Logo Przewdonik Katolicki

Kultura permanentnego oburzenia

Michał Szułdrzyński
fot. Magdalena Bartkiewicz

Równolegle funkcjonują – pisał o tym już Alasdair MacIntyre – wartości pochodzące z całkowicie wykluczających się systemów moralnych. Tak wygląda ponowoczesność.

Słowa prof. Jerzego Bralczyka wywołały prawdziwą burzę. Choć ściślej rzecz biorąc była to o-burza, bo składała się z całych serii oburzenia w dość charakterystycznym dla naszej debaty cyklu. Więc najpierw jest wypowiedź prof. Bralczyka, który w TVP Info powiedział: „Jestem starym człowiekiem i preferuję te tradycyjne formuły i sposób myślenia. Nawet mówienie, że choćby najulubieńszy pies umarł, będzie dla mnie obce. Nie, pies niestety zdechł”.
No i zaczął się festiwal oburzenia. Obóz postępu zaczął miotać gromy, że żyjemy w XXI wieku, że Bralczykowi zabrakło empatii. Każdy, kto chciał pokazać, że należy do pokolenia przyszłości, musiał się oburzyć. Wiele osób publikowało zdjęcia swoich ulubionych czworonogów i dodawało jakieś wściekłe komentarze, że przecież to straszne. Zaczęło to coraz bardziej przypominać kulturę cancelowania, znaną z USA, gdy wzbiera nagle jakaś fala niechęci, oburzenia po czyjejś wypowiedzi. Potem taka osoba nie jest zapraszana do radia ani telewizji, ani na konferencje naukowe, bo przecież ma na koncie „skandaliczne” wypowiedzi. Jak kula śnieżna – mimo upału – oburzenie szło dalej. Ale za tą pierwszą falą, nazwijmy postępową, przetoczyła się fala oburzenia konserwatywnego.
Tyle że była zupełnie reaktywna, niezbyt różniła się od pierwszej, tylko oburzenie szło w inną stronę. Konserwatyści zaczęli wytykać, że to hipokryzja, że postępowcy mówią o adopcji czy umieraniu psa, ale wobec nienarodzonych dzieci nie mają już żadnej empatii. Że psa wyżej się stawia niż abortowane dziecko. I tak jak pierwsza fala chciała cancelować profesora Bralczyka, tak druga – choć nie miejmy złudzeń – znacznie słabsza, zwracała się przeciwko tym, którzy Bralczyka chcieli cancelować. 
Tylko z rzadka ktoś stawał w poprzek i mówił, że przecież już św. Franciszek kilkaset lat temu stawał w obronie zwierząt i chciał traktować je znacznie lepiej niż je wówczas traktowano. Jego pewnie też nazwano by lewakiem. 
W tym wszystkim warto zwrócić uwagę na dwie sprawy. Po pierwsze, to społeczna rola oburzenia. Kiedyś w „Plusie Minusie” nazwałem to „oburzingiem” – oburzanie się jest sposobem na budowanie tożsamości. Każdy musi się oburzyć, platformy społecznościowe wręcz domagają się od nas, byśmy się nieustannie na coś oburzali. Jeśli się nie oburzasz, tym, na co modnie się oburzyć, nie należysz do nas. 
Na drugi aspekt zwrócił uwagę Cezary Boryszewski z Klubu Jagiellońskiego, pisząc, że strona konserwatywna powinna sobie uświadomić, jak postchrześcijańska stała się nasza kultura. Zgodzę się, ale do połowy. Otóż nasza kultura stała się hybrydowa. Z jednej strony pozostały w niej pewne chrześcijańskie koncepcje – jak godność i wolność jednostki, ale równocześnie, przez brak odniesienia do chrześcijańskiej metafizyki, w której ta godność była zakorzeniona, żyjemy w świecie sprzecznych wartości, wizji i ideałów. Równolegle funkcjonują – pisał o tym już Alasdair MacIntyre – wartości pochodzące z całkowicie wykluczających się systemów moralnych. Tak wygląda ponowoczesność. I lepiej próbować ją zrozumieć, niż tylko się oburzać. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki