Strefa interesów obozu koncentracyjnego Auschwitz to obszar wokół obozu, z którego wysiedlono wszystkich mieszkańców, aby uniemożliwić im kontakty z więźniami i odizolować obóz od reszty świata. Na tym wyludnionym obszarze stworzono gospodarstwo rolne, w którym pracowali oczywiście więźniowie. Zaraz za murami obozu stała willa komendanta Rudolfa Hoessa – strefa interesów w skali mikro. Kilku niewidzialnych więźniów prowadziło to idealne gospodarstwo domowe, biorąc udział w zwykłym życiu codziennym, jak gdyby nigdy nic.
To właśnie tam Jonathan Glazer osadził akcję swojego najnowszego filmu, który w Cannes został okrzyknięty arcydziełem. Trudno przyjąć takie słowo, kiedy odnosi się do historii Zagłady. Więc go nie zastosuję, ale muszę się z nim zgodzić. Glazer zreinterpretował, a raczej zdekonstruował sposób opowiadania o koszmarze obozu koncentracyjnego. Nie wprowadzi widza za jego mur, ani na chwilę nie znajdziemy się za bramą. Nie zobaczymy ani jednego więźnia w pasiaku. Ani jednej kropli krwi. Ani jednej sceny przemocy. Ta historia to opowieść o banalności zła. O zwykłym życiu zwyczajnej rodziny. Pozornie zwyczajnej. Opowieść, która okazuje się udręką, świdrem wwiercającym się w mózg, koszmarem, który nie pozwala na głębszy oddech, ciszą niepokojącą bardziej niż nieznośnie głośna nieprzyjemna muzyka, przy której wychodzimy z kina. Niecichnąca ani na chwilę.
Codzienność
Mąż, żona, czworo dzieci. A że rodzina dobrze sytuowana, więc i opiekunki do dzieci, służące. Słońce, błękit nieba, śpiew ptaków. Łąki pełne kwiatów, górzysty krajobraz wokół. Rzeka i jej plusk. Niedzielna sielanka na łonie przyrody, zmęczenie letniego wieczora podczas powrotu samochodem do domu. Układanie dzieci do snu o zmierzchu. Przed snem wspominanie wakacji we Włoszech z początku małżeństwa. Tak zaczyna się film Strefa interesów. A potem kolejne dni zaczynające się zabawą dzieci, śniadaniem, śmiechem i zdawkowymi rozmowami przy stole, rozporządzeniami rzucanymi pokojówkom, podlewaniem kwiatów w ogródku, wyjściem do pracy. Odwiedziny znajomych z dziećmi, spływ kajakiem z dziećmi, wizyta matki, urodziny męża, konna przejażdżka z synem. Cowieczorne gaszenie wszystkich świateł w domu. Nudna rutyna rodzinnego życia. Nic się nie dzieje.
Kamera pracuje niby w programie reality show, pokazując bez pośpiechu kilka miejsc w jednym czasie. Wydaje nam się, że już nudniej nie można, dokument bez szansy na jakąś atrakcję. W tej codzienności zabarwionej śmiechem dzieci i domowymi odgłosami czai się niepokój. Przez pokoje przemyka pokojówka zawsze ze spuszczoną głową, ze wzrokiem wpatrzonym w podłogę. Ogrodnik w byle jakiej marynarce przekopuje ziemię z szarym prochem. Mur okalający ogród przestanie być widoczny, bo niedługo obrośnie bluszczem. W rzece można znaleźć kości. Nocne lęki córki. Pokrzykiwania i odgłosy wystrzałów. Czasem stłumione krzyki. Nocna praca. Czarne dymy słaniające się po błękitnym niebie. Czerwona poświata za oknem. Dziwne dolegliwości somatyczne. Czy da się odciąć od tego, co „tam”, i zbudować sobie piękny świat „tu”?
O tym, jak możliwe było rodzinne życie w willi położonej tuż za obozem, głowiono się wtedy i potem. Więc można było. Po wielu latach 80-letnia córka Rudolfa Hoessa powiedziała, że dzieciństwo miała cudowne i że miło wspomina te kilka lat w Auschwitz. To wspaniale, że rodzice potrafili odseparować swoje dzieci od grozy obozu koncentracyjnego – chciałoby się powiedzieć. Hoessowie nie byli jedyni, komendanci obozów sprowadzali swoje rodziny do miejsca pracy, umieszczali je w najlepszym domu w okolicy, a to wszystko ku zadowoleniu najbliższych. Strefy interesów zapewniały życie w luksusie, jakiego dotąd nie doświadczyli. Nic dziwnego, że żona Hoessa wpadnie w panikę, kiedy dowie się, że mąż ma zostać przeniesiony gdzie indziej. Jak to? Przecież jest im tu jak w raju, ona nigdy z tego nie zrezygnuje, to najlepsze miejsce do wychowania dzieci.
Planeta Auschwitz
Pytanie, które się narzuca, jest wciąż takie samo: jak można być jednocześnie katem zdolnym do najgorszych zbrodni i kochającym oraz oddanym mężem i ojcem? Żyć inaczej „tam” i za chwilę, z momentem przekroczenia furtki, zupełnie inaczej „tu”? Zastanawiano się nad tym od skończenia wojny. Podczas procesu w Norymberdze do przebywających w areszcie nazistów przychodzili psychiatrzy, szukając odpowiedzi na tę zmienność ludzkiej natury. Po rozmowach ze skazańcami robili notatki i do niczego nie doszli. Myślała na ten temat Hannah Arendt, uczestnicząc w procesie Adolfa Eichmanna i ukuwając pojęcie banalności zła. Na fotografii zamieszczonej na okładce książki Arendt jeden z najgorszych zbrodniarzy, autor programu ostatecznego rozwiązania, leży na kozetce przykrytej kocem, czyta książkę, na podłodze stoją filcowe domowe pantofle. Jego stopy w skarpetkach są symbolem najnudniejszej w świecie zwyczajności.
Amerykański psychiatra Robert J. Lifton, autor książki The Nazi Doctors: Medical Killing and the Psychology of Genocide, rozmawiając z jednym z ocalałych z obozu, zauważył, że nazistowscy zbrodniarze okazali się tak zwyczajni, że nie można o nich wcale powiedzieć, żeby byli demoniczni. Ów były więzień zakrzyknął: Ależ właśnie dlatego to jest tak demoniczne! Lifton w swej książce szukał wytłumaczenia na tę demoniczność. Stworzył psychologiczne określenie na mechanizm adaptacyjny, który zauważył: „zdwojenie”. Pracując w Auschwitz, człowiek musiał wypracować w sobie „jaźń Auschwitz”, która działa wbrew standardom etycznym jego pierwotnej jaźni. Jaźń pierwotna była mu potrzebna, żeby mógł istnieć jako dobry ojciec i mąż. „Jaźń Auschwitz” wymagała innych kryteriów dobra: obowiązku czy lojalności wobec grupy. Mógł wtedy funkcjonować według założenia: „wszystko to, co czynię na planecie Auschwitz, nie czynię na planecie Ziemia”. To oczywiście tylko jedna z hipotez.
Inspiracja
Glazer zaczynał od reklamy, jest autorem kilku teledysków, w tym zrealizowanych dla zespołów Radiohead, Massive Attack czy dla Nicka Cave’a. Strefa interesów jest jego czwartym filmem fabularnym. Stworzył film, który nie ma absolutnie nic wspólnego z hollywoodzką produkcja, to raczej kino autorskie, interesujące formalnie, z zaskakującymi rozwiązaniami, jak np. nocne sceny z użyciem noktowizorów. Nasuwają skojarzenia z baśniami braci Grimm (które zresztą czyta swoim dzieciom przed snem Hoess, więc to skojarzenie zamierzone). Ciemność przedstawia jaśniejącą dziewczynkę podkładającą jabłka na nasypie kolejowym i obok szpadli, którymi w ciągu dnia pracować będą więźniowie. W realnym świecie, w którym zło nazywa się dobrem, dobro wydaje się złem.
Ta produkcja (w której udział biorą Polacy, m.in. autorem zdjęć – a wszystkie były nakręcone w Polsce – jest nominowany do Oscara Łukasz Żal) jest o miliony kilometrów dalej od oczekiwanego serialu zrealizowanego na podstawie książki Tatuażysta z Auschwitz. Przypomnijmy, że ta książka wzbudza zdecydowany sprzeciw Muzeum w Auschwitz i można przypuszczać, że rzeczywistość obozowa pokazana w serialu w równy sposób będzie odbiegała od prawdy i faktów. Strefa interesów natomiast i tytułem, i inspiracją odwołuje się do powieści brytyjskiego autora Martina Amisa. Wydana w 2014r. książka (polskie tłumaczenie ukazało się rok później), opatrzona nieszczęsnym hasłem reklamowym „Miłość w czasach krematoriów”, jest wstrząsającą wiwisekcją życia rodzinnego komendanta obozu koncentracyjnego o fikcyjnym nazwisku Doll. Glazera zainspirowało miejsce akcji: dom znajdujący się obok obozu i toczące się w nim życie. Demoniczność zwykłych problemów dojrzałego mężczyzny (żona, dzieci, zdrowie, praca) w kontekście największej zbrodni współczesnego świata. Tylko ten wątek wziął z powieści Glazer, stwarzając film pozornie bez intrygi, której u Amisa jest sporo.
---
Strefa interesów
Jonathan Glazer
Wielka Brytania, Polska, USA 2023