W sobotnie przedpołudnie, miesiąc przed Bożym Narodzeniem, kasjerka w dyskoncie nie potrafiła ukryć uśmiechu podczas skanowania towarów ułożonych na taśmie przez jednego z klientów. Raz po raz rzucała na niego spojrzenie, a w końcu nie wytrzymała: „Jak na pana patrzę, to mi się przypomina Święty Mikołaj”. Klient, którego właśnie obsługiwała, był starszym mężczyzną z dość długą, kompletnie siwą i niezbyt zadbaną brodą. „Ja też na pana widok od razu pomyślałam o Świętym Mikołaju” – włączyła się do rozmowy kolejna klientka. „Święta idą, niedługo 6 grudnia. Powinien pan się zatrudnić jako Święty Mikołaj. Z takim wyglądem każdy sklep i każde przedszkole pana przyjmą, na każdą imprezę firmową się pan załapie” – doradziła kasjerka. „I jeszcze widać, że z pana dobry człowiek, a to najważniejsze u Świętego Mikołaja” – dodała. „A jeszcze lepiej, jakby pan do domów przychodził” – zaproponowała klientka. „Na pewno ma pan znajomych, którzy chcą, żeby do ich dzieci przyszedł prawdziwy Święty Mikołaj, dał im prezenty, pogłaskał po główce, zrobił sobie z dzieciakami zdjęcie do internetu. Z pewnością dobrze zapłacą” – doradzała tonem fachowca. Mężczyzna zauważył, że kolejka do kasy bardzo się wydłużyła. Pozbierał swoje zakupy, podziękował i wyszedł ze sklepu.
Nawet 250 zł za godzinę
Kasjerka i klientka miały rację. Jak poinformował Personnel Service, spółka, która specjalizuje się w rekrutacji pracowników, w tym roku Święty Mikołaj może zarobić w Polsce od 31 do 250 zł na godzinę. „Stawki dla Mikołajów są wyższe, gdy pracują na wigiliach firmowych i domowych zgromadzeniach, mniej zarobią w galeriach handlowych” – doprecyzował serwis, który zbadał zarobki w „świątecznych” zawodach.
Od dawna w różnych środowiskach (głównie kościelnych, ale nie tylko), słychać narzekanie na skomercjalizowanie świąt Bożego Narodzenia. Także kojarzona z tymi obchodami postać Świętego Mikołaja padła łupem speców od marketingu i reklamy. „Proces komercjalizacji postaci Mikołaja, czyli zamiany niewinności i dziecięcych marzeń na pieniądze, jest czytelny i wielu rodziców stara się stawiać mu opór” – napisała czternaście lat temu na łamach miesięcznika „W drodze” Małgorzata Wałejko, żona, matka, teolog i pedagog. Jej artykuł nosi tytuł Ocalić św. Mikołaja. Zwróciła w nim m.in. uwagę, że komercjalizacja to niejedyny sposób instrumentalnego wykorzystywania postaci świętego. Ten drugi jest dyskretny i być może nawet groźniejszy.
Kult starszy niż życiorysy
Od lat nie brak obrońców religijnego (a czasami nawet „katolickiego”) Świętego Mikołaja. Na przykład na oficjalnej stronie diecezji kieleckiej widnieje artykuł zatytułowany Prawdziwy Święty Mikołaj. Zapewnia on, że ten święty był człowiekiem z krwi i kości. „Żywot biskupa analizują historycy, a jego grób możemy odwiedzać również dziś” – stwierdza tekst i dodaje, że jeśli wierzymy w świętych obcowanie, to pewne dla nas jest, iż wciąż istnieje i może nas również wspierać swoim wstawiennictwem u Pana Boga.
Jednym z tych, którzy uważnie przyjrzeli się czczonemu w Kościele Świętemu Mikołajowi był zmarły w roku 1941 belgijski jezuita Hippolyte Delehaye. Był on historykiem i hagiografem, związanym z tzw. bollandystami, czyli grupą jezuickich współpracowników kontynuujących prace zapoczątkowane w XVII wieku przez należącego do tego zakonu o. Jeana Bollanda. Ich celem jest zebranie i ponowna redakcja wszystkich możliwych danych o katolickich świętych, z zastosowaniem metod naukowych, w tym krytyki historycznej.
Ojciec Delehaye po gruntownych badaniach doszedł do wniosku, że nie tylko prawie nic nie wiadomo o prawdziwym świętym, czczonym zarówno przez katolików, jak i prawosławnych. Jego zdaniem kult Świętego Mikołaja jest starszy niż dostępne hagiograficzne dane na jego temat. Badacz uważał, że kolejne elementy znanych biogramów tego świętego były dodawane w odpowiedzi na zapotrzebowanie wiernych. Nie posunął się jednak tak daleko, jak to zrobił jeden z wydawanych w Polsce tabloidów, który w zeszłym roku zasugerował, że postać Świętego Mikołaja została po prostu wymyślona.
