Wielkie wrażenie zrobiły na mnie dane organizacji badawczych, które analizują nastroje w mediach społecznościowych przy okazji powodzi. Z obliczeń kolektywu badawczego Res Futura wynika, że w okresie od 13 do 19 września w sieci pojawiło się 750 tys. wzmianek na temat powodzi, które miały 1,2 mld zasięgu. Zasięg to w przybliżeniu liczba razy, ile dany komunikat został wyświetlony na telefonach, tabletach czy komputerach na platformach społecznościowych, forach, YouTube itp. To znaczy, że „średnio dziennie temat ten był wyświetlany użytkownikom 7,14 razy, co przekłada się na częstotliwość co 1 godzinę i 7 minut”.
Kłopot w tym, że aż 55 proc. interakcji dotyczyło… polityki, w niektórych dniach było to nawet 60 proc. albo więcej. Co to znaczy? Ponad połowa wszelkich komentarzy i emocji nie dotyczyła powodzi, ale tak naprawdę polskiej polityki. Powódź stała się pretekstem do zwykłej politycznej wojny.
Ktoś może powiedzieć, że platformy społecznościowe to zwierciadło, w którym przegląda się polskie społeczeństwo, że tam widoczne są po prostu tematy, którymi żyją Polacy. Jak jednak zauważył Michał Fedorowicz z Res Futura, ten obraz jest całkowicie… nierzeczywisty. „Po raz pierwszy w polskiej przestrzeni medialnej podczas klęski żywiołowej zaobserwowano zjawisko astroturfingu, czyli sztucznego tworzenia pozorów oddolnego wsparcia dla różnych stron sporu politycznego”. Innymi słowy: ktoś wykorzystał powódź do tego, by nas – jako społeczeństwo – jeszcze bardziej skłócić.
Dobrze, że badacze od razu zorientowali się, że coś tu nie gra. I pokazali, że nie jesteśmy aż takimi potworami. Naszą pierwszą reakcją na tragedię ludzi – na fakt, że tysiące naszych rodaków straciło dach nad głową, nie może wrócić do zalanych domów, że idzie zima, a tu wiele miast i miasteczek wygląda jakby zrzucono na nie bomby – wcale nie jest polityczne wzmożenie. Nie rzucamy się w następstwie tragedii sobie do gardeł, by udowodnić, że wszystkiemu winien jest Tusk albo Kaczyński. Pewnie istnieje jakaś grupka niezwykle zaangażowanych politycznie osób, które nie mogą spędzić dnia bez uwielbiania jednych i nienawidzenia drugich, nie mogą zasnąć, jeśli nie skrytykują PO albo PiS – w zależności od tego, po której stronie się znajdują. Ale zapewne większość z nas odczuwa solidarność i współczucie, wielu zastanawia się, jak można pomóc. W ostatnią niedzielę w kościołach na terenie całego kraju Caritas zbierała pieniądze na pomoc powodzianom, setki tysięcy osób wrzucały do puszek pieniądze, nie zastanawiając się, czy za tragedię mieszkańców Kotliny Kłodzkiej winę ponosi ta partia czy inna. I ten gest solidarności jest znacznie bardziej realny niż ten szlam i błoto, które zostały na zalanych terenach i które całkowicie przykryły platformy społecznościowe.
Ale to marne pocieszenie, że nie jesteśmy aż tacy straszni, skoro widzimy, jak można nami manipulować. Jeśli eksperci mówią, że mieliśmy do czynienia przy tej okazji z próbą rozniecania politycznego hejtu udającego oddolne inicjatywy, to widać, jak łatwo można próbować manipulować społecznymi nastrojami.