład Jezus nie musiał pytać nikogo o to, co kryło się w jego sercu. Podobnie dzieje się z nami, gdy kogoś kochamy, też nie musimy go pytać, co ma w sercu, bo jakoś to widzimy. Widzimy jego strapienie albo jego radość. Jesteśmy w stanie zobaczyć jego zmieszanie i poznać jego powody znacznie głębiej niż ktoś postronny. Chrystus, który przyjął nieuszkodzoną ludzką naturę, na mocy jej samej jest w stanie osiągnąć znacznie więcej od nas.
Narodzenia Pańskiego nie da się rozpatrywać bez krzyża w tle. W końcu po to się Chrystus narodził, ażeby nas zbawić. Zajrzyjmy do Ogrodu Oliwnego, a tam trwoga konania i dość symboliczny moment, w którym Jezus podporządkowuje swoją strwożoną ludzką wolę woli Ojca. Choć słowo „podporządkowanie” nie brzmi mi tu najlepiej.
– Człowiek ma wolną wolę po to, żeby odpowiedzieć Bogu. Syn Boży również w wolności odpowiada Ojcu. Jego miłość jest nieskrępowana, niczym nieprzymuszona. Dzieje się tak w wieczności i wtedy, kiedy stał się człowiekiem. Życie Syna Bożego, który stał się człowiekiem, jest odwzorowaniem życia odwiecznego Syna Bożego.
Dlatego na przykład pokusy, których Chrystus doświadcza na pustyni w ludzkiej naturze, są jednak pokusami realnymi, dotyczą przeżywania synostwa Bożego. Diabeł sugeruje: jeżeli jesteś Synem Bożym, to zbuntuj się wobec Ojca. Chrystus pokazuje, że prawdziwe synostwo Syna Bożego polega na uległości wobec Ojca. To nie jest uległość, która go kosztuje, tylko uległość, która daje Mu szczęście. Która jest jego radością. Bo moją radością jest pełnić wolę Ojca – mówi Jezus.
Nasz problem z posłuszeństwem polega na tym, że myślimy o nim w świecie naznaczonym przez zło. Taki kontekst zakłada, że posłuszeństwo wiąże się z ofiarą, rezygnacją z czegoś swojego. Posłuszeństwo w świecie pozbawionym zła zakłada ofiarę, ale niezwiązaną z cierpieniem, tylko ze spełnieniem. Bo ofiara jest oddaniem się komuś drugiemu. Jeżeli nie ma zła, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby to oddanie było pełne radości i entuzjazmu.
W Ogrodzie Oliwnym widzimy, że Syn Boży w ludzkiej naturze ma oddać się Ojcu w okolicznościach pełnych okrucieństwa. To napawa Go lękiem. Jeżeli Jezus naprawdę stał się człowiekiem, to Jego cierpienie i lęk są rzeczywiste. To cierpienie jest cierpieniem fizycznym. Ono przychodzi do osoby Syna Bożego przez ludzką naturę. W związku z tym nie należy rozdzielać natur Chrystusa. Kiedy rozdzielamy te dwie natury, zawsze dochodzimy do jakiegoś absurdu. Na przykład, że cierpi człowieczeństwo, a sam Syn Boży czeka, aż to się skończy. To absurdalne. Syn Boży stał się człowiekiem.
Zresztą pierwsza herezja, która skądinąd ma się dobrze do dziś, mówiła o tym, że Chrystus miał jedynie pozorne ciało, czyli był tylko pozornie człowiekiem.
Czas świąteczny to czas życzeń. Masz niepowtarzalną okazję złożyć życzenia Czytelnikom „Przewodnika Katolickiego”.
– Życzę nam wszystkim, żebyśmy się stali prawdziwymi ludźmi na miarę Syna Bożego. Ostatecznie to jest przesłanie z Listu św. Pawła do Kolosan. Chrystus po to stał się człowiekiem, żeby nas doprowadzić do pełni, która jest mierzona miarą Jego bóstwa. „W Nim bowiem mieszka cała pełnia: Bóstwo, na sposób ciała”. Mamy stać się prawdziwymi ludźmi, to znaczy, że dzięki działaniu Boga mamy przekroczyć skutki grzechu pierworodnego w nas. Ograniczać je w naszym życiu po to, żeby prawdziwa natura ludzka w nas mogła się rozwinąć. Żebyśmy byli zdolni do miłości, do której jest zdolny Syn Boży, który stał się człowiekiem.
Katechizm mówi o sercu Syna Bożego, że On ludzkim sercem pokochał wszystkich ludzi. Dla nas pokochać wszystkich jest niemożliwe. Sami z siebie nie jesteśmy w stanie tego zrobić. Jesteśmy w stanie pokochać kilka osób. Jak jedną pokochamy, rzeczywiście, to już jest dużo. Ale kiedy działa w nas Bóg, to serce się poszerza. Jesteśmy w stanie kochać bardziej. Chodzi właśnie o to, żeby nasza ludzka natura się poszerzyła, czyli odzyskała swoją pierwotną świętość i niewinność, pełnię swoich możliwości dzięki jedności z Bogiem.