Pierwsza sobota grudnia przyniosła spore zaskoczenie. Tego dnia na lotnisku Chopina w Warszawie wylądował samolot z Zurychu, na pokładzie którego był Janusz Waluś. W mojej ocenie ten człowiek zapisał się na czarnych kartach historii jako terrorysta. Ponad 30 lat temu podszedł do przywódcy południowoafrykańskiej partii komunistycznej i oddał do niego cztery strzały. Zabójstwo Chrisa Hanniego mało nie storpedowało toczącego się wówczas procesu pokojowego, który polegał na rozmontowywaniu segregacji rasowej w RPA i powolnym upodmiotowieniu czarnoskórych mieszkańców tego kraju.
Waluś, Polak, który znalazł się w RPA na początku lat osiemdziesiątych, dołączył do skrajnie prawicowej neonazistowskiej partii wspierającej apartheid, a gdy nie dało się go już utrzymać, wykonał polityczny wyrok śmierci na działaczu komunistycznym.
Co było dla mnie jednak największym zaskoczeniem? Reakcja polityków, w tym posłów, którzy teoretycznie uważają się za katolików. Nie będę podawał ich nazwisk, by nie robić im reklamy, ale znany z antysemickich wybryków polityk towarzyszył Walusiowi w samolocie, zaś inny parlamentarzysta napisał pean powitalny na cześć Walusia na platformie społecznościowej.
Tym samym przekroczona została kolejna granica w naszej publicznej debacie. Granica igrania ze śmiercią. Sto lat temu, na samym początku polskiej niepodległości, zabito prezydenta Gabriela Narutowicza. Wydawałoby się więc, że skrajna prawica – bo to z niej rekrutował się morderca Eligiusz Niewiadomski – będzie dziś ostrożniejsza. Okazuje się jednak, że nie potrafi uczyć się na błędach z przeszłości.
Problem nie polega na tym, że pan Waluś jest antykomunistą, a komunizm od dawna był nie do pogodzenia z nauczaniem Kościoła. Sam przyznał się do politycznego mordu, przyznał się do zabicia drugiego człowieka z powodów politycznych, a więc jednej z najstraszliwszych zbrodni. I nie ma tu naprawdę żadnego znaczenia, czy on jest prawicowcem, a jego ofiara komunistą, czy na odwrót.
Polityczne zabójstwo jest najwyższym przejawem nienawiści motywowanej politycznie i jest absolutnie nie do pogodzenia z nauczaniem Kościoła. Dlatego też nie potrafię zrozumieć, jak roszczący sobie prawo do wierności Kościołowi politycy mogą fetować powrót Janusza Walusia do kraju. Ale gotów jestem pójść dalej. Nie tylko nie powinno się fetować powrotu Walusia, ale uważam, że Kościół przy tej okazji powinien stanowczo odciąć się od przemocy w polityce, szczególnie tej motywowanej niechęcią wobec innych. Żadne poglądy nie usprawiedliwiają politycznego mordu. A katoliccy parlamentarzyści kłaniający się Januszowi Walusiowi w pas po prostu sieją publiczne zgorszenie. I mam nadzieję, że mój Kościół powie to głośno i wprost. Tam, gdzie idzie o zbrodnie, nie ma miejsca na półcienie i uniki. Tu trzeba mówić głośno tak-tak i nie-nie.