Logo Przewdonik Katolicki

Niejednoznaczna polskość

Paweł Stachowiak
Oddziały Armii Krajowej opuszczają miasto po kapitulacji powstania warszawskiego w październiku 1944 r. Czasami „polskość” bywa zawężana do wymiaru romantycznego | fot. NAC

Polskość to nie jest czarno-biały rysunek, to spektrum odcieni, przy którym twierdzenie, że historia jest po to, „aby rozróżnić zdrajców i bohaterów”, jest niczym innym jak manipulacją. Nie istnieją bowiem żadne oczywiste i bezdyskusyjne rozumienia polskości.

Polskość to nienormalność” – napisał w 1987 r. w ankiecie miesięcznika „Znak” młody Donald Tusk. Ta fraza jest powtarzana do dziś, jako dowód tuskowego braku patriotyzmu. Niedaleko już stąd do oskarżeń, że jest niemieckim agentem, do relatywizowania polskości tych, którzy mają inne niż dominujące rozumienie tego, co znaczy być Polakiem. Dlaczego przed niemal 40 laty młody i mało znany działacz opozycji demokratycznej utożsamił polskość z nienormalnością?

Polskość to nienormalność?
Musimy osadzić to sformułowanie w kontekście, który nie zawsze jest dostrzegany. Proszę pozwolić na zapewne zbyt długi cytat z tamtego tekstu. Jest on bowiem dobrym punktem startu dla rozważań o niejednoznacznym rozumieniu polskości.
„Jak wyzwolić się z tych stereotypów, które towarzyszą nam niemal od urodzenia, wzmacniane literaturą, historią, powszechnymi resentymentami? Co pozostanie z polskości, gdy odejmiemy od niej cały ten wzniosło-ponuro-śmieszny teatr niespełnionych marzeń i nieuzasadnionych rojeń? Polskość to nienormalność – takie skojarzenie narzuca mi się z bolesną uporczywością, kiedy tylko dotykam tego niechcianego tematu. […] Staję się nienormalny, wypełniony do granic polskością, i tam, gdzie inni mówią człowiek, ja mówię Polak; gdzie inni mówią kultura, cywilizacja i pieniądz, ja krzyczę; Bóg, Honor i Ojczyzna (wszystko koniecznie dużą literą); kiedy inni budują, kochają się i umierają, my walczymy, powstajemy i giniemy. […] Jest jakiś tragiczny rozziew w polskości – między wyobrażeniem a spełnieniem, planem a realizacją. Jest ona etosem pechowców, etosem przegranych i zarazem niepogodzonych ze swą przegraną. Wolność jest w nim wartością najwyższą. […] Choć polskość wywołuje skojarzenia kreślone przez historię, jest ona także przecież dzianiem się, jest niepewnym spojrzeniem w przyszłość. I szarpię się między goryczą i wzruszeniem, dumą i zażenowaniem. Wtedy sądzę – tak po polsku, patetycznie, że polskość, niezależnie od uciążliwego dziedzictwa i tragicznych skojarzeń, pozostaje naszym wspólnym świadomym wyborem”.
To tekst młodzieńczy, z wszystkimi wadami i zaletami juweniliów, pełen pasji, myśli naznaczonych emocjami, rozterkami i wątpliwościami, a jednocześnie głęboko patriotyczny. Wyraża się w nim tożsamość Polaka nienormatywnego, Kaszuby i gdańszczanina, innego niż ten z Podlasia, Podkarpacia i Mazowsza. Innego, ale przecież wciąż Polaka, choć dalekiego od stereotypowej jednoznaczności.
Jakże łatwo wykorzystać do doraźnych celów politycznych tę niejednoznaczność rozumienia polskości, odwołując się do mitu wspólnoty opierającej się na jednolitości krwi, języka, obyczaju, religii i tradycji. Polskość romantyczna, szlachecka, dworkowa, katolicka, została wykreowana na jedyną właściwą dla „prawdziwej” polskiej tożsamości. Polacy, pochodzący dziś w większości z chłopów, budowali sobie domy z kolumienkami, parodię szlacheckich dworków, i kompulsywnie, acz bezskutecznie, poszukują szlacheckich korzeni. Jednocześnie mało kto zdaje sobie sprawę, że polskość romantyczna, dworkowa, była w istocie polskością ponadetniczną i ponadplemienną, a nie wspólnotą krwi. Była wspólnotą państwową i obywatelską, w której fraza „Litwo, ojczyzno moja” była wyrazem jagiellońskiej idei Rzeczpospolitej wielu narodów, a nie ciasnej, nacjonalistycznej idei Polski dla Polaków.

