A wy za kogo Mnie uważacie?”. To pytanie przypominane jest nam po raz kolejny w niedzielnej liturgii słowa. I warto za każdym razem wnikliwie zastanowić się nad odpowiedzią, bo z jednej strony jest to kwestia dla każdego z nas najważniejsza w perspektywie życia wiecznego, a z drugiej strony łatwo ją zbanalizować, zbyt łatwo odpowiedzieć pewnikami, wyuczonymi formułami czy nawet wcześniejszym doświadczeniem modlitwy i relacji z Bogiem. Tymczasem pytanie „A wy za kogo Mnie uważacie?” wymaga stałej aktualizacji, bo nasza więź z Panem zmienia się w czasie i wciąż odkrywamy Go na nowo.
Na różnych etapach życia Jezus jest nam przyjacielem, bratem, powiernikiem, wzorem do naśladowania. Myślimy o Nim jak o mędrcu, który uczy, jak żyć według Ewangelii. Myślimy o Nim jak o kimś, kto pomoże nam udźwignąć doświadczenia wydawałoby się nie do udźwignięcia, rozwiąże nam problemy, pomoże w trudnych sytuacjach. Jest towarzyszem codzienności, naszym Chlebem, kimś, dzięki komu nie czujemy się sami. Kimś, kto rozumie i nie ocenia. I to wszystko prawda. Jednak najistotniejsze jest to, co Piotr wyraził krótkimi słowami: „Ty jesteś Mesjasz!”. Jezus jest Synem Boga, naszym Zbawcą. Ostatecznie tylko to się liczy.
Nie wystarczy jednak poznać tę prawdę i przyjąć ją jako swoją. Historia Piotra pokazuje, że nawet wtedy, gdy w Jezusie zobaczymy Boga i przyjmiemy Go jako naszego Pana, możemy próbować przykrawać Go do swoich wyobrażeń i wizji, dopasowywać do osobistych pomysłów na życie, jednym słowem: wciąż nie rozumieć, kim On jest. Nie wystarczy odkryć, że Jezus jest Mesjaszem. Jeśli wciąż próbujemy sterować Jego wolą, używać Go do realizacji własnych projektów i planów na przyszłość Kościoła i świata, to znaczy, że nie rozumiemy, kim On jest.
To nie była jedna z wielu pomyłek Piotra, kolejne wyjście przed szereg. Jezus nigdy, nawet wtedy gdy doświadczył od niego bolesnego wyparcia się znajomości, nawet wtedy gdy widział w jego rękach miecz, nie zareagował tak ostrymi słowami. „Zejdź Mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku” – to upomnienie jednak nie jest kierowane tylko do rybaka. Powinien je usłyszeć każdy, kto ulega pokusie urządzania świata po ludzku, po swojemu i próbuje też według ludzkiej logiki myśleć o istocie Kościoła i Bożych drogach zbawienia.
Co tak oburzyło Piotra? Co sprawiło, że podjął próbę przeciwstawienia się Jezusowi? Wszystko wskazuje na to, że przestraszyła go perspektywa krzyża. Przestraszyła go wizja cierpienia ukochanego Mistrza, ale także wiążące się z nią cierpienie Jego najbliższych przyjaciół. Kiedy usłyszał słowa Jezusa o krzyżu, cierpieniu i śmierci, zrodziła się w nim niezgoda i bunt. Zapewne, myślał, Bóg potrafi zbawić świat bez krzyża. Zapewne sądził, że możliwa jest droga pójścia za Nauczycielem z ominięciem krzyża. Papież Franciszek tak skomentował takie myślenie: „Kiedy idziemy bez krzyża, kiedy budujemy bez krzyża i kiedy wyznajemy Chrystusa bez krzyża, nie jesteśmy uczniami Pana: jesteśmy światowi, jesteśmy biskupami, kapłanami, kardynałami, papieżami, ale nie uczniami Pana”.
Nie ma tu złudzeń. Dla Kościoła borykającego się z różnymi trudnościami nie ma innej drogi. Nie da się go budować i podnosić z ruin bez krzyża. Nie da się go potraktować po prostu jako kolejnego projektu w udanej komunikacji kryzysowej. Nie ma Kościoła bez krzyża, bez odwagi wyznawania wiary w Chrystusa, który cierpiał, umarł i zmartwychwstał, bez wierności czystej Ewangelii i głoszenia jej bez kompromisów i dróg na skróty. Taki Kościół byłby tylko kolejną ludzką instytucją, może nawet wspólnotą, jednak czy będzie to Jego Kościół, Kościół Chrystusowy?