Logo Przewdonik Katolicki

Hamowanie kontrolowane

Piotr Wójcik
Niska dzietność w Polsce powinna być powodem intensywnego planowania kolejnych posunięć polityki społeczno-ekonomicznej. Na zdjęciu: Park Ujazdowski 2018 r. | fot. Arkadiusz Ziółek/East News

Mimo poszerzającej się luki demograficznej polityka rodzinna nadal będzie spełniać istotną funkcję. Nie będzie ona już jednak proprokreacyjna. Jej zadaniem będzie tworzenie takich warunków rozwoju dzieci, by każde z nich miało realną szansę wykorzystania swojego potencjału.


Chyba już mało kto wierzy, że kolejne programy prorodzinne zachęcą Polki i Polaków do większej liczby dzieci. W następstwie wielu porażek w tym zakresie i w obliczu nieustannie spadającego wskaźnika dzietności powoli zaczynamy się przyzwyczajać do świadomości, że Polska za kilka dekad będzie znacznie mniej liczna, gdyż nawet najbardziej liberalna polityka migracyjna nie zapełni poszerzającej się luki demograficznej.
Mimo to polityka prorodzinna nie odchodzi do lamusa – wręcz przeciwnie, nawet się nieco rozwija.   I nie ma w tym niczego złego, bo to dzięki poprawie jakości życia dzieci i ich rodziców być może uda się przejść kryzys demograficzny we w miarę niezłej formie.

Do pracy (tylko) rodzice
Od 1 października ruszył program Aktywny Rodzic, znany lepiej pod niefortunną nazwą „babciowe”. Daje on możliwość wyboru jednej z trzech opcji wsparcia: „Aktywni rodzice w pracy”, „Aktywnie w żłobku” lub „Aktywnie w domu”. Program skierowany będzie do rodziców dzieci między 12 a 35 miesiącem życia, a więc w trudnym okresie między końcem urlopu rodzicielskiego a oddaniem malucha pod opiekę przedszkola. Wnioski należy składać do ZUS, a pierwsze środki zostaną wypłacone najpóźniej po dwóch miesiącach od złożenia, oczywiście z odpowiednim wyrównaniem.
Świadczenie zasadniczo wynosić będzie 1500 zł miesięcznie, jednak dokładna kwota będzie zależna od kilku czynników. W przypadku zatrudnienia obojga rodziców przysługiwać będzie pełna kwota wsparcia, jednak dla dzieci uczęszczających do żłobka lub klubu dziecięcego finalna wysokość świadczenia nie może przekraczać opłaty za placówkę czy opiekuna. Jeśli maluch nie korzysta ani ze żłobka, ani z opiekuna/opiekunki – czyli w domyśle zapewne pozostaje pod opieką kogoś innego z rodziny (np. dziadków) – wtedy rodzice są uprawnieni do pełnej kwoty świadczenia.
Jest to dosyć dziwne rozwiązanie, gdyż może zachęcać do pozostawiania dzieci pod okiem rodziców któregoś z rodziców. W sytuacji gdy próbujemy aktywizować seniorów i wydłużać efektywny wiek przejścia na emeryturę, Aktywny Rodzic idzie w odwrotnym kierunku. Program mógłby więc równie dobrze nosić nazwę Nieaktywna Zawodowo Babcia, nawiązując przy tym do głośnych słów Donalda Tuska z kampanii wyborczej, gdy ogłosił „babciowe”. Poza tym dla rozwoju dziecka pobyt w żłobku bywa korzystniejszy, gdyż dzięki niemu przyswaja ono umiejętności społeczne.
Świadczenie w obu przypadkach rośnie do 1900 zł, jeśli dziecko posiada orzeczenie o niepełnosprawności i konieczności stałej lub długotrwałej opieki lub pomocy innej osoby w związku ze znacznie ograniczoną możliwością samodzielnej egzystencji. Analogicznie jednak, w ramach „Aktywnie w żłobku” ostateczna wartość wsparcia nie może przekraczać kosztu opłacenia opieki.
Jeśli nie każdy z rodziców podejmuje pracę zawodową, wtedy wysokość świadczenia spada trzykrotnie – do zaledwie 500 zł. Jak widać, praca opiekuńcza babć i dziadków została wyceniona znacznie wyżej od pracy wykonywanej w domu przez mamy lub ojców. Dobrze przynajmniej, że została ona doceniona pod względem nazewnictwa, gdyż formuła ta została określona jako „Aktywnie w domu”, co kontrastuje z wcześniejszymi wynurzeniami części liberałów o młodych matkach spędzających dni na nicnierobieniu.
Ta ostatnia formuła zastąpi wprowadzony przez PiS kapitał rodzicielski, który był niemal tożsamy, jednak przysługiwał dopiero od drugiego dziecka.


1500 zł
miesięcznie wynosi zasadniczo świadczenie programu Aktywny Rodzic. Dokładna kwota jest jednak zależna od kilku czynników


Druga Japonia
Niewątpliwie szorująca po dnie dzietność w Polsce powinna być powodem przynajmniej do bólu głowy i intensywnego planowania kolejnych posunięć polityki społeczno-ekonomicznej. Spadająca liczba ludności w obecnych warunkach będzie oznaczać równoczesne starzenie się społeczeństwa. Nie zawsze tak było – w tak zwanych czasach maltuzjańskich, czyli przed rewolucją przemysłową, od której rozpoczął się szybki wzrost dochodów na głowę (początkowo ekstremalnie nierówno rozdzielany), spadek liczby ludności oznaczał często również odmładzanie struktury społecznej. Wtedy był on spowodowany wzrostem śmiertelności, co dotykało szczególnie osoby starsze oraz noworodki. Obecny kryzys demograficzny jest jednak kryzysem urodzeń.
Kolejna różnica jest taka, że w czasach przednowożytnych spadek liczby ludności często powodował wzrost zamożności, gdyż bardzo ograniczone wtedy zasoby i produkty można było dzięki niemu rozłożyć na mniejszą liczbę osób. To zaś przekładało się na poprawę ogólnej sytuacji gospodarczej, gdyż dobrze nakarmieni robotnicy rolni i rzemieślnicy potrafili pracować znacznie bardziej efektywnie. W następstwie prowadziło to jednak do wzrostu liczby urodzeń, gdyż rodziny mogły sobie pozwolić na utrzymanie większej liczby potomstwa, które było w tamtych czasach jedyną formą zabezpieczenia emerytalnego. Te całkowicie racjonalne decyzje na poziomie rodzin prowadziły jednak łącznie do niekorzystnych rezultatów na poziomie społeczeństwa, które nie potrafiło wygenerować odpowiedniej ilości artykułów potrzebnych do życia. Finalnie liczba ludności znów więc spadała i proces rozpoczynał się na nowo. Nazywane to jest obecnie „pułapką maltuzjańską” – od nazwiska filozofa ekonomii z przełomu XVIII i XIX w. Thomasa Malthusa, który wiązał wzrost demograficzny z ryzykiem klęski głodu.
W czasach współczesnych spadek liczby ludności może jednak powodować spadek zamożności lub nawet zapaść gospodarczą. Najczęściej przywoływanym przykładem jest Japonia, która ze starzeniem się społeczeństwa zmaga się już od końca zeszłego wieku. Spadająca liczba ludności w wieku produkcyjnym prowadzi do zahamowania wzrostu dochodów, tymczasem pęczniejąca grupa osób na emeryturze wymaga coraz większych wydatków na świadczenia emerytalne oraz opiekę medyczną. W takiej sytuacji krach systemu ekonomiczno-społecznego wydaje się nieubłagany.

Czas na optymizm
W tym momencie powinna się jednak zapalić w głowie lampka. Skoro Japonia jest najczęściej przywoływanym przykładem kryzysu demograficznego, to może nie musi on być szczególnie koszmarny? Przecież zmagająca się od kilku dekad z zapaścią demograficzną Japonia wciąż przoduje w wielu wskaźnikach dobrobytu i rozwoju społecznego (chociaż nie uniknęła przy tym różnych patologii, takich jak przepracowanie czy atomizacja). Przytłaczająca większość świata chciałaby mieszkać w Kraju Kwitnącej Wiśni, a sformułowanie „druga Japonia” jeszcze dwie dekady temu było używane przez polskich polityków jako obietnica.
„Czas na optymizm demograficzny: Niższa dzietność to szansa na lepszą Polskę! Mniejsze rodziny to więcej inwestycji w edukację dzieci. Starzejące się społeczeństwo napędza innowacje w opiece zdrowotnej, usługach społecznych i technologii. Zrównoważony rozwój i lepsza równowaga między pracą a życiem prywatnym to nasza przyszłość. A poza tym: Polska nie jest osamotniona w stawianiu czoła wyzwaniom, a rozwiązania opracowane gdzie indziej mogą zostać zaadaptowane u nas” – napisał na swoim profilu społecznościowym prof. Ryszard Szarfenberg z Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego.
Można zakpić sobie z historii i skorzystać z doświadczeń „pułapki maltuzjańskiej”. Spadająca liczba dzieci umożliwia lepsze zaopiekowanie się każdym z nich. Mniejsze klasy i większe możliwości edukacyjne na uczelniach wyższych mogą wyrównać szanse, dzięki czemu w bardziej kompaktowej Polsce nie będzie już istnieć wielomilionowa grupa wykluczonych i biernych zawodowo. Brzydko mówiąc, należy postawić na jakość kapitału społecznego, a nie ilość.
W tej nowej rzeczywistości polityka rodzinna nadal będzie spełniać niezwykle istotną funkcję. Nie będzie ona już jednak proprokreacyjna. Jej zadaniem będzie wyrównywanie szans i tworzenie takich warunków rozwoju dzieci, by każde z nich miało realną szansę wykorzystania swojego potencjału. Rysuje się więc szansa na stworzenie prawdziwie personalistycznej – a więc zgodnej z duchem KNS – polityki społecznej i przede wszystkim edukacyjnej. Co oczywiście nie powinno oznaczać rezygnacji z zachęcania ludzi do posiadania dzieci. Adaptacja będzie znacznie łatwiejsza, gdy demograficzne hamowanie przebiegnie w sposób kontrolowany, a nie awaryjny.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki