Nie tylko Piotr miał problem ze zrozumieniem Jezusa. Również umiłowany uczeń Jan miał kilka „wpadek”. Jedną z nich opisuje dzisiejsza Ewangelia. Okazuje się, tak wynika z relacji Marka, że syn Zebedeusza nie był wolny od wady, jaką jest zazdrość. Wyraźnie wzburzony mówi do Jezusa, że widział człowieka, który nie należy do grona Jego uczniów, ale w Jego imię uwalniał od złych duchów. Można uznać, że te słowa były próbą dzielenia ludzi na „naszych” i intruzów, na swoich i obcych.
Nie będzie wielkim nadużyciem, jeśli powiemy, że już pierwsi kościelni hierarchowie próbowali tworzyć ze wspólnoty miejsce ekskluzywne, dla wybranych i wyraźnie lepszych od innych. Droga nawracania dla Kościoła zaczęła się więc już u zarania jego dziejów. Śledząc losy dwóch apostołów – Szymona i Jana – widzimy, że to nawrócenie wiodło ich przez krzyż, żal, a przede wszystkim przez doświadczenie bezwarunkowej miłości Pana i Jego przebaczenia. Bóg nie zbudował swojego Kościoła na nadludzkich herosach, ale na zwyczajnych ludziach, z których każdy miał swoje słabości i grzechy.
Tendencja do dzielenia świata na „nasz” i „nie nasz”, jak widać, sięga przynajmniej dwóch tysięcy lat. Trudno ją wykorzenić z mentalności wielu uczniów Chrystusa. Chcieliby oni zawłaszczyć Jezusa dla siebie, kontrolować dystrybucję Jego łask, rezerwując je dla swoich. Poczucie przynależności jest ważną częścią ludzkiej natury, ale czy można je budować, opierając się na tworzeniu miejsc, do których dopuszczamy tylko ściśle wybrane grono? W ludzkich społecznościach tak się oczywiście dzieje, choć aż za dobrze wiemy, że taki ekskluzywizm kończy się często zamknięciem, lękiem przed innością, agresją wobec „obcych”. Nie taka jest logika Boża.
Boga nic nie ogranicza w miłości. On nie daje się zamknąć w ludzkich strukturach kościelnych ani tym bardziej kontrolować przez członków wspólnoty. Bóg działa tam, gdzie zapragnie, i w taki sposób, jaki uznaje za najlepszy, by wydobyć z nas dobro. Przychodzi często przez osoby, po których nigdy byśmy się tego nie spodziewali, sieje swoje ziarno w sercach ludzi, których my odruchowo odrzucamy, a przynajmniej oceniamy surowo ich zdolność do przyjęcia Bożej łaski. Czy wolno nam stawiać granice Bogu? Czy dzielenie ludzi na godnych i niegodnych doświadczenia Bożej miłości, czy uznawanie ich za gorszych od nas, bo „nie chodzą z nami”, jest ewangeliczne?
„Przestańcie zabraniać” – słyszymy dziś, jak dwa tysiące lat temu, jak wiele razy w dziejach Kościoła. Dobro nie ma etykietki przynależności, łaska rozlewa się bez granic i jest darmowa.
Zamiast zastanawiać się nad tym, kto jest „nasz”, a kto „nie nasz”, komu wolno, czynić dobro, a komu nie, zamiast tracić energię na wyszukiwanie „wrogów”, winniśmy raczej skupić się na tym, by nie przyczyniać się do powiększania obszarów zła w świecie.
Przestroga o gorszycielach wciąż jest boleśnie aktualna. Od reglamentowania dobra i dzielenia ludzi na swoich i obcych nie powiększą się obszary działania łaski Bożej. Jeśli jednak stawiamy jej tamę przez zgorszenie, przez bulwersujące czyny, niegodne uczniów Jezusa, jeśli wypychamy z Kościoła ludzi przez antyświadectwo i zdradę Pana, jeśli przemilczamy hańbiące zachowania „naszych”, przykładamy rękę do promocji zła.
Na szczęście Pan jest większy niż nasze ludzkie uwikłania, podziały i zgorszenia. Większy jest niż nasze tendencje do tworzenia zamkniętych grup, dzielenia ludzi na lepszych i gorszych. Nadzieją dla Kościoła jest nieskrępowana wolność Chrystusa, Jego bezgraniczna miłość. Uznać, że to On jest drogą, nie my, to początek nawrócenia.