Szerzej rozumiana
Nawet jeśli uznać frazę o polskości jako nienormalności za przejaw młodzieńczego radykalizmu, winniśmy jednak zaaprobować tezę o polskości niejednoznacznej, mieszczącej w sobie wiele różnorakich rozumień i definicji. Nie ma bowiem żadnego jednoznacznego i oczywistego pojęcia polskości. Ze względu na wielość celów i kontekstów, w jakich bywa używane, samo pojęcie „tożsamość narodowa” jest różnie rozumiane i interpretowane. Najczęściej jest ono definiowane jako zbiorowe poczucie przynależności do wybranej wspólnoty narodowej, wyznaczane przez szeroko rozumianą kulturę, w szczególności język (w tym literaturę), historię i obyczaje. Istotne okazują się także religia i poczucie związku z terytorium zamieszkiwanym przez grupę narodową lub terytorium, z którym ta grupa ze względu na swoją przeszłość czuje się związana.
Wyniki badań pozwalają stwierdzić, że jedną z najważniejszych przesłanek włączenia innych w obręb własnej wspólnoty narodowej okazują się osobiste więzi i przekonania jednostek. Jak dowodzą badacze, w opinii zdecydowanej większości Polaków (ponad 90 proc. ankietowanych przez Kantar Public w listopadzie 2018 r.) za bardzo ważne lub raczej ważne przy uznawaniu innej osoby za Polaka jest jej własna autoidentyfikacja, a więc poczucie, że uważa się ona za Polkę lub Polaka. W związku z tym wzrósł do 40 proc. (wzrost o 6 punktów procentowych w stosunku do 2005 r.) odsetek respondentów wskazujących polskie obywatelstwo jako główny wyznacznik uznania innej osoby za Polaka. Polscy respondenci w zdecydowanej większości są skłonni do zaakceptowania sytuacji, w której inna osoba czuje się związana jednocześnie z dwoma krajami, dwoma ojczyznami (takie zdanie wyraziło około 75 proc. ankietowanych w 2005 i 2015 r.). Większość respondentów uważała przy tym, że mniejszości narodowe i etniczne powinny mieć prawo do m.in. nauki swojego języka, choć większość sceptycznie odnosiła się do możliwości manifestowania jego obecności w sferze publicznej. Porównanie wyników w czasie pokazuje jednocześnie, iż coraz więcej osób jest skłonnych przyznać większe prawa mniejszościom narodowym lub etnicznym. Nasze społeczeństwo wyraźnie się zmienia. Może nie całkiem świadomie, ale przecież wyraźnie idzie w kierunku szerszej definicji polskości – nie plemiennej, ale obywatelskiej. To pocieszająca konstatacja.
Badania społeczne wskazują też na powolne, lecz widoczne procesy zmiany znaczenia przynależności wyznaniowej dla tworzeniu polskiej wspólnoty narodowej. Słabnie, może wręcz zanika, przekonanie o utożsamieniu polskości i katolicyzmu – sławetna fraza: „Polak katolik”. Choć katolicyzm pozostaje istotnym elementem tradycyjnego pojmowania polskiej tożsamości narodowej, to po 1989 r. wraz z procesami sekularyzacji obserwować możemy słabnięcie kryterium wyznania jako podstawy dla uznania innej osoby za Polkę lub Polaka.

