Kiedy przed laty po raz pierwszy przyjechałam do Paryża, Montparnasse (obok Montmartre’u) było obowiązkowym punktem na mapie studentki zainteresowanej historią sztuki. Tak jak fotografia przy stoliku kawiarni „La Rotonde”. Wszak tam przesiadywali Modigliani, Chagall, Picasso i słynna modelka wielu z nich, Kiki. Tu było centrum życia artystycznego pierwszych dwóch dekad XX w. Dopiero dużo później, siedząc przy stoliku przy bulwarze Montparnasse, byłam bogatsza o wiedzę na temat polskich artystów przebywających w tym miejscu równie często i tworzących niepowtarzalną atmosferę tej paryskiej dzielnicy. „La Rotonde” upatrzyli sobie bowiem także malarze, którzy przyjechali tu z Europy Środkowo-Wschodniej, a więc i z Polski. To oni tworzyli École de Paris, „szkołę paryską”. To termin, który po raz pierwszy użyty został w 1925 r. Nie oznacza jakiegoś nowego trendu czy nurtu w sztuce, a raczej grupę osób, którzy wybrali Paryż na swój dom tymczasowy, na miejsce twórczości.
O „École de Paris” w historii sztuki mówiło się w przeszłości rzadko, a wystawy artystów z tego kręgu organizowane były jeszcze rzadziej. Wcale się więc sobie sprzed lat nie dziwię, że nie miałam o niej pojęcia. Takie nazwiska jak Gottlieb, Kisling czy Muter oczywiście były mi znane, ale to wszystko. Polska kolonia w Paryżu liczyła sobie znacznie więcej osób, a sporą ich część stanowili malarze żydowskiego pochodzenia. Ciekawą kolekcję ich prac posiada Villa La Fleur w Konstancinie-Jeziornej, prywatna galeria sztuki, na którą kilka miesięcy temu zwracałam uwagę. Teraz obrazy pochodzące właśnie stamtąd oraz z innych prywatnych kolekcji można oglądać w Poznaniu, w Galerii Sztuki Współczesnej Akademii Lubrańskiego, czyli w Muzeum Archidiecezjalnym. Wystawa zatytułowana jest „École de Paris. Artyści polsko-żydowscy” i została otwarta w ramach XXVII Dni Judaizmu.
Książę i matka
Przyjeżdżali tu i stykali się z nową sztuką, której nad Wisłą kompletnie nie poważano. Na początku XX w. polscy krytycy wciąż wykpiwali realizm, z trudem przyjmując symbolizm, a co dopiero mówić o impresjonizmie. Wrażenie na przyjezdnych wywierały dzieła Cézanne’a, który stał się dla wielu z nich główną inspiracją. Zetknęli się też tutaj z kubizmem oraz z fowizmem. Niektórzy wracali do Polski z głowami pełnymi nowych pomysłów, innym paryska atmosfera niezbędna była nieco dłużej. Nie przeprowadzili żadnej rewolucji, awangardowe nurty interesowały ich o tyle, żeby czerpać z nich jedynie elementy nowego języka, ośmielały ich, działały odświeżająco.
Najsłynniejszym przedstawicielem szkoły paryskiej był Mojżesz Kisling, uczeń Józefa Pankiewicza. Przyjechał z Krakowa do Paryża w 1910 r. i zamieszkał w słynnym „La Ruche” na Montparnassie. Mieli tam pracownie uznani później artyści, teraz wspólnie klepiący biedę, a wśród nich emigranci Marc Chagall i Amedeo Modigliani. Była to wtedy całkiem nowa dzielnica Paryża, niezbyt gęsto zabudowana, a „La Ruche” (czyli „ul”) był ośmiokątnym budynkiem, podzielonym na niewielkie pomieszczenia. Malarze mówili na nie: trumny. Kisling jako osoba towarzyska wkrótce zyskał przydomek „Księcia Montparnasse’u”, potrafił bowiem dobrze się bawić i dużo pić, a otaczali go ludzie, których dzieła wiszą dziś w muzeach.
Życiorys Kislinga mógłby posłużyć za kanwę pasjonującej powieści o paryskiej bohemie i sztuce. Zacząć by można od zdjęcia zrobionego w kawiarni „La Rotonde”: Kisling z charakterystyczną krótką grzywką siedzi obok Kiki i Pabla Picassa. Autorem zdjęcia jest poeta i dramaturg Jean Cocteau. Jedna z bardziej znanych anegdot z jego życia opowiada o pojedynku z innym malarzem żydowskiego pochodzenia, Leopoldem Gottliebem. „Książę Montparnasse’u” chodził potem dumny z ciętą raną na nosie, a jego wyczyny były przedmiotem plotek, z których śmiano się w paryskich pracowniach i knajpach. Był ulubieńcem wszystkich. Gottlieb, uczeń Jacka Malczewskiego, znalazł się w Paryżu nieco wcześniej niż on, wystawiał swoje dzieła na paryskich salonach i należał do tego samego kręgu polskich emigrantów spotykających się na bulwarach Montparnasse’u, z którymi Kisling oczywiście także nie stracił kontaktu.
Ale jeszcze wcześniej niż Kisling i Gottlieb do Paryża przyjechała, śladem Olgi Boznańskiej i Anny Bilińskiej, Mela Muter, którą nazwie się „matką École de Paris”. Urodzona w Warszawie, absolwentka prywatnych kursów rysunkowych, szukała w Paryżu lepszych szkół, które przyjmowały w swe progi kobiety. Paryż stał się jej domem, podróżowała po Francji, malowała i wystawiała, a krytycy pisali o niej z uznaniem. Szczególnie warte uznania są jej płótna związane z pobytami w Bretanii, fascynował ją pejzaż nadmorski i twarze mieszkańców, których lubiła portretować. Martwe natury, pejzaże i macierzyństwo – tematy, które podejmowała w powiązaniu z własnym surowym językiem, który odnalazła właśnie we Francji, sprawiły, że stała się rozpoznawalna. Mela Muter to jedna z zapomnianych polskich malarek żydowskiego pochodzenia, którą powinniśmy sobie koniecznie przypomnieć. Na szczęście na wystawie w Poznaniu pokazanych jest kilka jej dzieł: od najwcześniejszych, jeszcze sprzed wyjazdu do Paryża w 1901 r.,
po te namalowane krótko przed wybuchem II wojny światowej.
Café de la Rotonde
Zdjęcie z lat 20. XX w., kawiarniane stoliki ustawione na chodniku, wszystkie zajęte, za nimi majaczy znany szyld. Strona słoneczna bulwaru. Wśród gości pijących kawę, palących papierosy i czytających gazety, niemal sami panowie. Jeden z nich to Leopold Zborowski, paryski marszand i kolekcjoner, były bukinista, który przerzucił się na obrazy. Poznał Kislinga, a dzięki niemu całą paryską bohemę, i stał się agentem oraz opiekunem Modiglianiego. Ale na wprost aparatu, na pierwszym planie, siedzi wśród panów kobieta w białym kapeluszu: Jadwiga Zak, właścicielka galerii i żona Eugeniusza Zaka, malarza, który w przeszłości pomieszkiwał już w Paryżu, jeździł do Bretanii i na południe Francji. Był współzałożycielem grupy „Rytm”, do której należał także inny paryżanin, Roman Kramsztyk z Warszawy, autor przede wszystkich portretów oraz pejzaży. Siedzi przy sąsiednim stoliku. Obok Jadwigi Zak widzimy Henryka Haydena, który wystawiał swoje obrazy w jej galerii i u Zborowskiego, ale także u francuskich marszandów. Szkoda, że nie ma wśród nich Alicji Halickiej, a mogłaby być, bo dobrze znała małżeństwo Zaków. Przyjechała do Paryża w 1912 r., teraz obracała się w środowisku kubistów i tworzyła w tym nurcie jako jedna z pierwszych kobiet. Jest znaną projektantką kostiumów i współpracuje z teatrami i operami w całej Europie. Na wystawie w Poznaniu zobaczyć można ich płótna z różnych okresów twórczości.
Malarstwo grupy malarzy polsko-żydowskiej, umownie nazwanej „École de Paris”, jest godne zauważenia, to kawałek historii polskiej sztuki, o którym nie wolno zapomnieć. Ciekawe postaci, ciekawe historie i ciekawe obrazy tworzą tę pasjonującą opowieść o artystycznej obecności w Paryżu.
---
École de Paris. Artyści polsko-żydowscy
Akademia Lubrańskiego w Poznaniu
Wystawa czynna do 14 kwietnia