Były dwie strony, ale teraz wszyscy są po tej samej: po stronie prawdy, szczerości i po prostu – normalności. Taka myśl towarzyszyła mi po ubiegłotygodniowym spotkaniu biskupów ze skrzywdzonymi wykorzystaniem seksualnym w Kościele. Rozmowa, do której doszło na Jasnej Górze, była zamknięta dla dziennikarzy, ale zorganizowana tuż po spotkaniu konferencja prasowa dostarczyła mi wielu krzepiących myśli.
Wydarzenie odbyło się rok po tym, jak zgromadzeni na rekolekcjach biskupi otrzymali od przedstawicieli wykorzystanych tzw. Talerz skrzywdzonych oraz list od jednej z nich, Tośki Szewczyk. W tym dramatycznym tekście była m.in. mowa o milczeniu, z jakim ze strony KEP spotykają się skrzywdzeni.
I oto po roku dochodzi do spotkania, w którym uczestniczy niemal cały episkopat, zaś jako przedstawiciel skrzywdzonych m.in. Robert Fidura, który – co warto zaznaczyć – w 2021 roku wycofał się z członkostwa w Radzie Fundacji Świętego Józefa „w proteście wobec bezczynności episkopatu” (jak czytamy na stronie fundacji). Dziś mówi, że spotkanie było obustronnie otwarte i szczere, że wszyscy zaczynają czuć podobnie i wędrować w tym samym kierunku. Te słowa są dla mnie bardzo ważne i dowodzą autentyczności zmiany, jaka nastąpiła w ostatnich latach.
Słuchając skrzywdzonych uświadomiłem sobie, że przecież oni mówili i mówią od początku to samo. Cały czas też stali i stoją w tym samym miejscu. To otoczenie się zmieniło, a konkretnie ci spośród biskupów, księży, zakonników, sióstr zakonnych i świeckich, którzy traktowali pojawiające się w mediach relacje wykorzystanych seksualnie jako atak na Kościół lub też – pod różnymi pozorami – lekceważyli je lub bagatelizowali. Co, oczywiście, skazywało te osoby na kolejne cierpienia.
Sądzę, że dziś takie postawy należą do absolutnej mniejszości oraz że głębokość przemiany, jaka dokonuje się w Kościele, także instytucjonalnym, czyni ją już nieodwracalną.
Muszę też przyznać, że jestem zbudowany ludzką i chrześcijańską dojrzałością przedstawicieli skrzywdzonych, którzy przybyli na spotkanie z biskupami. Przecież, tak sobie myślę, po ujawnieniu swoich cierpień i po tym, jak często niesprawiedliwie byli odsądzani od czci i wiary, mogliby zamknąć się w swojej prywatności, nie uczestniczyć w takich spotkaniach, nie kontaktować z biskupami. A jednak dają swoje twarze i nazwiska, nie bacząc na przykład na to, że dla mediów, które ochoczo korzystały z ich historii, chcąc udowodnić zdemoralizowanie całego Kościoła, dziś są już, w pewnym sensie, bezużyteczni. Dlaczego? Po prostu dlatego, że Robert Fidura, Jakub Pankowiak czy Tośka Szewczyk byli i są wiernymi dziećmi Kościoła, który to Kościół chcą, wspólnie z jego pasterzami, czynić wierniejszym Chrystusowi. Bardzo ujęła mnie dojrzałość Jakuba Pankowiaka, który po wszystkim, co przeszedł, mówi z przekonaniem, że nie ma jakichś dwóch stron: episkopatu i tych, którzy w Kościele byli wykorzystani seksualnie, lecz tylko jedna wspólnota, która działa razem dla dobra skrzywdzonych i Kościoła. Dziś już wiem, że tak właśnie jest.