To nic nowego, o czym przekonuje Piotr Korduba w książce Ludowość na sprzedaż, monografii polskiej ludowości, która w XX w. stawała się coraz częściej inspiracją dla artystów i projektantów. W międzywojennej Warszawie czerpanie z polskiego folku było synonimem luksusu. Sklepy sprzedające folklor należały do najelegantszych w II Rzeczpospolitej. W okresie powojennym prym wiodła Cepelia i Instytut Wzornictwa Przemysłowego. Cepelię oczywiście łączy się, nie bez powodu, z peerelowską instrumentalizacją ludowej kultury. Dzisiaj częste są opinie, że Cepelia zniszczyła autentyczną polską sztukę ludową. Ludowość w PRL-u była modna wśród inteligencji i artystów, a Cepelia prowadziła swoje sklepy w Brukseli i przy Piątej Alei w Nowym Jorku! Dzisiaj słowo „cepelia” kojarzy się albo z pustym sklepem z lalką w stroju krakowianki na wystawie, albo z wyrobem pararękodzielniczym. Motywy ludowe, etniczne i kult rękodzieła dzisiaj kształtują światową modę. Po latach fascynacji wpływami dalekowschodnimi nadszedł czas na polską ludowość. Mamy z czego korzystać.
Wrzeciono i wiklina
W Roku Kolberga wydana została książka pod tytułem Nasz folklor ocalony, w której przedstawione zostały historie polskiego folkloru podobno wciąż żywe w skansenach. Tymczasem jest inaczej. Folklor pokazany w skansenach zamarł, a żyje dzięki ludziom, którzy walcząc z popularną tandetą wskrzeszają do życia ludowe rękodzieło. Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że sztuka ludowa zanika, a twórców jest coraz mniej. W marcu tego roku w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi odbyła się wystawa „Reaktywacja tkaniny ludowej”, na której pokazano efekty konkursu na tkaninę ludową tkaną ręcznie tradycyjnymi technikami. Tkaczki pochodziły z kilku województw, tkały na ręcznych krosnach, zachowując wzornictwo charakterystyczne dla regionów, z których się wywodzą. Taki konkurs organizowany jest od kilkudziesięciu lat. W tym roku w konkursie wzięło udział 28 twórców, dla porównania w 1983 r. było ich niemal stu! Tego typu konkursy i wystawy pozwalają zachować tradycje, szczególnie, jeśli przy tej okazji organizowane są warsztaty. Sztuka tkania i przędzenia na kołowrotku i wrzecionie to jedno z najstarszych rzemiosł artystycznych świata. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu tkać umiała większość wiejskich kobiet. Zofia Jówko, która we wspomnianym konkursie uzyskała I nagrodę mówi: „Mama tkała, babcia tkała, bo kiedyś na wioskach to były krosna prawie w każdym domu. Pięćdziesiąt lat temu to już lazłam do krosien, do kółka, przędłam i się uczyłam”. Krosna zastąpił telewizor, a tymczasem moda na ręczne tkanie ludowych wzorów powraca w formie retro hobby. Zanikającego fachu uczą się młodzi ludzie, posiłkując się coraz rzadziej wiedzą babci, a częściej wiedzą internetową. Popularne stają się blogi, fora i grupy na portalach społecznościowych zrzeszające początkujące tkaczki i prząśniczki, chociażby „Tkackie historie” czy „Stare narzędzia tkackie”. Tkactwo na krosnach to w Polsce sztuka, która dopiero zaczyna się odradzać. Co innego wikliniarstwo: polscy artyści ludowi w tej dziedzinie należą do najbardziej cenionych na świecie. Etnografowie ze Stowarzyszenia Serfenta zajmują się odszukiwaniem i dokumentowaniem szlaków plecionkarskich naszego kraju. Sztuka plecionkarstwa jest chroniona przez konwencję UNESCO i – na szczęście – odradza się w kolejnych pokoleniach. Przede wszystkim dlatego, że żadna maszyna nie jest w stanie wypleść z wikliny kosza, a czy wyobrażamy sobie życie bez tego wciąż niezbędnego rekwizytu? Stowarzyszenie Serfenta zostało za swoją działalność nagrodzone Ludowymi Oskarami: „Szukamy odpowiedzi na pytanie: czy ta dla nas szczególna i piękna dziedzina tradycyjnego rzemiosła ma szanse przetrwać? Jak długo? Nie potrafimy udzielić odpowiedzi. Dlatego postaramy się pokazać wszystko to, czego doświadczamy podczas naszych wypraw. Różnorodności surowców, technik i typów plecionek, ale nade wszystko ludzi, którzy pracują i tworzą w zaciszu polskiej wsi. Spotkać się z nimi, porozmawiać i wreszcie… zachwycić tym, co spod ich rąk powstaje”.
Koraliki i koronki
„Umarłam z zachwytu, kiedy pierwszy raz zobaczyłam tradycyjną krywulkę łemkowską. Okazało się, że biżuteria koralikowa jest częścią historyczną Karpat i Bieszczad” – mówi o swojej fascynacji Ewelina Matusiak-Wyderka, mistrzyni karpackiej biżuterii. Zachwycamy się indiańskimi wzorami, nie mając pojęcia o prawdziwych dziełach sztuki, jakie robiły ze szklanych paciorków łemkowskie kobiety dziesiątki lat temu. Krywulka była elementem ubioru łemkowskich kobiet, Bojkinie za to nosiły sylianki. Tę całkowicie unikalną biżuterię charakterystyczną dla Łemkowszczyzny i Huculszczyzny można dzisiaj zobaczyć tylko na wystawach etnograficznych poświęconych tym regionom. Na szczęście są osoby, które postanowiły kultywować dawne zwyczaje. O Krywulkach słyszał mało kto, za to koronki z Koniakowej znane są na całym świecie. Najsłynniejsza obecnie koronczarka to Beata Legierska, która nie ma sobie równych, jeśli chodzi o misterność prac. Koronką zajmuje się od szóstego roku życia, tak jak jej matka i babka, a swoje prace pokazuje na wystawach w całej Europie. Koniakowskie koronki ruszyły w świat i nie można powiedzieć, że to zanikająca tradycja. Mała beskidzka wieś na polsko-czesko-słowackim pograniczu świetnie o siebie zadbała, bo na koronkach można świetnie zarobić, tym bardziej że ludowe twórczynie wciąż szukają pomysłów dopasowania tradycyjnego zdobnictwa do współczesnych form. I tak z koniakowskiej koronki można mieć nie tylko suknię ślubną, ale także abażur.