Wiele osób z pewnością zaskoczyła temperaturą sporu politycznego, która podniosła się po tym, jak nowy rząd zabrał się do urządzania Polski po swojemu. Nad skrajnie upolitycznioną telewizją publiczną pewnie płakać będą wyłącznie wyznawcy, ale jednak sposób, w jaki przeprowadzono wyrzucanie z TVP, PR i PAP zainstalowanych przez poprzedników władz, budził zdziwienie. Byłem gorącym krytykiem Jacka Kurskiego i jego metod propagandy i uważałem, że zmiany w TVP są konieczne, ale sposób, w jaki przeprowadził je minister kultury Bartłomiej Sienkiewicz, był dla mnie sporym zaskoczeniem. A z moich rozmów w szeroko rozumianym obozie władzy, wynika, że nie tylko moim.
Nie, nikt nie płakał po ludziach Kurskiego, raczej dziwiono się, że na tak słabej podstawie prawnej, jak odwołanie rad nadzorczych przez ministra kultury i powołanie nowych, oparto się podczas tej operacji. Jak widać, nawet rządzący nie byli tej metody pewni, bo po tygodniu uruchomiono procedurę likwidacyjną, która budziła znacznie mniejsze wątpliwości. Zresztą o tym, że jedynym legalnym sposobem szybkiego przejęcia TVP, PR i PAP jest postawienie ich w stan likwidacji i powierzenie ich zarządu specjalnie powołanym likwidatorom, mówiono już wcześniej, choć i ten sposób budził u niektórych prawników wątpliwości.
Ale jak widzimy ostatnio, nie ma sprawy, która nie budziłaby u prawników wątpliwości. Część z nich twierdzi, że Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik zostali prawomocnie skazani, a zatem utracili mandaty poselskie, a niektórzy – podzieliła ich zdanie jedna z izb Sądu Najwyższego – twierdzą, że zostali ułaskawieni przez prezydenta Andrzeja Dudę, a zatem nie mogą być ani skazani, ani utracić statusu posłów. Niestety to, komu wierzymy w tej sprawie, w dużej mierze zależy od sympatii politycznych. Zwolennicy PiS uważają, że Kamiński i Wąsik są niewinni i padają ofiarą politycznej zemsty. Zwolennicy PO zaś uważają, że ułaskawienie było nieskuteczne, posłowie stracili swe mandaty i są dziś zwykłymi przestępcami.
I tu dochodzimy do tego, co łączy sprawę sposobu odbicia TVP ze sprawą Kamińskiego i Wąsika. Te polityczne fenomeny bowiem bardzo silnie wzmacniają polaryzację. One mało kogo pozostawiają obojętnym, sprawiają, że chcemy zająć stanowisko, stanąć po jednej albo po drugiej stronie, ale na pewno nie pozostać biernymi. A polaryzacja w obu tych sprawach działa na korzyść największych graczy: Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego. Twardzi sympatycy Tuska cieszą się z odbicia telewizji, co z kolei oburza zagorzałych zwolenników Jarosława Kaczyńskiego, którzy domagają się, by ich posłowie okupowali budynki telewizji, radia czy agencji prasowej. Dla osób, które mówią: ale może są ważniejsze sprawy w kraju niż wojna o telewizję, naprawdę nie ma już miejsca. Takich sympatycy PO uważają za popleczników PiS. A tych, którzy nie chcą protestować przeciw ruchom PO, PiS uważa za sprzymierzeńców partii, która odbiera Polakom wolność i kończy demokrację. Nie inaczej jest w sprawie Wąsika i Kamińskiego.
I to nie przypadek. W ostatnich dniach w ogóle nie zostaje miejsca dla Lewicy czy Trzeciej Drogi. Nie ma też miejsca dla Konfederacji. Wszelkie głosy pomiędzy przestają się liczyć. A może właśnie o to chodzi w tej wojnie? Może jest podsycana przez największych graczy po to, by mogli jeszcze bardziej dominować na scenie politycznej?