We wrześniu wejdzie na ekrany kin dokument zatytułowany Cień komendanta. Można go oglądać jako uzupełnienie wstrząsającego filmu fabularnego Strefa interesów, który był wyświetlany w kinach jakiś czas temu, a teraz jest dostępny online na platformie VOD. W Strefie interesów Jonathan Glazer pokazał życie codzienne rodziny Rudolfa Hössa po pracy. Za murem. 200 metrów od krematorium. To oczywiście życie wyobrażone, choć oparte na różnych wspomnieniach. Rzeczywistość obozu, który rozciągał się za ogrodowym murem, obecna była właściwie tylko w formie dźwiękowej – jakichś anonimowych krzyków, wystrzałów i dymu zasnuwającego niebo. Film nakręcony oszczędnie, niemal dokumentalnie, był wstrząsający. W Cieniu komendanta Daniela Volker o tamten czas pyta świadków bezpośrednich. Jak się spędzało dzieciństwo w tak potwornym sąsiedztwie? – pyta syna Rudolfa Hössa, 87-letniego Hansa Jurgena. „Moje dzieciństwo to była sielanka” – odpowiada. Podkolorowane fotografie są niczym kadry z filmu Glazera. Nie, nie przypomina sobie jakiegoś specyficznego zapachu ani dymu z kominów, właściwie to nic nie widział, przeżył szok, gdy przeczytał autobiografię swego ojca. Podobne wyparcie stosuje jego siostra: nigdy nie widziałam nic złego w Auschwitz, moi rodzice byli wspaniałymi ludźmi, miałam cudowne dzieciństwo. Nie piszę o tym po to, by oskarżać wybiórczą pamięć potomków nazistów, nie robi też tego twórczyni filmu. Wplatając wątek tak zwanej drugiej strony, czyli Żydówki, która przeżyła Auschwitz, zderza dwie równoległe historie. Być może nawet zadaje pytanie: czy trauma potomka ofiary i oprawcy jest taka sama? Czy mamy w ogóle prawo je porównywać?
Córka owej niemal stuletniej kobiety oraz syn i wnuk komendanta obozu pojadą wspólnie do Oświęcimia. Spotkają się w kawiarni, a potem pójdą razem tam, do Auschwitz, do Birkenau, za druty. W tym filmie dzieją się rzeczy niezwykłe, dochodzi do spotkania. Ale mnie zastanawia coś innego. Myślę o Alfredzie Trzebinskim, moim krewnym, lekarzu SS, straconym za zbrodnie wojenne. Napisałam o nim książkę, trochę mając nadzieję, że uda mi się coś zrozumieć, choć trochę. Szukałam cienia usprawiedliwienia. Po kilku latach odezwała się do mnie jego wnuczka, dużo do siebie pisałyśmy, opowiadała mi o niemieckiej rodzinie. Choć jego córka uważała, że to nie jej historia, że ojca nie znała i ma teraz swoje życie, to jednak okazało się, że przeszłość ciążyła na wszystkich wokół. Relacje w naszej rodzinie nigdy nie były normalne – opowiadała mi wnuczka Trzebinskiego. I jeszcze: nad sofą mojej babci zawsze wisiało zdjęcie mojego dziadka w mundurze. Jak widać czas mija, a traumy pozostają wciąż żywe. Ciekawe, ile pokoleń dotkną. Patrząc na współczesny świat, nie przestaję się zastanawiać, jak to możliwe, że największe zło, jakie się wydarzyło, nie chroni ludzkości przed powtórką?