Przez dziewięć dni był anonimowym „żołnierzem”. Żołnierzem zranionym na wschodniej granicy. Za pomocą noża zatkniętego na kiju nazywanego przez dziennikarzy dzidą. Leżał w szpitalu, a jego stan opisywano jako ciężki, ale stabilny.
Tuż przed wyborami do europarlamentu wybuchł skandal. Okazało się, że na dwa miesiące przed atakiem przy użyciu noża dwóch innych żołnierzy z tej jednostki zakuto w kajdanki, bo próbowali zapobiec inwazji kilkudziesięcioosobowej grupy podsyłanych przez białoruskie służby „imigrantów” strzałami ostrzegawczymi. Zaraz po tym ujawnieniu ranny żołnierz zmarł w szpitalu.
Te dwa fakty czytane łącznie stały się powodem politycznej eksplozji. Czy żołnierze złamali przepisy? W ustawie o użyciu broni jest zapisane prawo do strzelania, kiedy ktoś próbuje sforsować granicę „przy użyciu pojazdu, broni palnej lub innego niebezpiecznego narzędzia”. Mimo to eksperci różnią się w interpretacji, czy ten paragraf wystarczy, aby usprawiedliwić tamten incydent. Incydent, którego nie widzieliśmy.
Nasyłanie Żandarmerii Wojskowej zakuwającej żołnierzy w kajdanki wydaje się co najmniej nadgorliwością, a możliwe, że prowadzenie przeciw nim sprawy przez prokuraturę jest nieuprawnione. Ale pada pytanie: czy gdyby nie tamta historia, 21-letni Mateusz Sitek byłby zdolny się obronić? Tego nie możemy być pewni, bo też nie widzieliśmy zdarzenia. Ale strach żołnierzy przed użyciem broni palnej do samoobrony jest faktem. Piszą o tym dziennikarze na podstawie rozmów z wojskiem.
Właśnie: Mateusz Sitek. Dopiero po śmierci ranny chłopak zyskał tożsamość. Teraz możemy mu popatrzeć w oczy. Widzimy młodziutką buzię miłego chłopca, za którym oglądały się pewnie dziewczyny, a matki chciały go na zięcia. Ale nie będzie niczyim mężem ani zięciem. Czy możemy sobie wyobrazić, co czują teraz jego rodzice?
Koledzy z wojska nagrali muzyczny kawałek, w którym nazywają go bohaterem. Czy nim był? Jeśli bohaterstwem nazwiemy wypełnianie swoich obowiązków pomimo ryzyka, pomimo spotkań z uzbrojoną, szkoloną przez służby Łukaszenki hordą, określenie jest prawidłowe. Przed szpitalem wojskowym na Szaserów w Warszawie wciąż płoną znicze i lampki. Mateusz Sitek, utalentowany sportowiec i amator wojskowości, patrzy na nas ze zdjęcia. Coś mu jesteśmy winni.
Czy wszyscy tak czują? Ci, którzy przez kilka ostatnich lat lżyli ludzi w mundurach za to, co było ich obowiązkiem, zamilkli, ale się z niczego nie wycofali. Biznesmen i bloger Jakub Bierzyński obwieścił już po tym zgonie w Polsacie, że przecież imigrantów zginęło na granicy… 50. Liczba wzięta z powietrza, podobnie jak opowieści o „masowych grobach”. Prawda, zgony na granicy się zdarzały. Czy jednak ryzyko koczującego w lesie, łamiącego prawo „nielegała” można zestawiać z ryzykiem związanym z obroną ojczyzny? Jeśli nie staniemy za takimi ludźmi jak Mateusz, możemy sobie podarować fikcję uznawania własnego państwa za wartość.
Pojęła to nowa koalicja, wcześniej rzucająca w tej kwestii kłody pod nogi poprzedniej władzy, teraz podejmująca jej politykę. Tyle że nadgorliwość w potraktowaniu dwóch żołnierzy jak przestępców każe pytać o głębokość przemiany. Nawet jeśli w wyborach Donald Tusk na tej historii nie stracił – w roli winnych obsadzono PSL-owskiego ministra obrony i PiS-owskiego prokuratora. Ale to jego należy o to pytać.
Na razie konkretem jest nieżyjący chłopak, moim zdaniem w jakimś stopniu pozbawiony ochrony przez swoje państwo. Nawet na jego pogrzeb dotrzeć trudno – do Nowego Lubiela, gdzieś na Mazowszu. Nie był dzieckiem metropolii, a prowincji. Może to tam wierność ojczyźnie buzuje żywszym ogniem?