Logo Przewdonik Katolicki

Wniosek o pomoc

Piotr Wójcik
Lądek-Zdrój, półtora miesiąca po powodzi, 2 listopada 2024 r. | fot. Marysia Zawada/Reporter/East News

Dwa miesiące po powodzi nie udało się przekazać poszkodowanym choćby jednej trzeciej skromnych środków, które rząd odnalazł w polskim budżecie. Wojewodowie dostali polecenie, aby proces wypłat przyspieszyć – deklaruje pełnomocnik rządu ds. odbudowy.

Skala zniszczeń wywołanych tegoroczną powodzią w południowo-zachodniej Polsce była ogromna i od początku było wiadomo, że odbudowa nie potrwa kilka tygodni, tylko nawet kilka lat. Obawy przed długim czasem niezbędnym do odbudowy dotyczyły jednak głównie samych prac budowlanych, ewentualnie przetargów na wykonawców robót czy problemów ze znalezieniem rąk do pracy. Po ogłoszeniu przez rząd programu „Odbudowa plus” doszły do tego również wątpliwości co do tempa otrzymywania przelewów z Unii Europejskiej, na których opierać się ma proces odbudowy zniszczonych terenów. Oparcie się na środkach unijnych od początku wyglądało na bardzo nietrafioną decyzję, gdyż europejskie młyny mielą powoli, a Bruksela wymaga najpierw złożenia odpowiednio wypełnionych wniosków. Często też oczekuje stosowania bardzo specyficznego języka, który doskonale zna każdy pracujący w wielkomiejskich organizacjach pozarządowych, ale niekoniecznie mieszkaniec Głuchołaz albo Stronia Śląskiego.

Problemy już na starcie
Nawet jeśli szefowa KE Ursula von der Leyen podczas wizyty we Wrocławiu zapewniła, że procedury unijne zostaną specjalnie uproszczone, by miejscowości zniszczone przez wielką wodę otrzymały pieniądze bez zbędnej zwłoki, to i tak samo przejście podstawowej ścieżki wnioskowania i rozliczania (po unijnemu: ewaluacji) będzie co najmniej kłopotliwe i przede wszystkim niepotrzebnie wydłużające czas. I to nie jest zarzut do Brukseli, bo dokładne rozpatrywanie i rozliczanie wydawanych pieniędzy jest jednym z argumentów, które przekonały najzamożniejsze państwa Europy do finansowania różnych projektów w nowych państwach członkowskich. To zarzut w stronę polskiego rządu, że zdecydował się na tak zawiłą metodę finansowania odbudowy.
Niestety okazało się, że problemy pojawiły się już przy wypłacaniu środków, które z dużym trudem wysupłał z polskiego budżetu minister finansów Andrzej Domański. Początkowo ogłosił on, że wygospodarował na wstępną pomoc dla powodzian miliard złotych. Gdy opinia publiczna wyraziła swoje zrozumiałe oburzenie, gdyż te pieniądze nawet na oko wydawały się absurdalnie małe, Domański znalazł kolejny miliard. Ta wciąż skromna kwota miała zostać przeznaczona na bezpośrednie świadczenia dla poszkodowanych powodzian, którzy mieli otrzymać po 10 tys. złotych na gospodarstwo domowe jako wsparcie na bieżące potrzeby oraz po 100 tys. lub 200 tys. na remont lub odbudowę domu. 20 mld zł z UE miało być kwotą przeznaczoną na właściwą odbudowę infrastruktury: mostów, dróg, budynków użyteczności publicznej, kanalizacji, wodociągów, systemów elektrycznych i tak dalej. W dużej mierze powinny one trafić przede wszystkim do samorządów. Pieniądze na odbudowę majątku samych poszkodowanych w teorii miały pochodzić z budżetu. Tak przynajmniej wynikało z zapowiedzi rządu.
Po drodze premier powołał nawet specjalnego pełnomocnika do spraw odbudowy po powodzi – Marcina Kierwińskiego, który zrezygnował z mandatu europosła. Były minister spraw wewnętrznych zapowiadał uproszczenie krajowych procedur, by biurokracja nie stała na przeszkodzie odbudowy. Kierwiński otrzymał duży mandat zaufania także od prezydenta Andrzeja Dudy, który podczas ceremonii powołania wypowiadał się o nim w zaskakująco ciepłym tonie, więc nie mógł narzekać na opór ze strony głównych przeciwników politycznych.
Praktyka okazała się znacznie mniej optymistyczna. Dwa miesiące po powodzi na bezpośrednie wsparcie wciąż oczekuje wiele gospodarstw domowych z zalanych terenów. W Polsat News minister infrastruktury Dariusz Klimczak przyznał, że środki wypłacane są z opóźnieniem. Według Klimczaka to efekt barier biurokratycznych oraz lęku urzędników przed wydatkowaniem środków publicznych. „Przechodzimy ze skrajności w skrajność” – skwitował Klimczak, nawiązując wyraźnie do czasów rządów PiS-u, gdy podczas pandemii setki miliardy złotych były rozdawane lekką ręką na wsparcie przedsiębiorstw, także tych, które tego nie potrzebowały.

