W Kardamyli na półwyspie Mani, środkowym półwyspie Peloponezu, wyświetlacz przy aptece pokazuje 37 stopni Celsjusza. Między górami a morzem, w wąskiej uliczce niewielkiej wioski z kamiennymi domami w ogóle nie da się wyczuć powiewu wiatru – zatrzymują go góry. Pijemy cappuccino freddo, czyli zimne cappuccino z kostkami lodu. To nie jest nasza pierwsza wizyta w tym miejscu, ale tym razem przyjechaliśmy specjalnie dla Patricka Leigha Fermora.
Kiedyś pewnie już o nim pisałam, a na pewno polecałam jego książki (niedawno wyszła Między lasem a wodą – druga część jego pieszej wędrówki przez Europę). Podróżnik, erudyta, samouk, czczony na Krecie niczym bohater narodowy, bo to on z ramienia armii brytyjskiej organizował tam w czasie wojny ruch oporu, a także porwał niemieckiego generała. Był nawet z tego film. Nieraz wędrowałam przez dziki półwysep Mani z jego książką pod pachą. Otworzył mi oczy na Grecję nieoczywistą, pustą, pogańską, pozbawioną hord turystów. Razem z nim doszłam do wrót Hadesu, czyli na przylądek Tenaron. Stojąc przy latarni morskiej, patrzyłam w otchłanie głębin, gdzie, jak wyczytałam, kryją się dziesiątki statków i okrętów zatopionych w ciągu minionych wieków.
Pełna treść artykułu w Przewodniku Katolickim 39/2024, na stronie dostępna od 24.10.2024