W Kardamyli na półwyspie Mani, środkowym półwyspie Peloponezu, wyświetlacz przy aptece pokazuje 37 stopni Celsjusza. Między górami a morzem, w wąskiej uliczce niewielkiej wioski z kamiennymi domami w ogóle nie da się wyczuć powiewu wiatru – zatrzymują go góry. Pijemy cappuccino freddo, czyli zimne cappuccino z kostkami lodu. To nie jest nasza pierwsza wizyta w tym miejscu, ale tym razem przyjechaliśmy specjalnie dla Patricka Leigha Fermora.
Kiedyś pewnie już o nim pisałam, a na pewno polecałam jego książki (niedawno wyszła Między lasem a wodą – druga część jego pieszej wędrówki przez Europę). Podróżnik, erudyta, samouk, czczony na Krecie niczym bohater narodowy, bo to on z ramienia armii brytyjskiej organizował tam w czasie wojny ruch oporu, a także porwał niemieckiego generała. Był nawet z tego film. Nieraz wędrowałam przez dziki półwysep Mani z jego książką pod pachą. Otworzył mi oczy na Grecję nieoczywistą, pustą, pogańską, pozbawioną hord turystów. Razem z nim doszłam do wrót Hadesu, czyli na przylądek Tenaron. Stojąc przy latarni morskiej, patrzyłam w otchłanie głębin, gdzie, jak wyczytałam, kryją się dziesiątki statków i okrętów zatopionych w ciągu minionych wieków. Dojechaliśmy tam wąską drogą asfaltową, a potem szliśmy w podmuchach wiatru pieszo. Fermor zaglądał w otchłań skał, pływając. Tak mu się spodobało na Mani, że postanowił tam zamieszkać. Dom wybudował na południe od Kardamyli. Nigdy nie mogłam go znaleźć, przejeżdżałam tamtędy i nie zauważyłam niewielkiego i ukrytego drogowskazu. Dopiero teraz postanowiłam odnaleźć dom pisarza, który zagrał także w filmie Przed północą, ostatnim z tryptyku Richarda Linklatera, z Julie Delpy i Ethanem Hawkiem w rolach głównych.
Kamienny dom otoczony murem stoi wśród cyprysów na zboczu góry wchodzącej do morza. Z kamienistej pustej plaży widać wyłaniający się fragment niebieskiej okiennicy, kawałek dachówki. Wiem, że nie dostaniemy się do środka. Domem Fermora i jego żony Joan opiekuje się prywatne muzeum, które pozwala na jedną wizytę tygodniowo: przez godzinę osiem osób może wejść do pokojów, obejrzeć gabinet pisarza, porozglądać się. Powinnam zarezerwować wizytę co najmniej dwa miesiące temu. Mieszkańcy Kardamyli, którzy pamiętają jeszcze Fermora, dziwią się. Mówią, że przecież on bardzo lubił gości, chciałby, żeby ten dom był ich pełen. Tymczasem latem zostaje zamieniony na hotel, w którym ceni się prywatność. Dwie doby kosztują niemal 30 tys. zł. Mimo to pukamy do bramy, która się otwiera. Przez chwilę mam wrażenie, że udało mi się przekonać kobietę, która mi otworzyła, że mnie wpuści na chwilę do ogrodu, na sekundę, tylko rzucę okiem, zrobię zdjęcie. Owszem, mogę zrobić zdjęcie, ale nie mogę przekroczyć bramy. I tak oto dom pisarza wciąż pozostaje dla mnie niedostępny. Myślę sobie, że w końcu tam wejdę. Może za rok.