Romantycy i pozytywiści
Na pytanie: Co rozumieć przez „polskość”?, zadane w połowie lat 80. przez redakcję krakowskiego „Znaku”, jeden z respondentów odpowiada charakterystycznie: „Polskość? A cóż to takiego u licha?”. I dodaje: „przeważnie jest tak, że pod to coś podrzucamy same pozytywy, że je jeszcze dodatkowo nadmuchujemy, że się przez tę jakoby polskość podnosimy w sobie, pęczniejemy, pyszniejemy, że się mężni i wzniośli stajemy. Amen”. Bywa zatem niekiedy „polskość” kojarzona z „narodową megalomanią”, bywa zawężana do wymiaru romantycznego, powstańczego.
Mówił w przededniu wybuchu powstania warszawskiego, ostatniego romantycznego zrywu Polaków, gen Leopold Okulicki: „W Warszawie mury się będą walić i krew poleje się strumieniami, aż opinia publiczna wymusi na rządach zmianę decyzji z Teheranu.[…] Musimy stoczyć w Warszawie bitwę, której świat nie będzie mógł ignorować, bo dostarczy to krwawego dowodu perfidii sowieckiej. […] Wilno i Lwów, te zamordowane miasta nie otworzyły oczu Zachodowi. Ale tym razem nasza ofiara będzie tak wielka, że będą musieli zmienić swoją perfidną politykę, która skazuje Polskę na nową niewolę. […] Trzeba zająć miasto i utrzymać je do nadejścia Armii Czerwonej, a jeśli nie nadejdzie – umrzeć”. Kwintesencja polskości romantycznej, przedkładającej „sprawę”, ponad ludzkie życie. Chyba właśnie to nazwał niegdyś młody gdańszczanin „nienormalnością”.
Istniało jednak, i może wciąż istnieje, inne rozumienie polskości – mniej romantyczne, raczej pozytywistyczne. Tak mówił o nim prof. Andrzej B. Legocki, prezes PAN, podczas inauguracji roku akademickiego 2013/2014, która odbyła się w Poznaniu, z udziałem prezydenta RP Bronisława Komorowskiego, rektorów, senatów i społeczności uczelnianych wszystkich uczelni stolicy Wielkopolski: „Pozytywistyczny wzorzec umiłowania Ojczyzny w oparciu o wytrwałą pracę tworzył się w Wielkopolsce. Ten model polskości opierał się na działaniach społecznikowskich i zakładał obywatelską współodpowiedzialność. Tutaj też pojawiły się wzorce pragmatycznego myślenia, bez kompleksów wobec silniejszego zaborcy, od którego nawet potrafiliśmy się niejednego nauczyć. Wielkopolscy organicznicy dobrze wiedzieli, że droga do restytucji niepodległej Rzeczypospolitej będzie długa, pełna poświęceń i wypełniona niestrudzoną pracą. Umacnianie pierwiastków narodowych w gospodarce i oświacie ceniono tutaj wyżej niż uprawianie, jak gdzie indziej, mało skutecznej polityki. Dla takich ludzi jak: Hipolit Cegielski, Karol Marcinkowski, August Cieszkowski, Dezydery Chłapowski, Karol Libelt, ks. Piotr Wawrzyniak, ks. Augustyn Szamarzewski i Maksymilian Jackowski polskość oznaczała służbę społeczeństwu poprzez własny przykład i rozważne inicjatywy gospodarcze”.

Spektrum odcieni
Tak, do dziś spieramy się o polskość. Czy nadal i wciąż jest ona określona przez paradygmat romantyczny? Czy trzeba „z honorem na dnie twoim lec”, aby zostać uznanym za „bohatera” i „prawdziwego patriotę”? Czy to jedynie tzw. żołnierze wyklęci, wcielenie romantycznego ideału gloria victis, są godni uznania za wzorzec „prawdziwej” polskości? Czy mamy jednak prawo, wychodząc z innych tradycji, rozszerzyć ten wzorzec o pozytywistyczne, racjonalne i realistyczne postawy Stanisława Mikołajczyka, kard. Stefana Wyszyńskiego, Juliusza Mieroszewskiego i pierwszej „Solidarności” lat 80.? Oczywiście! Polskość to nie jest czarno-biały rysunek. To spektrum odcieni, przy którym twierdzenie, że historia jest po to, „aby rozróżnić zdrajców i bohaterów”, jest niczym innym jak manipulacją. Nie istnieją bowiem żadne oczywiste i bezdyskusyjne rozumienia polskości. Polskość to przecież niejednoznaczność i nieoczywistość, pozbawiona jakiejkolwiek uznanej definicji. Każdy, kto uważa się za „prawdziwego Polaka”, depozytariusza jedynej prawdy o polskości, decydującego o tym, kto jest członkiem naszej narodowej wspólnoty, kto odmawia inaczej czującym i myślącym prawa do polskiej tożsamości narodowej – jest nikim innym, jak uzurpatorem.
Dlaczego artykuł dotyczący niejednoznacznego pojmowania polskości wydał mi się niezbędnym na początku tego cyklu, który dotyczy naszych dawnych i dzisiejszych sporów o polskość? Będę o tym pisał w kolejnych tekstach, starając się pokazać, jak narracja o przeszłości została zawłaszczona przez rosyjski imperializm i perfidnie wykorzystana do odmówienia Ukrainie, krajom bałtyckim i przecież nam także, prawa do suwerenności. Wiele jest dziś nowych, nieobecnych niegdyś, sposobów walki z przeciwnikiem: wojna hybrydowa, farmy trolli, boty etc. Jakże często zdaje nam się, że jesteśmy bezsilni, gdy zalewa nas tsunami fake newsów. W ostatecznym rozrachunku ważny jest jednak poziom naszej wiedzy. To ona czyni nas odpornymi na informacyjną agresję. Ten cykl artykułów o wielobarwnej polskości może być swoistą szczepionką, dzięki której zyskujemy odporność na putinowską propagandę.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki