Nie zamierzam zajmować się tutaj dyskusją dotyczącą języka. Nie będę wchodzić w spór, czy pies umiera, czy pies zdycha. Interesujące jest tutaj coś innego. Nie da się bowiem ukryć, że za postawą wobec zwierząt stoi przede wszystkim koncepcja człowieka, która jako skutek pociąga za sobą również koncepcję zwierzęcia. Koncepcja człowieka zaś ściśle związana jest z chrześcijaństwem, które ukształtowało naszą kulturę.
Z prochu ziemi
Żeby zrozumieć tę chrześcijańską wizję człowieka – w tym również jej wynaturzenia, które miały miejsce – wyjść trzeba od Starego Testamentu. Kluczowymi tekstami, które mówią o pochodzeniu i naturze człowieka, a w konsekwencji również o relacji ze stworzeniem, są dwa opisy stworzenia świata z Księgi Rodzaju.
Człowiek w poetyckim opisie stworzenia powołany zostaje do życia na końcu, ale jednak tego samego „szóstego dnia”, co zwierzęta. Człowiek ulepiony został z „prochu ziemi”, a więc z tego, co już stworzone – zachowuje więc łączność z całym stworzeniem. Ostatecznie jednak Bóg potraktował go inaczej niż wszystko inne: bo tylko w człowieka „tchnął życie”.
Człowiek po stworzeniu otrzymuje od Boga polecenie panowania nad całym światem. Nadaje zwierzętom imiona, w symboliczny sposób biorąc je w posiadanie. Jeśli jednak postawić pytanie o cel tego stworzenia, czyli o to, po co w ogóle istnieje człowiek, odpowiedzi dwóch opisów stworzenia będą wydawały się sprzeczne: będzie to i panowanie nad stworzeniem, i służenie stworzeniu – które na dodatek po grzechu pierworodnym stanie się dla człowieka ciężarem.
Szacunek i ochrona
W późniejszych wiekach, już po Jezusie, żydowscy filozofowie próbowali budować spójną antropologię, w której człowiek był albo centrum stworzenia, dla którego powstało wszystko (sam pozostając stworzeniem, które zobowiązane jest czcić swojego Boga) – albo wręcz przeciwnie, jest tylko jednym z wielu stworzeń, które wyróżnia jedynie jego intelekt, będący wyrazem szczególnej Bożej miłości i umożliwiający człowiekowi dojście do zbawienia. Nie będziemy tu podejmować szczegółowej próby pokazania pełnej judaistycznej koncepcji człowieka, bo na ten temat powstają wielkie prace naukowe. Pozostańmy na płaszczyźnie tak ogólnej, przyglądając się jednak, jakie owe antropologie miały wpływ na życie pobożnych Żydów.
Rabini, opierając się między innymi na Księdze Rodzaju, uczyli zatem, że skoro całe stworzenie jest dziełem Boga, to temu stworzeniu należy się szacunek, właśnie ze względu na Stwórcę. Przez wieki narosło zatem mnóstwo przepisów religijnych, które regulowały stosunek do zwierząt. Należało je nakarmić, zanim samemu się zjadło. Nie wolno było wiązać pyska zwierzętom pracującym, żeby mogły jeść w trakcie pracy na polu. Nie wolno było również zmuszać zwierząt do pracy w szabat. Obowiązkiem było chronienie zwierzęcia przed niebezpieczeństwem i ulżenie im w cierpieniu. Nawet ryby wolno było łowić tylko siecią, bo wędkowanie je okalecza. Oczywiście dozwolone było zabijanie zwierząt, składano z nich również krwawe ofiary, ale tu również przepisy regulowały to w taki sposób, by zwierzę jak najmniej przy umieraniu cierpiało.
Gdy Bóg stał się człowiekiem
Chrześcijaństwo, mając swoje korzenie w judaizmie, wychodziło od tej samej antropologii z Księgi Rodzaju, jednocześnie dokonując w niej radykalnej zmiany. Tą radykalną zmianą była wiara w Jezusa Chrystusa, Boga, który stał się człowiekiem, wynosząc w ten sposób ludzką naturę wyraźnie ponad inne stworzenia. Miało to swoje konsekwencje nie tylko dla teologii, ale również dla antropologii.
Opisując antropologię chrześcijańską, znów uciekamy się do ogromnych uproszczeń, ale tego wymaga objętość całego tego tematu. Tym, co najbardziej nas tutaj interesuje, jest chrystologiczny charakter tejże antropologii. Mówiąc prościej: na pytanie, kim jest człowiek i jaki jest jego cel czy powołanie, chrześcijaństwo odpowiada, zawsze odnosząc się do tajemnicy Wcielenia. To właśnie dzięki temu, że Jezus Chrystus stał się człowiekiem, człowiek zyskał swoją szczególną rangę w świecie i w planie zbawienia. To Jezus Chrystus objawia człowiekowi jego powołanie do budowania więzi z Bogiem. Co za tym idzie, to właśnie zdolność do miłości, oprócz rozumności i wolności, jest tą najważniejszą zdolnością, wyróżniającą człowieka pośród innych stworzeń. To właśnie wyrazem tej antropologii było nauczanie Jana Pawła II o tym, że „człowieka nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie”.
Tomasz zredukowany
Wydawać się może, że takie rozumienie człowieka – jako istoty zdolnej do miłości, do relacji z Bogiem i słuchania głosu Ducha Świętego – w żaden sposób nie wpływa na chrześcijańskie rozumienie relacji człowieka ze światem stworzonym.
Jednak tu w historii teologii, a więc również i antropologii chrześcijańskiej, pojawia się postać św. Tomasza z Akwinu.
Po raz kolejny w tym tekście uciec się musimy do pewnej redukcji. Święty Tomasz jest dziś odczytywany na nowo. Jego myśl jest pogłębiana, wielu badaczy dochodzi do wniosku, że powinna ona być odczytywana inaczej, niż robiono to przez wieki. Stanowi to bez wątpienia obronę samej postaci Akwinaty i jego osobistej mądrości. Głębsze odczytanie św. Tomasza w XXI wieku nie ma jednak mocy zmiany przeszłości i tego, jak była ona odczytywana dawniej. Kiedy zatem mówić tu będziemy o św. Tomaszu, będziemy mieć na myśli właśnie te treści, które znajdowały swój rezonans w teologii i nauczaniu Kościoła – nie wchodząc już w rozważania, czy rzeczywiście zostały one właściwie odczytane i zrozumiane. Faktem jest, że działały i wywarły znaczący wpływ na to, jak o relacjach ze zwierzętami myślimy dzisiaj.
Tomasz popularny
Cóż zatem mówi się o św. Tomaszu i jego rozumieniu człowieka i zwierząt? Całe stworzenie według Tomasza może mieć trzy rodzaje duszy. Dusza wegetatywna odpowiada za funkcje życiowe i mają ją wszyscy: ludzie, zwierzęta, wszystkie istoty żywe. Druga dusza, zmysłowa, odpowiada za emocje, przeżywanie, cierpienie – tę mają tylko zwierzęta i ludzie. Trzeci rodzaj duszy, czyli dusza rozumna, pozwalająca dokonywać wyborów między dobrem a złem, jest właściwa tylko człowiekowi.
Skutkiem tego ma być myśl, że tylko człowiek jest zdolny kierować swoimi działaniami i tylko w przypadku człowieka można mówić o moralności. Zwierzęta są poddane człowiekowi z natury, z Bożej Opatrzności i z roztropności. Na św. Tomasza powoływali się filozofowie głoszący, że zwierzęta stworzone są na użytek człowieka, że może on wykorzystywać je dla swoich celów, bo istnieją one dla pożytku ludzkiego. Owszem, należy unikać okrucieństwa wobec zwierząt, ale nie ze względu na nie same, ale ze względu na to, że zasadniczo każde okrucieństwo w człowieku jest złem. Pisano, powołując się na Tomasza, że nie ma możliwości zbawienia zwierząt, ponieważ nieśmiertelna jest jedynie dusza rozumna, której zwierzęta nie mają. Twierdzono (już współcześnie), że obrona praw zwierząt wiąże się z antyhumanizmem (czyli jest umniejszaniem roli człowieka).
Zwierzęta w niebie?
Raz jeszcze – zostawmy nieco na boku pytanie, czy takie myśli rzeczywiście wywodzimy dziś od św. Tomasza. Faktem jest, że to właśnie one zyskały dużą siłę i autorytet, w oczach wielu urastając wręcz do rangi katolickich dogmatów. Wystarczy przypomnieć sobie choćby rozgłos, jaki zdobyła wypowiedź papieża Franciszka na temat możliwości zbawienia zwierząt. Pocieszając małego chłopca po stracie psa, powiedział: „Raj jest otwarty dla całego Bożego stworzenia”. Zarzucano wówczas papieżowi podważanie katolickiego dogmatu, przekonywano, że kłóci się to z doktryną o tym, że tylko człowiek ma nieśmiertelną duszę, powoływano się na nauczanie poprzednich papieży – choćby Piusa IX, który zdecydowanie sprzeciwiał się ochronie zwierząt i odmawiał im świadomości.
Doktryna Kościoła katolickiego uczy, że człowiek ma nieśmiertelną duszę. Jednocześnie jednak trudno nie postawić sobie pytania, co oznaczają słowa św. Pawła o tym, że „stworzenie z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych. Stworzenie bowiem zostało poddane marności – nie z własnej chęci, ale ze względu na Tego, który je poddał – w nadziei, że również i ono zostanie wyzwolone z niewoli zepsucia, by uczestniczyć w wolności i chwale dzieci Bożych. Wiemy przecież, że całe stworzenie aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia”. Teologia uczy nas, że Chrystus przyszedł na ziemię, żeby odnowić całe stworzenie. Możemy przyznać, że nie wiemy, na czym to będzie polegało – ale czy mamy prawo mówić, że z owoców Chrystusowego krzyża, z całego stworzenia skorzysta wyłącznie człowiek?
Chrystus znaczy służba
Wracając jednak do sedna, czyli do antropologii i do myśli, że to właśnie ona kształtuje chrześcijańską relację do zwierząt, przytoczyć można współczesne próby innego jej czytania – w taki sposób, by człowiek nie był panem ziemi, używającym stworzenia jako niższego i sobie podległego. Zajmuje się tym dzisiaj wielu autorów. Zatrzymamy się przy jednym tylko, jednym z pierwszych. Andrew Linzey jest anglikańskim księdzem, pracującym na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu w Oxfordzie – autorem wydanej po raz pierwszy w 1994 roku Teologii zwierząt.
Linzey pozostaje głęboko chrześcijański w wymiarze chrystocentrycznym. Uważa, że owszem, to Jezus Chrystus nadaje sens człowiekowi i określa misję człowieka w świecie. Tą misją zaś nie jest panowanie (niezależnie od tego, czy rozumieć je jako autorytarną władzę, czy jako opiekę). Misją człowieka – podobnie jak misją Chrystusa – jest służba. „Powinniśmy być dla stworzeń tym, czym Chrystus jest dla nas” – przekonuje Linzey. – „Mówiąc o wyższości ludzkiej, mówimy o niej we właściwy sposób jedynie wtedy, gdy mówimy nie tylko o podobnej do Chrystusa władzy, lecz i o służbie na rzecz Chrystusa. Nie może być panowania bez służenia ani służenia bez panowania”.
Bałwochwalstwo człowieka
Według Linzeya wyjątkowość człowieka nie polega jedynie na posiadaniu rozumnej duszy, ale i na zdolności do służenia i samopoświęcania się tak, jak poświęcił się cierpiący Bóg. Przekonuje, że „jęki i cierpienia bratnich istot wymagają istnienia gatunku zdolnego, by współpracować z Bogiem w leczeniu i wyzwalaniu tego, co stworzone” – i to właśnie na tym polega przede wszystkim ów biblijny „Boży obraz” w człowieku. Linzey przestrzega również przed bałwochwalczym traktowaniem człowieka przez siebie samego. „Komentatorzy często popadają w swego rodzaju zaściankowość moralną, jeśli chodzi o dyskusje o zwierzętach, jak gdyby Bóg troszczył się tylko o jeden z milionów gatunków w świecie stworzonym – pisze. – To z kolei doprowadziło do praktycznej formy bałwochwalstwa. Przez «bałwochwalstwo» mam tu na myśli deifikację gatunku ludzkiego poprzez traktowanie istot ludzkich jako jedynej, głównej, a nawet wyłącznej troski Boga Stwórcy”.
Zmiana antropologii
Bóg troszczy się o każde stworzenie i każde obdarza miłością. Stał się człowiekiem, wyróżniając człowieka i czyniąc go w ten sposób swoim współpracownikiem w dziele odnowy całego stworzenia, zniszczonego przez grzech pierworodny. Chrześcijanin, którego oczy zwrócone są na krzyż, nie może być obojętny wobec żadnego cierpienia.
Taka koncepcja prowadzi do odmiennych wniosków i odmiennych postaw niż przekonanie, że człowiek jest centrum stworzenia, a świat należy mu się do użytku, więc może z nim zrobić, co chce. W czasie pontyfikatu papieża Franciszka akcenty w nauczaniu Kościoła zaczynają się zmieniać, choć często uznawane są przez wielu za herezję czy sprawy trzeciorzędne.
W istocie rzeczy jest to kwestia pierwszorzędna. Chodzi o to, kim jest człowiek przed Bogiem i człowiek wobec reszty stworzenia: w czym jest mu równy, a w czym pozostaje od niego różny. To jest sedno internetowych dyskusji o nazwanie śmierci zwierząt, choć sami dyskutujący nie zdają sobie z tego sprawy. Żywiołowość tych dyskusji pokazuje natomiast, że jesteśmy na drodze rewolucji w antropologii. Dobrze, żeby w toczących się dyskusjach nie zabrakło zatem głosu teologii. Antropologia bez odniesienia do Boga może tylko człowieka umniejszyć, stawiając go ze zwierzętami na równi bez żadnych wyjątków.