Proszę złożyć odwołanie
Media zalały informacje o problemach z otrzymaniem obiecanego wsparcia. Poszkodowani składają wnioski do lokalnych ośrodków pomocy społecznej, które muszą ocenić, czy wnioskodawca faktycznie został poszkodowany, a jeśli tak, to w jakim stopniu. Obiecywane 200 tys. zł okazało się górną granicą, którą mogą zobaczyć jedynie właściciele domów, które nadają się do zupełnej rozbiórki. Pozostali otrzymują decyzje oceniające procentowy udział szkód. Radio Zet przedstawiło przypadki mieszkańców Głuchołaz, których domy zostały zalane w „niewystarczającym” stopniu, więc otrzymali tylko część wnioskowanej kwoty – górną granicą okazało się nie 200, a 130 tys. zł.
„Jeżeli budynek został zalany i woda sięgała pół metra, a budynek po osuszeniu nadaje się do zamieszkania, to wtedy rzeczoznawca ocenia, że stan zniszczenia budynku, wymiany instalacji, zniszczonych urządzeń, być może kotłowni, to poziom 40–50 proc.” – wyjaśniał wiceminister MSWiA Wiesław Szczepański w Polskim Radiu. W innej sytuacji taka pieczołowitość mogłaby być nawet godna pochwały, tylko że teraz mowa jest o sytuacji, w której trzeba odbudować domostwa ludzi przed zimą, żeby zwyczajnie nie zamarzli.
Poszkodowani najpierw przez powódź, a następnie przez urzędy, mogą składać wnioski do Samorządowego Kolegium Odwoławczego w ciągu 14 dni. Według Kodeksu postępowania administracyjnego SKO ma miesiąc lub w szczególnych przypadkach nawet dwa miesiące na rozpatrzenie sprawy, więc nawet jeśli odwołania zostaną uznane za zasadne, to decyzje mogą ujrzeć światło dzienne zimą lub zaraz przed. Regionalne SKO będą zasypane podobnymi sprawami, a ocena skali szkód to sprawa niełatwa.
19 listopada wiceminister spraw wewnętrznych Czesław Mroczek poinformował w Sejmie, że na wsparcie dla poszkodowanych rozdysponowano 640 mln z przeznaczonych na ten cel 2,1 mld zł. Dwa miesiące po powodzi nie udało się więc nawet wydać jednej trzeciej tych skromnych środków, które rząd odnalazł w polskim budżecie.
Dzień wcześniej w radiu RMF pełnomocnik rządu ds. odbudowy Marcin Kierwiński przyznał wprost, że występują znaczące opóźnienia. „Wiem, że nie jest to proces wystarczający, w ubiegłym tygodniu wraz z ministrem Siemoniakiem rozmawialiśmy z wojewodami, którzy dostali polecenie, aby proces wypłat przyspieszyć. Tempo wypłat jest niewystarczające” – mówił pełnomocnik.

Trudno się nie wściec
Do Sejmu trafił projekt nowelizacji ustawy powodziowej, który przedstawiał wiceminister Mroczek. Projekt zakłada m.in. rozszerzenie grona potencjalnych beneficjentów świadczenia interwencyjnego, które początkowo było przewidziane tylko dla poszkodowanych przedsiębiorców. Nowelizacja zakłada objęcie świadczeniem również rolników, organizacji pozarządowych oraz spółdzielni. Poza tym gminy i powiaty będą mogły ubiegać się o 100 proc. kosztów wykonania wnioskowanego zadania zamiast dotychczasowych 80 proc. Według rządu to efekt konsultacji z zainteresowanymi stronami, chociaż te rozwiązania wydają się oczywiste, więc powinny zostać wdrożone już dawno.
W międzyczasie pojawił się również raport z kontroli nadzoru budowlanego w sprawie przerwania tamy w Stroniu Śląskim, w wyniku której miasto zostało całkowicie zalane. Przypomnijmy, że informacja o przerwaniu wału również doszła do gminy z opóźnieniem. Według nadzoru budowlanego przerwanie wału było efektem nieprawidłowo przeprowadzonych prac ziemnych związanych z układaniem rur. Powodzianie ze Stronia Śląskiego zostali więc poszkodowani nie tylko przez powódź, ale też kilkukrotnie przez państwo. Trudno się nie wściec.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki