Facebook, Instagram, X (dawniej Twitter) – te trzy platformy pozwalają ludziom być ze sobą w kontakcie tak długo, jak tylko są oni w zasięgu sieci internetowej. Facebook w czasie powodzi pozwalał szybko organizować się w lokalne grupy. To w nich przekazywano sobie informacje ważne dla danej społeczności: na przykład która ulica w mieście jest zalewana i w jaki sposób można jeszcze ją ominąć, by dotrzeć do konkretnego punktu. X pozwalał szybko posłać w szeroki świat informacje o tym, co dzieje się na zalewanych terenach. To właśnie stamtąd dowiadywaliśmy się więcej i szybciej niż z telewizyjnych serwisów „na żywo”. W tej chwili, kiedy woda opadła i przyszedł czas sprzątania, również internet służy w dużej mierze organizacji pomocy.
Jeśli próbować nadać temu, co się wydarzyło w przestrzeni komunikacyjnej, ocenę moralną – nazwać dobrem albo złem, z pewnością będzie to dobrem, jednak z małym „ale”.
Informacja bieżąca
Pierwszym dobrem była bez wątpienia szybko przekazywana informacja. Była ona w cenie szczególnie w wymiarze lokalnym. Obserwatorom z zewnątrz niewiele to mówiło, dla mieszkańców Kłodzka ważne były pytania o przejezdność dróg czy zdjęcia ilości wody na ulicach. Informowali się nawzajem, skąd powinni szybko przestawić swoje samochody. Jeszcze ważniejsze były apele, dotyczące pomocy w kontakcie z bliskimi: „Czy ktoś z Państwa ma możliwość podejść w Stroniu Śląskim na adres (…)? Mam tam rodzinę i nie wiem, co się dzieje. Czy zostali ewakuowani? Proszę!”. Powracały one regularnie w miarę przesuwania się fali powodziowej, czasem prowadziły wręcz do uratowania człowieka.
Dostęp do informacji o bieżącej sytuacji, ze zdjęciami, od osób żyjących na co dzień w tym samym mieście zmniejszał panikę i dawał minimalne choćby poczucie bezpieczeństwa. Mieszkańcy miast na tyle, na ile było to możliwe w sytuacji, w jakiej się znaleźli, wiedzieli, dokąd i którędy mogą uciekać. Wiedzieli, jak wygląda sytuacja tam, dokąd sami dotrzeć nie mogli. Mogli zdobyć informacje na temat losu swoich bliskich. Dzięki temu mogli podejmować decyzje w sposób bardziej racjonalny, niż zdając się wyłącznie na swój strach. Mogli mieć również pewność, że cała Polska patrzy na ich tragedię, więc nie zostaną sami z jej skutkami.
Informacja emocjonalna
Nieco inaczej bieżąca informacja – niezwykle ważna lokalnie – mogła działać w przestrzeni ogólnopolskiej. Często sprawiała wrażenie bardziej dramatycznej, niż było to w rzeczywistości. Oczywiście zalanie miasta to bez wątpienia jest dramat. Rzeczywiście takie miasta jak Lądek Zdrój w wyniku powodzi niemal przestały istnieć. Ale też przy odrobinie spostrzegawczości nawet w relacjach telewizyjnych zaobserwować można było wstrząśniętego reportera na tle zawalonego mostu i rzeki podchodzącej pod okna domów – i fakt, że kamera szybko wycofywała się, kiedy w panoramicznym ruchu docierała do tłumu ludzi, suchych i robiących zdjęcia wzburzonej wody.
Zalanie choćby części miasta dotyka wszystkich jego mieszkańców. Oznacza, jeśli nie bezpośrednie szkody, to tragedię osób bliskich, utratę miejsc pracy, trudności w zaopatrzeniu, przejściowy brak prądu czy brak wody w kranie. Jednak pozbawione kontekstu obrazy w tych szybko pojawiających się informacjach mogły sprawiać wrażenie, że pod wodą znalazły się absolutnie całe miasta – że pod wodą znaleźć się może na przykład cały Wrocław. To, co czytelne dla mieszkańców i podawane przez nich w zrozumiałych i wręcz oczywistych emocjach, mogło budzić mylne wrażenie w odbiorcach spoza miejsca tragedii.
Tutaj pewnie można by zadać sobie pytanie, co to oznacza i czy jest dobre, czy złe.
I nie chodzi o to, żeby to zjawisko oceniać. Ważne jest, żeby je zauważyć. Z pewnością dobrem jest lawina dobroci i solidarności, jaką owe bieżące i emocjonalne informacje pobudziły. Ostrożność warto zachować choćby po to, by poruszeni tymi informacjami ludzie ruszający na pomoc nie zaczęli teraz zalewać internetu zdjęciami, że „przecież nie jest tu tak źle” – bo gdzieś działa restauracja, bo nadal otwarte są sklepy i wielu ludzi nadal ma dach nad głową. Taka jest specyfika powodzi, że najbardziej dotyka tylko niektórych: i w niczym nie umniejsza to ich dramatu.
Dezinformacja
Szybkość informacji i konieczność jeszcze szybszego na nią reagowania w specyficznych i trudnych warunkach pociąga za sobą jednak pewne ryzyko, z którym i tutaj mieliśmy do czynienia. To po pierwsze ryzyko dezinformacji. Źródła dezinformacji bywają różne. Ktoś świadomie może wprowadzać w błąd, mając ukryty cel – jak w przypadku mężczyzny przebranego w mundur, mówiącego o wysadzaniu wałów. Ktoś może robić to z głupoty i niefrasobliwości, nie zdając sobie sprawy, że jego rzucone w internecie słowa przekładają się na życie ludzi na zalanych terenach. Ktoś może powtarzać plotki, czegoś nie dosłyszeć, nie zrozumieć. W sytuacji zagrożenia jest to o tyle kłopotliwe, że zawsze wybiera się tu raczej nadostrożność niż zignorowanie sygnału. Dlatego każda dezinformacja utrudniała mocno działania przede wszystkim służb.
Drugim ryzykiem, jakie pociągała za sobą szybkość, ale też powszechność informacji, było to, że pozbawiona była ona komentarza eksperckiego. Wiedzieliśmy, co się dzieje, ale nie mieliśmy wiedzy na temat przyczyn, możliwych konsekwencji, scenariuszy rozwoju. To właśnie ta trudność z przebiciem się głosu ekspertów (zwłaszcza w zalewie ekspertów samozwańczych, których nigdzie nie brakuje) również przyczyniała się do szerzenia bardziej dezinformacji niż informacji.
Informacja wspólnototwórcza
Mimo pewnych trudności, jakie niosło ze sobą szybkie przekazywanie informacji, wydaje się, że korzyści były nieporównanie większe. Najważniejszą z nich był fakt, że w pewien sposób „wszyscy byliśmy powodzianami”. Nie uczestniczyliśmy oczywiście w ich fizycznym doświadczeniu, ale z pewnością towarzyszyliśmy im emocjonalnie i kibicowaliśmy w ich zmaganiach. Natychmiast też ruszyły zbiórki z pomocą, w pierwszym momencie przede wszystkim finansowe, później również rzeczowe. Na jednej z pierwszych w czasie siedmiu dni zebrano ponad 26 milionów złotych. Wydaje się, że nie tylko oglądanie powodzi na szklanym ekranie, ale właśnie możliwość rozmawiania z ludźmi nią doświadczanymi niemal „na żywo”, kiedy szukają oni drogi ucieczki lub pytają, w którym miejscu jest jeszcze prąd, angażuje nas na tyle mocno, że późniejsza pomoc staje się wręcz wewnętrznym imperatywem.
Wspólnota budowała się w skali Polski, ale budowała się również lokalnie, w miejscach bezpośrednio doświadczonych przez wodę. Ludzie ostrzegali się wzajemnie, oferowali sobie dach nad głową, wyczuleni byli na najmniejszy sygnał, że komuś źle się dzieje. Z niezwykle szybką reakcją spotkało się choćby nagranie z mężczyzną porwanym przez nurt wody – dopiero po czasie okazało się, że film nagrany został w Czechach. Ludzie organizowali się również, żeby przyjąć do domów zwierzęta z zagrożonych zalaniem schronisk i często z narażeniem swojego życia ratowali zwierzęta z ulic.
Informacja edukująca
Ważna lokalnie, ale również i na skalę Polski była informacja dotycząca sposobów komunikacji w razie zagrożenia. To nie najważniejszy wprawdzie, ale istotny wymiar edukacyjny, który może się przydać w przyszłości każdemu z nas: że białą flagę wywiesza się, gdy potrzeba ewakuacji, czerwoną – gdy pomocy medycznej, a niebieską – żywności i wody. Dzięki olbrzymim zasięgom, jakie dzięki internetowi osiągały informacje na ten temat, trudno było uchronić siebie przed zdobyciem tej podstawowej w momencie zagrożenia wiedzy.
Dziś nadal potrzebna jest wiedza – tym razem wiedza na temat pomocy. Banałem jest już dziś powtarzanie, że Polacy właśnie w takich chwilach wykazują się nie tylko wielkim zaangażowaniem, ale i pomysłowością. Spontaniczna pomoc rusza u nas natychmiast i zdaje się nie mieć granic. Próby obwarowania jej wiedzą i konkretnymi warunkami wciąż postrzegane jest jako ograniczenie i odbieranie ludziom prawa do działania zgodnie z odruchami serca. Jednak nie jest przypadkiem, że pomoc humanitarna w całym świecie jest dziś zawodowa i wyspecjalizowana. Stało się to po wielu doświadczeniach, w których nie tylko marnowano siły i pieniądze, ale i ludzie poszkodowani nie otrzymywali takiej pomocy, jaka była im potrzebna. I takich błędów nie wolno powtarzać.
Nawet jeśli w czyichś uszach zabrzmi to gorzko, wszyscy przyjąć musimy, że wciąż wiele nauki przed nami. Jak wspominał w jednym z wywiadów Przemysław Rembielak, strażak, mający doświadczenie w kryzysach humanitarnych w Sudanie Południowym, Libanie czy w Bośni: – Ta powódź to może piękna okazja, żeby nauczyciele zaprosili do szkół pracowników organizacji humanitarnych, którzy opowiedzieliby uczniom: „Słuchajcie, my jesteśmy 400 kilometrów stamtąd, nasza pomoc nie dotrze ani szybko, ani łatwo. Musimy się zastanowić, jak możemy mądrze pomóc”. Nie musimy robić zbiórki na „hurra”, możemy przygotować się na drugi czy kolejne tygodnie po powodzi.
---
Jakich błędów w pomaganiunie popełniać?
1. „Cokolwiek damy, już będzie lepiej, niż jest”. Pomoc nie może być udzielana w sposób, który upokorzy człowieka. Niesienie pomocy nie jest równoznaczne z wyrzucaniem ze swojej szafy starych ubrań. Pomoc może być również problematyczna, jeśli będzie nieprzemyślana. Jeśli ludzie zostali bez dachu nad głową, nie potrzebują w tej chwili pięciu swetrów – i tak nie mają co z nimi zrobić.
2. „To ja wiem, czego im potrzeba”. Większości z nas trudno jest sobie wyobrazić, jakie są realne potrzeby ludzi na zalanych terenach. Jeszcze trudniej – czego potrzebują w tej chwili, a czego potrzebować będą za miesiąc. Każda pomoc musi być poprzedzona dokładnym rozpoznaniem potrzeb. Najlepiej jest w tym celu kontaktować się bezpośrednio z organizacjami koordynującymi pomoc na miejscu i robić dokładnie to, o co proszą: nie mniej, ale też nie więcej. Nie zbierać niczego bez uzgodnienia z odbiorcami i zgodzić się również z tym, że czasem odmówią przyjęcia darów, jeśli tej konkretnej rzeczy mają akurat pod dostatkiem.
3. Kupowanie „wszystkiego po trochu”. To naturalna reakcja na listy potrzeb, które się pojawiają. Trzeba tu jednak wiedzy i wyobraźni: nasze zakupy pojadą kilkaset kilometrów. Ktoś na miejscu będzie je musiał posortować i rozdzielić. Co ma zrobić z jedną szczoteczką do zębów i dwoma opakowaniami papierowych ręczników?
Specjaliści zachęcają, żeby z listy potrzeb wybrać tylko jedną rzecz, za to kupić ją w dużych ilościach: kilkadziesiąt szczoteczek lub dwie zgrzewki płynu do czyszczenia. Jeśli to połączymy z odpowiednią koordynacją i wspomnianym wcześniej odpowiadaniem na konkretne potrzeby po ich lokalnym rozpoznaniu, pomoc będzie udzielana dużo skuteczniej.
Przy wysyłaniu darów trzeba również pamiętać o ich odpowiednim pakowaniu: w taki sposób, żeby się nie rozpadło, opakowanym w streczową folię, również o opisaniu zawartości paczki. Buty powinny być zawsze ze sobą połączone w pary, sklejone lub związane. Przedmioty wymagające baterii powinny być w te baterie zaopatrzone, gotowe do użycia.
4. „Kupujemy i jedziemy”. W doświadczeniu, które łączy nas emocjonalnie, chcemy uczestniczyć również fizycznie. Kolejne grupy i organizacje urządzają zatem małe zbiórki i organizują swoje transporty z pomocą. Jednymi z zasad pomocy humanitarnej jest obniżanie kosztów niesienia pomocy i jak najszybsze rozruszanie lokalnej gospodarki. Miejsca, którym dziś pomagamy, nie leżą na bezludnych wyspach. Nawet jeśli miasto zostało zniszczone całkowicie, to kilkadziesiąt kilometrów dalej jest inne, w którym można zrobić zakupy. Wożenie chleba czy wody po kilkaset kilometrów oznacza marnowanie paliwa, które przydałoby się na miejscu.
Ci, którzy decydują się jechać na miejsce zdarzenia po to, żeby pomóc pracą własnych rąk, zadać sobie muszą pytanie, czy na pewno będą tam pomocą, czy ciężarem. Najważniejsze jest, żeby sami zadbali o swój nocleg i wyżywienie. Dobrze też, żeby mogli pozostać tam dłużej niż jeden czy dwa dni: to się wiąże już nie tylko z kosztami, ale również ze zdobywaniem znajomości miejsca i ludzi, co mocno ułatwia pracę wśród nich.
5. „My swoje, czas swoje”. Zbiórki organizuje się spontanicznie, zgodnie z listami potrzeb. Jest na nich choćby butelkowana woda. Zbiórka trwa około tygodnia, dwóch. Spakowanie darów do samochodu i dojazd na miejsce trwa kolejne dwa dni. Wtedy okazuje się, że na miejscu czynne są już wodociągi. Działają również okoliczne sklepy z jedzeniem. Potrzeba za to cementu i farb do ścian.
Pomoc humanitarna, woda, żywność i środki higieny powinny dotrzeć do potrzebujących w jak najkrótszym czasie. Po tygodniu czy po miesiącu pomoc nadal jest potrzebna, ale potrzeby wyglądają już zupełnie inaczej. Za chwilę ludzie szukać będą okien, farb do ścian, paneli na podłogi i mebli.
Jak nie popełnić błędu?
Najlepszą formą pomocy – zwłaszcza udzielanej z daleka i po kilkunastu dniach od tragedii – są pieniądze. Niestety wciąż brakuje nam zaufania do organizacji. Dokonanie wpłaty daje nam mniej natychmiastowej satysfakcji. Jednak dary rzeczowe trzeba magazynować i sortować. Dobrze, jeśli jest na to miejsce i są ludzie, ale przecież nie zawsze są. Ważniejsze jest jednak co innego. Na zalanych terenach już teraz, w momencie kiedy oddajemy tekst do druku, potrzebne jest to, czego nie jest w stanie kupić przeciętny Kowalski. Potrzebne są osuszacze. Zanim ten tekst dotrze do Państwa, na liście pilnych potrzeb znajdą się wspomniane wcześniej okna, drzwi i farby. Takie rzeczy kupić można jedynie, składając się na nie wspólnie – właśnie w różnego rodzaju zbiórkach. Oczywiście sprawdzonych, tych organizacji, do których mamy zaufanie.