Logo Przewdonik Katolicki

Szał na kilim

Natalia Budzyńska
fot. Materiały prasowe

Metr kwadratowy kilimu powstaje przez tydzień. Od zawsze tkany jest ręcznie i nie ma na całym świecie dwóch takich samych. W Łodzi trwa ciekawa wystawa „Fenomen polskiego kilimu”.

Widzę rozbudowanie najpiękniejszych, twórczych zdolności – gdy marzę o cudnych kilimach, które posyłać będę w świat między ludzi, jak posłanników dobrych wieści, jak przyjaciół, które podtrzymywać będą dobre uczucia ludzi, którzy patrzeć na nie będą” – pisała w swoim pamiętniku Wanda Kossecka, twórczyni kilimów, które parę lat później zdobyły nagrodę podczas światowej wystawy w Paryżu w 1925 r. To był czas dla kilimu polskiego najlepszy. Tak naprawdę Polskę uważano za najważniejszy ośrodek kilimiarstwa artystycznego, tak jak mówiono o szwedzkim szkle i o czeskich koronkach. Kilim w domach zastępował obraz, ozdobny obrus, narzutę na łóżko, dywan. Ocieplał wnętrze, dodawał elegancji. Tradycja kilimiarska przetrwała i rozwijała się nadal w okresie powojennym, a obecnie, w XXI w., można mówić o odrodzeniu w tym zakresie. Znowu, tak jak sto lat temu, powstają nowe pracownie, tkaninę się wystawia na świecie i eksperymentuje z nią.
W Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi trwa ciekawa wystawa zatytułowana „Fenomen polskiego kilimu”, która prezentuje ponad 50 tkanin powstałych na przestrzeni ponad stu lat. Muzeum Włókiennictwa posiada bogatą kolekcję kilimów, bo w magazynach jest ich ponad dwieście, a na wystawie znalazły się też kilimy pochodzące z kolekcji prywatnej historyka sztuki prof. Piotra Korduby. O swojej miłości do kilimu pisze on tak: „Odgadywanie rytmu motywów, kolorystycznych alternatyw, śledzenie akcji kształtów i barw, sięganie po trzeci wymiar – głębię, której iluzję dają melanże tła, to wzrokowe doznania jakie niosą kilimy. Ale dają też inne. Kilimy mają swoją fakturę, nie są wcale płaskie, sploty układają się w delikatne wypukłości. Powierzchnie kilimów zależą od długości ich życiorysów, użytej wełny, zmieniają się pod wpływem wilgotności. Można być świadkami ich subtelnych metamorfoz. Nie są więc dla mnie kilimy jedynie lekturą wizualną, mają swoją haptyczność (haptyczny, czyli pobudzający zmysł dotyku), zachęcają do dotyku”. Wiszą więc w tych różnych strukturach i motywach, tradycyjne i awangardowe, dawne i nowoczesne, anonimowe i nie, utkane przez ręce przede wszystkim kobiet, zaprojektowane przez znanych artystów i nieznane projektantki. Unikatowe i masowe.

Manufaktury
Zamiast opowiadać o prehistorii kilimu, powiedzmy tylko, że w dawnych wiekach spotkać go można było wszędzie: i w chłopskiej chacie, i w pałacu magnackim. Tam o najprostszym wzorze najczęściej pasiastym, na salonach z ornamentyką bardziej skomplikowaną. Nic prostszego utkać taką tkaninę: wystarczy drewniane krosno i wełna.
Najpierw słowo wyjaśnienia: kilim to nie to samo co gobelin. Kilim nie ma prawej i lewej strony, na obu wzór jest ten sam, w gobelinie natomiast inaczej, po lewej stronie zamiast wzoru widać nachodzące na siebie nitki plączące się ze sobą. Kilim tka się przeważnie na krośnie poziomym, choć można i na pionowym. Z nici wełnianych lub lnianych przygotowuje się osnowę, która stanowi o szerokości tkaniny. Na każdy centymetr potrzeba mniej więcej 20 nitek. Są tak długie, jak długi ma być kilim. I zaczyna się tkanie, a właściwie snucie, nicią wełnianą, często także ręcznie farbowaną, według wcześniej ustalonego wzoru. Przypuszcza się, że w ten sposób tkano na naszych terenach już w czasach średniowiecza i ta technika nie zmieniła się dziś: wciąż tka się ręcznie i żadna maszyna nie zastąpi ludzkich rąk. Dlatego każdy kilim jest jedyny i unikatowy, nie ma dwóch takich samych, nawet jeśli znajdziemy na nich takie same motywy. Dla jednych był to przedmiot użytkowy i praktyczny, dla innych dekoracyjny.
Piękne kilimy wisiały na ścianach w pałacach i dworkach, kolekcjonowała je np. matka wspomnianej Wandy Kosseckiej. Nic dziwnego, że dziewczyna wychowana wśród kilimów, nauczyła się techniki snucia i założyła własny zakład kilimiarski „Tarkos” w Zakopanem. W kolekcji Kosseckiej w jej rodzinnym dworku na Podolu znajdowały się przede wszystkim kilimy rusińskie, bo tam tradycja kilimiarska była bardzo silna. Przyjeżdżali je oglądać artyści i etnografowie. To właśnie na Podolu, we wsi Okno, w 1886 r. powstała pierwsza pracownia, założona przez właściciela majątku i kolekcjonera tkanin, Władysława Fedorowicza, a przy pracowni szkoła. W manufakturze wykorzystywał wełnę barwioną naturalnymi barwnikami i wzory z dawnych kilimów, które łączył z miejscowymi ornamentami. I właśnie to lokalne wzornictwo było powielane w manufakturach na południowym wschodzie Polski, tym bardziej że w coraz liczniejszych manufakturach pracowali okoliczni chłopi.
Wkrótce zaczęły powstawać pracownie kilimu w dużych miastach – po I wojnie światowej w Krakowie było ich 13, a we Lwowie aż 22. Kilim awansował z funkcji użytkowej do rangi tkaniny artystycznej. Wiele pracowni prowadziło własne sklepy, wydawało też katalogi, z których można było sobie wybrać interesujący wzór. A te były różne: od geometrycznych przez te kopiowane z kobierców orientalnych czy dworskich po całkowicie autorskie, których projektantami byli nierzadko wybitni artyści. I takie właśnie kilimy pokazywano na wystawach sztuki dekoracyjnej.

Pracownie
Czterdzieści kilometrów od Lwowa, we wsi Gliniany, znajdowała się najsłynniejsza w Rzeczypospolitej wytwórnia kilimów, a właściwie kilka. Najstarsza powstała pod koniec XIX w., potem działały kolejne, z których największe znaczenie miała ta tworząca w stylu art deco. Jej właściciel zaczął współpracować z ukraińskimi artystami, którzy tworzyli zupełnie nowe projekty. Tam powstały także kilimy według projektów Zofii Stryjeńskiej. Gliniańskie kilimy pokazywane były na wystawach i uzyskiwały najwyższe oceny. Od kilku lat w Glinianach odradza się ruch kilimiarski, tka się w prywatnych domach.
Podobnie jak w Glinianach, także w Zakopanem nie było kilimiarskich tradycji, gdy na początku XX w. powstało Stowarzyszenie „Kilim”. Temat – poszukiwanie stylu narodowego, który miałby scalać wszystkich Polaków pod zaborami – był w Zakopanem obecny przede wszystkim za sprawą Stanisława Witkiewicza. To on odnalazł w ornamentyce podhalańskiej najstarsze jego przejawy i odtąd te wzory chętnie były stosowane w sztuce użytkowej i dekoracyjnej. Wanda Kossecka i jej założony w latach dwudziestych „Tarkos” działał w Zakopanem, potem także w Warszawie. Wanda, która była malarką, zatrudniała przy krosnach góralki, które tkały według jej autorskich projektów. Jej prace wyjeżdżały na wystawy do Paryża, Sztokholmu, Mediolanu, Nowego Jorku. Polscy krytycy porównywali jej charakterystyczne łączenie kolorów do impresjonistycznych obrazów i malarstwa Olgi Boznanskiej. Pod koniec lat 30. kupiła dom w Czorsztynie i tam otworzyła „Warsztaty Spiskie”, w którym szkoliła miejscowe dziewczyny. Jednym z jej gości był Roman Brandstaetter, który tak się wpisał w księdze gości: „Z serdecznym podziękowaniem za przepiękną poezję zaklętą w polskie kilimy”.
Po 1945 r. manufaktury zaczęły zanikać, a twórczość ludowa została oddana pod opiekę „Cepelii”. I to najczęściej takie „cepeliowskie” wytwory kojarzymy, myśląc o kilimie. Kilim to tkanina, która rządzi się podobnymi układami kompozycyjnymi, ale czasy powojenne to też czasy otwarcia na eksperymenty także w myśleniu o tkaninie. Maria Łaszkiewicz w 1951 r. założyła Pracownię Doświadczalną Tkactwa Artystycznego, a w jej warsztacie pracowały studentki warszawskiej ASP, wdrażając nowe pomysły. W ten sposób kilim zaczął ewoluować z przedmiotu dekoracyjnego w autonomiczne dzieło sztuki, indywidualną formę wypowiedzi artystycznej.
Na wystawie w Łodzi można zobaczyć wszystkie te przemiany „najbardziej polskiej tkaniny”, jej roli, wzorów, motywów, zapoznać się z najciekawszymi twórcami kilimu – także tego współczesnego, np. duetu Kosmos Project czy Splotu. „Gdy ze swoim marzeniem o nowoczesnych kilimach trafiłem do tkaczek ostatniej spółdzielni w Bobowej, wiedziałem, że razem zrobimy coś wyjątkowego. Wieloletnią tradycję i doświadczenie, miłość do rzemiosła, postanowiłem połączyć z nowoczesnym wzornictwem i wrażliwością młodszych projektantek i projektantów” – pisze o swojej pasji twórca Splotu, Przemysław Cepak.
Tkanina we wnętrzu wraca do łask, po inspiracje warto wybrać się do Łodzi, a przy okazji sięgnąć po niedawno wydaną książkę Katarzyny Jasiołek Tkanina. Sztuka i rzemiosło o polskich artystach, którzy zrewolucjonizowali światową tkaninę artystyczną.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki