Był 19 września 2023 r., gdy rosyjskie drony kamikadze celowane we Lwów uderzyły w ulokowaną w rejonie tego miasta fabrykę okien polskiej firmy Fakro. W płomieniach stanęła gigantyczna hala o powierzchni 5 tys. mkw., od kilku miesięcy służąca za magazyn darów dla Ukrainy, dystrybuowanych przez tamtejszy oddział Caritas. I choć zniszczenia kosztowały polskie przedsiębiorstwo aż 30 mln zł, Fakro nie tylko nie wycofało się z Ukrainy, widząc tak duże ryzyko kolejnych zniszczeń, ale zapowiedziało kolejne inwestycje. – Z pewnością nie jest to prowadzenie biznesu w normalnych warunkach, ale jesteśmy lojalni wobec tego miejsca i rynku, który długo budowaliśmy i na pewno nie oddamy go teraz konkurencji za darmo – mówił dziennikarzom w trakcie Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach wiceprezes Fakro Paweł Dziekoński.
Działając pod bombami
Postawa tego przedsiębiorcy może dziwić laików, nie zaskakuje jednak ani biznesmenów, ani ekonomistów, ani strategów, ani nawet polityków. Choć wojna w Ukrainie coraz bardziej wygląda na długotrwały konflikt obliczony na wyniszczenie kraju, wiele osób w Polsce i Europie gra już na jego – nawet odwleczone w czasie – dobre dla Ukrainy zakończenie. Cel? Zabezpieczenie sobie potencjalnych zysków w czasie odbudowywania tego kraju po wojnie.
W Ukrainie działa cały czas ok. 3,2 tys. polskich spółek kapitałowych, około 300 z nich rozpoczęło działalność już po wybuchu wojny, a średnie obroty handlowe między Polską a Ukrainą wynoszą 15 mld dolarów. W dużej mierze generuje je ogromny polski eksport do tego kraju, który od początku pełnoskalowej wojny wzrósł niemal dwukrotnie. Polskie firmy sprzedają Ukrainie przede wszystkim broń, amunicję i paliwa, ale również odzież, obuwie, materiały budowlane czy meble.
Swoich fabryk czy przedstawicielstw nie zamykają te, które działają tam – podobnie jak zbombardowane we Lwowie Fakro – od końca lat 90. Swoje zakłady mają w Ukrainie np. producent farb Śnieżka, producent armatury Cersanit, producent paneli i podłóg Barlinek czy meblarski gigant Black Red White. Nadal swoje sklepy w Ukrainie ma polski producent odzieży LPP, do którego należą takie marki jak Cropp, Reserved, House, Mohito i Sinsay, oraz producent butów CCC. Nadal działa tam znany producent materiałów opatrunkowych TZMO z Torunia oraz produkująca słodycze grupa Wawel. Nie uciekają nawet wtedy, gdy w ich sklepy czy zakłady spadają rosyjskie bomby, a pracownicy rzucają pracę, by udać się na front.
„Trudno się dziwić polskim przedsiębiorcom, że chcą być obecni na rynku kraju, który ma ogromny potencjał gospodarczy. Konieczność odbudowy powojennych zniszczeń oznacza gigantyczną szansę dla biznesu. Konkurenci z innych krajów UE czy USA już są w Ukrainie, bo każdy, kto będzie w trudnych czasach na miejscu, zyska dużo większą możliwość podpisywania kontraktów niż nowi przybysze, którzy pojawią się w bezpiecznych czasach” – wyjaśniał w rozmowie z „Rzeczpospolitą” Łukasz Reszka, prezes Atlantic Contract. Jego firma zleciła kilka miesięcy temu badanie wśród polskich przedsiębiorców, pytając ich, czy zamierzają na Ukrainę wchodzić. Taki plan ma aż co dziesiąty ankietowany.
Odbudowę trzeba organizować już teraz
Zjawisko nie jest niszowe, ale już ważne ze strategicznego punktu widzenia nawet dla polskich rządzących. W ubiegłym tygodniu na Międzynarodowych Targach Poznańskich zorganizowano dużą konferencję o nazwie Common Future (ang. wspólna przyszłość), w całości poświęconą omawianiu strategii wchodzenia polskiego biznesu na Ukrainę oraz wymianie kontaktów między tymi, którzy już chcą to zrobić. W wydarzeniu wzięli udział nie tylko liczni przedsiębiorcy, ale również przedstawiciele rządu, zwłaszcza Ministerstwa Funduszy i Polityki Regionalnej, Ministerstwa Rozwoju i Technologii oraz utworzonej w Kancelarii Premiera Rady ds. Współpracy z Ukrainą. Nie zabrakło przedstawicieli samorządów, Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu, Banku Gospodarstwa Krajowego oraz działającej prężnie Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej. No i oczywiście samych Ukraińców, w osobie choćby prezesa Narodowego Banku Ukrainy (NBU).
– Już teraz działamy tak, jakby ten konflikt był dla Ukrainy wygrany. Nie ma innej alternatywy niż nasza wspólna przyszłość – mówił w swoim przemówieniu Paweł Kowal, przewodniczący rządowej Rady ds. Współpracy z Ukrainą. Podkreślał, że nie chodzi w tym tylko o interesy prywatnych przedsiębiorców z Polski, ale w ogóle o strategiczne relacje z naszym wschodnim sąsiadem, który w odróżnieniu od Białorusi czy Rosji chce iść ścieżką demokratycznego rozwoju z poszanowaniem praw człowieka czy suwerenności poszczególnych narodów.
Podczas paneli dyskusyjnych nie brakowało głosów, że to jest ostatni dzwonek, by dyskutować nad celowością działania w Ukrainie, ponieważ biznesy z całego świata już tam są. – Rumunia buduje mosty na wschodzie Ukrainy, nie zważając na to, że zaraz jakiś Iwan wystrzeli w ich kierunku rakietę. Zbudują wtedy następny – wyliczał Maciej Witucki, prezes Konfederacji Pracodawców Lewiatan.
Ubiec Zachód
Rozmowy z przedsiębiorcami działającymi w Ukrainie uświadamiają, że odbudowa tego kraju ze zniszczeń wojny to nie jest termin opisujący odległą przyszłość, ale teraźniejszość. Kraj ten bowiem pomimo stałych bombardowań stara się odbudowywać na bieżąco, zupełnie jakby wraz z rozmiarem zniszczeń rosła w nim jeszcze mocniej wola przetrwania. Finansuje to nie tylko z własnego budżetu, ale też z płynącej stale pomocy międzynarodowej. Od początku wojny do budżetu Ukrainy wpłynęło z zagranicy łącznie 100 mld dolarów! To sprawia, że kraj paradoksalnie „dzięki” wojnie odnawia się w tempie błyskawicznym, zastępując stare, często sowieckie rozwiązania tymi najnowocześniejszymi.
„Firmy, które zaczną sprzedawać w Ukrainie w zwykłym otoczeniu konkurencyjnym, będą miały przewagę, kiedy ruszy faktyczna odbudowa kraju. Będą już miały na miejscu struktury, będą znały miejscowe uwarunkowania, miały nawiązane relacje z lokalnymi władzami” – powiedział dla serwisu Business Insider przedsiębiorca Szymon Waszczyn, szef Międzynarodowego Stowarzyszenia Przedsiębiorców Polskich na Ukrainie.
Sytuację mają dodatkowo poprawić kolejne finansowe rozwiązania mające chronić międzynarodowe inwestycje w tym kraju. Komisja Europejska uruchomiła program Ukrainian Facility, mający nie tylko umożliwić Ukrainie modernizację w celu późniejszej integracji z UE, ale także odbudowę, w tym gwarancje kredytowe dla prywatnych i państwowych inwestorów. Co to da przedsiębiorcom z Polski i całej Europy? Przede wszystkim pewność, że ich wydatki nie będą pieniędzmi wyrzuconymi w błoto.
Mając tak potężnego gwaranta bezpieczeństwa jak Unia Europejska, nawet firmy ubezpieczeniowe zaczęły już tworzyć ubezpieczenia od następstw działania w warunkach wojny. Mówiąc najprościej: wchodząc na Ukrainę z biznesem, można wykupić np. ubezpieczenie od skutków bombardowania. Na początku wojny było to wręcz nie do pomyślenia.
Specjalny instrument kredytowy uruchomił w ubiegłym tygodniu polski Bank Gospodarstwa Krajowego, który podpisał w tym celu porozumienie z Ministerstwem Funduszy i Polityki Regionalnej. Polskie firmy chcące inwestować w Ukrainie będą mogły się ubiegać o kwotę do 10 mln zł jednorazowo kredytu na korzystnych warunkach, który będzie mógł być również przeznaczony na utrzymanie płynności finansowej w warunkach działania w czasie wojny. „Instrument ma za zadanie złagodzenie ryzyka inwestowania na Ukrainie” – mówią wprost władze BGK.
Komunikat płynący od biznesu i rządzących jest jasny: Nie możemy oddać pola zagranicy, jesteśmy najbliższym sąsiadem, mamy nad Zachodem przewagę w postaci lepszego zrozumienia specyfiki ukraińskiej z powodu pewnej wspólnej historii.