Media niemal zaniechały zajmowania się czymkolwiek innym jak powódź. W Telewizji Republika widzę człowieka, który przyjechał do Lądka Zdroju, żeby pomagać. W pewnym momencie celnie zauważył: „Kataklizm nie ma barwy politycznej”.
Nie ma w tym sensie, że spienione wody nie wybierają, komu zabrać lub zniszczyć dorobek życia: zwolennikowi obecnego rządu czy opozycji. Zarazem sposób, w jaki rządzący radzą sobie z akcją ratunkową czy z zapowiedziami pomocy powodzianom, stał się w zasadzie jedynym tematem politycznej debaty.
Można mówić o lawinie błędów. I można przynajmniej niektóre z tych błędów zrozumieć czy usprawiedliwić. Państwo nie trwa przecież w nieustającej gotowości na klęski żywiołowe tych rozmiarów. Zarazem krytyka pojawić się musiała. Możliwe, że przesadna, gdyż w Polsce od dawna nie mówi się o niczym inaczej niż „wielkimi literami”.
Dostajemy więc kolejną porcję oskarżeń i kontroskarżeń. Jednak we mnie największe zdumienie musi wywołać moment, w którym metodą władzy na radzenie sobie z krytykami staje się naga represja.
Oto podczas jednego z posiedzeń sztabu antykryzysowego głos zabrał komendant główny policji Marek Boroń. „Niestety, również chciałbym poinformować o dezinformacji, która dzieje się w przestrzeni medialnej, zarówno na portalach społecznościowych, jak i w samej sieci. Na profilu Kłodzko ukazała się informacja o tej samej treści, jakoby w Lądku i Stroniu mieli grasować szabrownicy. Oczywiście była to informacja nieprawdziwa. Tę osobę już zatrzymaliśmy i wspólnie z prokuraturą będziemy ją w dniu jutrzejszym rozliczać. Będzie to art. 172 KK, czyli utrudnianie akcji ratowniczej”.
Okazało się, że chodzi o wpis na stronie grupy internetowej „Kłodzko 998 alarmowo”. Anonimowy autor najpierw opisał, jak rządowa TVP nagrywa materiał o powodzi. Jej reporterzy mieli instruować opowiadających o swoim losie ludzi, jak mają odpowiadać. W skrócie: mają się nie skarżyć na braki w akcji ratowniczej. Druga część wpisu brzmiała tak: „Po Lądku, Stroniu i okolicznych wsiach chodzą uzbrojeni szabrownicy, ludzie boją się wyjść z psami na dwór, brakuje policji, wojska, ciężkiego sprzętu i przede wszystkim pomocy od państwa”.
Na profilu „Glina po godzinach” na platformie X szybko zwrócono uwagę, że ten artykuł 172 kodeksu karnego dotyczy fizycznych, namacalnych przeszkód – np. blokowania straży pożarnej dojazdu do miejsca zdarzenia; a nie wpisów w social mediach. Tymczasem autor owego tekstu, 22-letni Sebastian, został naprawdę zatrzymany. Nie przeszkodziło w tym ani to, że informacje o szabrownikach pojawiały się w mediach, ba, nawet w oficjalnym komunikacie Sztabu Generalnego. Ani to, że dziennikarze zdążyli nagrać wiele wypowiedzi mieszkańców zalanych terenów, którzy skarżyli się na bierność lub nieobecność policji w obliczu plagi złodziejstwa.
Politycy prawicy bronią internauty. Ale na przykład poseł Koalicji Obywatelskiej Witold Zembaczyński (ten wożący z dumą osiem gwiazdek na swoim samochodzie) decyzję policji poparł. Jego argument był jeden: jeżdżę w zalane okolice i informacje o braku pomocy są nieprawdziwe. Jak rozumiem, poseł był wszędzie, widział każde miejsce i każdą sytuację. Brzmi to jak ponury żart.
Młodemu człowiekowi grozi do pięciu lat więzienia. W tym samym czasie szabrownik został ukarany mandatem 500 złotych. Zapewne nie kradł niczego cennego i uznano go za winnego wykroczenia. Nie po raz pierwszy w ostatnich miesiącach poczułem na plecach oddech państwa policyjnego. Bronionego gorliwie przez takich polityków jak Zembaczyński, uważający się – kolejny żart – za ... liberała.