Gdy największa od lat powódź zniszczyła tereny w południowo-zachodniej Polsce, a opinia publiczna zastanawiała się nad finansowaniem odbudowy po powodzi, pojawił się temat nowelizacji budżetu. Potrzebnych kilkudziesięciu miliardów złotych nie dałoby się zdobyć samymi przesunięciami między różnym kategoriami wydatków. 20 mld zł od Unii Europejskiej wydawało się natomiast zbyt niską kwotą, by pokryć ogromne wydatki niezbędne do odbudowy.
Po kilku tygodniach rząd poinformował, że faktycznie zamierza przeforsować nowelizację ustawy budżetowej. I to nie byle jaką, gdyż tegoroczny deficyt budżetowy zostanie zwiększony o 56 mld zł. Niestety powódź ma z tym niewiele wspólnego, a projektowane zmiany nie zakładają przekazania powodzianom miliardów złotych na odbudowę, lecz zwyczajne łatanie budżetowych dziur.
Nasze zasługi, ich winy
Tegoroczny budżet od początku był sprawą przynajmniej skomplikowaną. Jego projekt przygotował jeszcze rząd Mateusza Morawieckiego, mając zresztą nadzieję, że w 2024 r. to Zjednoczona Prawica nadal będzie rządzić. Po zwycięskich wyborach nowa koalicja zasadniczo przyjęła projekt stworzony przez poprzedników, jednak wprowadziła do niego kilka zmian. To niejasne pochodzenie tegorocznego budżetu sprawiło, że oba zwalczające się obozy polityczne mogły swobodnie przypisywać sobie jego autorstwo lub zrzucać je na konkurentów.
Przykładowo poprzednia ekipa rządząca założyła m.in., że w 2024 r. zniesione zostaną czasowe obniżki podatku VAT na żywność. Po przegranych wyborach PiS zaczęło się jednak domagać od nowej koalicji przedłużenia ulg, a gdy rząd KO-TD-Lewica postanowił jednak utrzymać przywrócenie VAT na artykuły żywnościowe, partia Jarosława Kaczyńskiego oczywiście odegrała pełen oburzenia teatrzyk. W przypadku waloryzacji 500 plus o 300 zł było nieco inaczej. Uchwaliło to PiS, a liberalna część opozycji początkowo była przeciw, chociaż w głosowaniu tę zmianę taktycznie poparła. Obecnie KO – i to konkretnie KO, nie cała koalicja – przypisuje sobie zasługę za 800 plus, a w przychylnych jej mediach (dokładnie w oko.press) można było nawet niedawno przeczytać, że było to spełnienie jednej z obietnic wyborczych partii Donalda Tuska.
Jak widać, pierwszy rok fiskalny następujący po zmianie władzy jest bardzo wygodny dla całej klasy politycznej. Można bardzo łatwo zwalać na przeciwników swoje błędy lub przypisywać sobie ich zasługi. Ten okres przejściowy wciąż się nie skończył, więc nowa koalicja rządząca nadal czuje się uprawniona do zrzucania win na poprzedników. Projekt nowelizacji budżetu, który Rada Ministrów przyjęła pod koniec października, również jest w dużej mierze uzasadniany błędami poprzedników.
Główną zmianą jest podniesienie deficytu budżetowego w tym roku ze 184 do 240 mld zł. Polskie państwo będzie więc na minusie aż o 56 mld zł więcej. To bardzo duża zmiana, jednak nie wynika ona ze zwiększenia wydatków – na przykład na sfinansowanie odbudowy po powodzi – gdyż ich suma w ogóle się nie zmieni. Zostaną tylko dokonane pewne przesunięcia w ramach budżetu, takie jak przekazanie NFZ 1,2 mld zł na zapłatę za nadwykonania świadczeń nielimitowanych. Niestety, za nadwykonanie limitowanych szpitale nie mają co liczyć i w rezultacie nie przyjmują już nowych pacjentów do programów lekowych (np. na stwardnienie rozsiane) i zaczynają przesuwać umówione na koniec roku zabiegi ortopedyczne.
Deficyt zostanie podniesiony z powodu spadku wpływów budżetowych. Obecny rząd przekonuje, że to równocześnie skutek błędnych założeń pierwotnych autorów budżetu, czyli rządu Morawieckiego, jak i dowód sukcesu obecnego rządu. Wydawałoby się, że tak pokrętne tłumaczenie byłoby niemożliwe do udowodnienia, ale jednak dla chcącego nic trudnego. Otóż największy ubytek w kasie państwa to wynik niższych dochodów z VAT. Poprzedni rząd błędnie założył, że tegoroczna inflacja wyniesie 6,6 proc., jednak w rzeczywistości sięgnie średnio 3,7 proc. Pisowcy po prostu nie przewidzieli, jak znakomicie ich następcy będą walczyć z drożyzną, i przeszacowali wpływy z VAT. Każdy punkt procentowy inflacji to ok. 3 mld zł, więc łącznie pomylili się o niespełna 9 mld.
Deflacja dwutlenku węgla
Przyczyn spadku dochodów państwa jest jednak więcej. Spadek dochodów z VAT będzie jeszcze większy, gdyż hamują nie tylko ceny, ale też skłonność Polek i Polaków do wydawania pieniędzy. Po ostatnich zaskakujących danych dotyczących dynamiki konsumpcji, które okazały się aż o 5 pkt. proc. niższe od prognoz analityków, rząd musiał zrewidować także założenia wzrostu wydatków konsumpcyjnych. Minister klimatu Paulina Hennig-Kloska, znana z niezwykle interesujących interpretacji rzeczywistości, spadek konsumpcji uznała za dobre zjawisko, gdyż mniejsza sprzedaż odzieży będzie służyć klimatowi i środowisku. Oczywiście w trakcie produkcji tekstyliów również powstaje jakiś CO2, ale ten rodzaj aktywności gospodarczej jest nieporównanie mniej istotny niż energetyka. A przeprowadzić transformację energetyczną bez zasobnej kasy państwa nie sposób.
Tymczasem niższe będą również dochody właśnie ze sprzedaży uprawnień do emisji CO2, które powinny przynajmniej w połowie trafiać na dekarbonizację. W czasie kryzysu energetycznego, gdy cena uprawnień EU-ETS testowała granicę 100 euro, wydawało się, że będą one już wyłącznie drożeć. Dlatego też PiS założyło tegoroczną cenę na poziomie ok. 90 euro, tymczasem będzie ona o 25–30 euro niższa. Z tego też powodu do budżetu wpłynie ok. 9 mld zł mniej niż widnieje w projekcie.
Niewątpliwie winą poprzedników jest za to wpisanie do ustawy budżetowej wypłaty z zysku NBP. Zresztą miało to być jednym z głównych zarzutów wobec szefa NBP Adama Glapińskiego przed Trybunałem Stanu. Glapiński miał świadomie wysłać do rządu nieprawdziwą informację o planowanym zysku, dzięki czemu autorzy budżetu mogli zwiększyć jego dochody na papierze o 6 mld zł. Już wtedy wiadomo było jednak, że w tym roku zysku naszego banku centralnego może nie być, gdyż powstaje on głównie wtedy, gdy złoty się osłabia. Dzięki temu rośnie relatywna wartość rezerw w walutach obcych, a tę różnicę można wykazać jako zysk. Jednak jastrzębia polityka RPP, uparcie odmawiającej obniżki stóp procentowych, nie dopuściła do spadku wartości złotego, a tym samym do powstania zysku NBP.
Spółki non profit
W przyszłym roku ruszy bardzo ważna reforma finansowania samorządów, które otrzymają znacznie większy udział we wpływach z podatku PIT. Do samej reformy można mieć sporo uwag, gdyż faworyzuje ona zamożniejsze gminy, chociaż per saldo więcej pieniędzy otrzymają wszystkie. Już w tym roku rząd chce jednak przekierować do samorządów dodatkowe 8,2 mld zł z podatku PIT, by zapewnić im płynność finansową. To oczywiście również wpłynie na wysokość deficytu budżetowego, jednak nie powinno wpłynąć na ogólny bilans sektora finansów publicznych, gdyż dzięki temu deficyty budżetowe jednostek samorządów powinny być odpowiednio mniejsze.
Najbardziej zastanawiające jest jednak to, co się dzieje z dochodami z CIT. Podatek od zysków spółek i innych osób prawnych będzie niższy od założeń aż o 11 mld zł. Liberałowie często są oskarżani o sprzyjanie korporacjom, więc ta nagła redukcja płaconych przez nie podatków może być zastanawiająca. Według Ministerstwa Finansów chodzi o perturbacje gospodarcze w strefie euro, a w szczególności u naszego głównego partnera handlowego, czyli Niemczech. Tak czy inaczej, rząd będzie musiał się zastanowić, skąd wziąć pieniądze w przyszłym roku, gdy podnoszenie zadłużenia może się już spotkać z ostrą reakcją Komisji Europejskiej, która dopiero co nałożyła na Polskę procedurę nadmiernego deficytu.