Wizerunek własnością koncernu
Pod pewnym względem można się zgodzić z tą tezą, jeśli ma się na myśli znanego z reklam koncernu produkującego napoje chłodzące (i przejętego przez licznych marketingowców oraz popkulturę) wyrośniętego krasnala z długą białą brodą, w czerwonej czapce i takim samym kubraku. On rzeczywiście został wymyślony, a wspomniany koncern wręcz uważa ten wizerunek za swoją własność. W odpowiedzi na złożoną w 2019 r. do Komisji Etyki Reklamy skargę na komercjalizację postaci Świętego Mikołaja napisano, że „wizerunek Mikołaja został stworzony w latach 30-tych XX wieku” dla ich marki i wciąż jest kojarzony jako jej symbol.
W odpowiedzi na skargę dodano jednak coś zastanawiającego. Jak podał serwis „Bezprawnik”, koncern wyjaśnił, że wspomniany wizerunek został stworzony „także jako symbol świąt i wspólnego przeżywania radości w rodzinnym gronie”. To nie wszystko. Zapewniono, że głównym założeniem kampanii toczącej się w roku 2019 pod hasłem „Podaruj radość jak Mikołaj” jest „zachęcanie do dostrzegania potrzeb innych, a także do wspólnego dzielenia się dobrem i poświęcenia swojej uwagi drugiej osobie”.
Przypływa z Hiszpanii na parowcu
Nie tylko przywołane wyżej wydarzenie w dyskoncie pokazuje, że postać Świętego Mikołaja, niezależnie od tego, jaki jego wizerunek ma ktoś zakodowany w pamięci, wywołuje bardzo często pozytywne, dobre i miłe skojarzenia. Powszechnie łączony jest z prezentami. Mało kto w Polsce wie, że skojarzenie to m.in. ma korzenie… w Holandii. Serwis „Holandia bez tajemnic” podaje, że holenderski Mikołaj, zwany tu Sinterklaasem, jest prawdziwym Świętym Mikołajem, ubranym w szaty biskupie: „Przypływa z Hiszpanii na parowcu w otoczeniu kolorowo ubranych postaci o czarnych twarzach, tzw. Czarnych Piotrusiów”.
Niestety właśnie ta niderlandzka tradycja łączy się w pewien sposób z wypaczeniem pierwotnej idei, do której – paradoksalnie – odwołał się koncern używający Mikołaja w reklamach. Co prawda Sinterklaas rozdaje dzieciom prezenty, ale nie wszystkie mogą je otrzymać. Ma bowiem zapisane w wielkiej księdze imiona tych, które były niegrzeczne. „Niesforne dzieciaki nie dostają prezentów, ale zazwyczaj Mikołaj uroczyście obwieszcza, że w danej miejscowości nie ma w tym roku nikogo takiego” – tłumaczą autorzy „Holandii bez tajemnic”. Jednak wizerunek świętego, znanego według legend z miłosierdzia i dobroci, który zamiast podarków wręcza rózgi, węgiel albo obierki z ziemniaków, może okazać się odstręczający.
Włoski biskup wywołał burzę
Zdaniem wspomnianej Małgorzaty Wałejko bardziej dyskretne niż komercjalizacja zagrożenie i dla Mikołaja, i dla dziecka „to postawa wychowawcy, przejawiająca pewien ekstremizm światopoglądowy, a pedagogicznie rzecz ujmując – sztywny, by nie rzec niewolniczy, kult zasad”. Według autorki artykułu w miesięczniku „W drodze” jedną z tych zasad jest bardzo wczesne wyjaśnianie dzieciom, w imię prawdy i unikania kłamstw, że „Święty Mikołaj nie istnieje” i to nie on przynosi prezenty.
Trzy lata temu wielki szum w mediach na całym świecie powstał wokół wypowiedzi Antonio Stagniano, biskupa diecezji Noto we Włoszech, który do rodzin z dziećmi powiedział: „Nie, nie ma Świętego Mikołaja”. Tłumaczono potem, że miał na myśli krasnala w czerwonym wdzianku, bo przecież podczas spotkania mówił o świętym biskupie Mikołaju z Miry, jednak kategoryczne stwierdzenie, którego użył, zaczęło funkcjonować poza jego kontrolą i rzeczywistymi intencjami, wywołując spore oburzenie.
Dzieje postaci Świętego Mikołaja pokazują wielkie zapotrzebowanie na kogoś, kto symbolizuje szereg pozytywnych wartości, w sposób oczywisty związanych z chrześcijaństwem. Dobroć, troska o drugiego człowieka, gotowość udzielania pomocy, bezinteresowne obdarowywanie to pierwsze skojarzenia, które wciąż przychodzą bardzo wielu ludziom na całym świecie w związku z jego osobą. Trudno się dziwić, że odwołują się do takiego symbolu specjaliści od marketingu i twórcy reklam. Warto też zauważyć, że mimo komercjalizacji funkcjonuje on razem z zestawem wspomnianych wartości nawet w bardzo zlaicyzowanych krajach i społecznościach. Być może w przyszłości okaże się punktem odniesienia dla tych, którzy niczym św. Paweł w Atenach na Areopagu będą chcieli głosić niewierzącym Ewangelię, wychodząc od tego, co jest im znane.