Logo Przewdonik Katolicki

Prekursorzy pojednania

Paweł Stachowiak
Egzekucja byłych więźniów funkcyjnych i nadzorczyń SS z obozu koncentracyjnego Stutthof, 4 lipca 1946 r. w Gdańsku | fot. Archiwum Muzeum Stutthof

Niełatwo było zaraz po wojnie mówić o potrzebie polsko-niemieckiego dialogu. Trzeba było odwagi i nonkonformizmu. Można było to uczynić, wychodząc z dwu założeń: moralnego i politycznego. Pierwsze uwarunkowane było duchem Ewangelii, drugie racjonalną oceną sytuacji naszego kraju.

Prekursorzy pojednania
Niełatwo było zaraz po wojnie mówić o potrzebie polsko-niemieckiego dialogu. Trzeba było odwagi i nonkonformizmu. Można było to uczynić, wychodząc z dwu założeń: moralnego i politycznego. Pierwsze uwarunkowane było duchem Ewangelii, drugie racjonalną oceną sytuacji naszego kraju.
Paweł Stachowiak
Zacznijmy nietypowo, bo od poezji:
„Za ugór ojczysty rozdarty,
Za fali wiślanej płacz krwawy,
Za Tatry skalane i Bałtyk,
Za wrzesień śmiertelny Warszawy;
Za grób, co w słabnącym jak ulga
Pokusą w męczeńskich dniach świeci –
– Zbaw, Panie, kobiety i dzieci
Z płonących pożarów Hamburga.
Za krzyż znieważony w kaplicach,
Za krzywdę cmentarnych popiołów –
– Zachowaj we wrażych stolicach
Strzeliste gotyckie kościoły. […]
W godzinach tryumfu nad klęską,
Gdy w gniewie się Twoim objawisz,
Daj siłę, daj radość zwycięską,
A wyrwij nam z duszy nienawiść.
W pożarze piorunów, co walą
W ostatnie bastiony i tamy,
Daj sercom, niech z gruzów ocalą
Twój święty na wieki Testament”.

Te słowa napisała w wierszu Modlitwa, opublikowanym jesienią 1943 r. na łamach „Prawdy”, organu podziemnego Frontu Odrodzenia Polski, Leonia Jabłonkówna. Reżyserka teatralna, krytyczka, pisarka, poetka i nawrócona katoliczka, ochrzczona w 1944 r. przez ks. Jana Zieję. Modlitwa wyrasta z jego inspiracji, głęboko wyraża ewangeliczny radykalizm, którym ks. Jan kierował się bez względu na okoliczności. Jeśli poszukujemy pierwszych, jakże nielicznych, świadectw wychodzących poza żądzę zemsty wobec Niemców, znajdziemy je właśnie tutaj.
Warto przeczytać w całości tekst kazania wygłoszonego przez ks. Zieję 12 sierpnia 1945 r. w Słupsku, gdzie podjął trudną pracę duszpasterską wśród przybywających Polaków i wysiedlanych Niemców. Tekst godzien zapisania złotymi zgłoskami w tradycji polskiego chrześcijaństwa, szkoda, że zapomniany. Zacytuję tylko kilka fragmentów: „Naród niemiecki ma dać zadośćuczynienie, mamy prawo od niego tego żądać, ale nam nie wolno w tej sprawie przekroczyć granicy, a tą granicą jest fakt, że Niemiec jest człowiekiem! I nie wolno nikomu – czy prostemu cywilowi, czy urzędnikowi – godności ludzkiej w tym Niemcu poniewierać! Nikomu nie wolno! […] Gdy widzimy Niemców tułających się, pomęczonych, jaka ma być nasza postawa? Zrozumienie: dopełniają pokuty. Zawinili ciężko i cierpią. Dopełnia się pokuta, tak, a ja muszę drżeć, abym nie zawinił, bo mnie to samo spotka. Dla każdego cierpienia mam zrozumienie, wiem, że ono konieczne, ale pamiętam, że to człowiek cierpi. Muszę mieć szacunek dla ludzkiego cierpienia, choć to wróg. […] Widziałem transport jeńców pomęczonych, spoconych, pochylonych cierpieniem. Przejeżdża pociąg, otwarte wagony, kobiety polskie rzucają przekleństwa, złorzeczą, wygrażają. Co to jest? Co to ma znaczyć? Takich rzeczy nie można robić, jeśli się chce być prawdziwym człowiekiem, prawdziwym Polakiem!”.
Jakiej ewangelicznej odwagi było trzeba, aby głosić takie słowa w czasie, gdy każdy przejaw odwetu – nie tylko na nazistach, ale na Niemcach właśnie – zdawał się słusznym i sprawiedliwym. Były wyrzutem wyrażonym wobec gawiedzi obserwującej publiczne egzekucje w Stutthofie, Lublinie i Poznaniu.
Świadectwa Leonii Jabłonkówny i ks. Jana Ziei nie mogły być podówczas normą, przedkładały bowiem wartości ewangeliczne ponad narodowo-patriotyczne, stawały zatem wbrew tożsamości polskiego katolicyzmu.

Wspólnota losu
Pierwsze ślady empatii wobec Niemców, wynikającej z poczucia pewnej wspólnoty losu, odnajdziemy również we wspomnieniach tzw. repatriantów, czyli Polaków przesiedlonych na ziemie zachodnie ze wschodnich terenów
II RP, przyłączonych po II wojnie światowej do ZSRR. To ciekawe zjawisko, choć psychologicznie zrozumiałe. Wśród przesiedleńców dominowały dwie grupy: Polacy z Polski centralnej, którzy poszukiwali na ziemiach zachodnich lepszego losu i Polacy „zza Buga”, „wypędzeni” ze swej prawdziwej ojczyzny. Ci pierwsi nie poczuwali się do żadnego współczucia wobec Niemców, brutalnie wyrzucanych z ich gospodarstw i domów. To do nich zapewne kierował swoje napomnienie ks. Zieja. Postawy przybyszy spoza „linii Curzona” były inne. Oni przecież lepiej rozumieli los wyrzucanych ze swego dziedzictwa, to w ich wspomnieniach możemy odnaleźć, jakże wówczas nieliczne, przejawy empatii.
Zacytuję tylko jedną relację, mężczyzny, który przybył do Krzyża Wielkopolskiego z transportem repatriantów z Kołomyi: „Przeżyłem też taki nieprzyjemny moment, smutny. Bo któregoś dnia pojechaliśmy z ojcem końmi do Przeborowa. I w tym Przeborowie wchodzimy do jednego mieszkania, ojciec tam chciał porozmawiać z kimś, i patrzymy: wszystko pootwierane, na kuchni garnek, ziemniaki się gotują, a wszystko pootwierane. Talerze na stole, jakby czekano, że w tej chwili siądziemy do stołu, będziemy jedli obiad. To był moment, kiedy tam wpadli i Niemców zabrali, wypędzili. Dziś na przykład my się buntujemy, jak oni, ci wypędzeni, się gdzieś gromadzą, i mają jakieś żale, pretensje. Ale to też było takie wygnanie. Ja wiem, że to traktat międzynarodowy, że układ, że… Ale ich też wypędzono. Skojarzyłem sobie, że tak nas wypędzili, a tu ich też wypędzili. Bardzo to było takie przeżycie dla mnie, dla młodzieńca, wzruszające, że tych ludzi też wypędzili”.
Wspólnota losu była czynnikiem ułatwiającym przekroczenie muru krzywdy i zakwestionowanie tezy o zbiorowej odpowiedzialności Niemców. Być może ważnym był również fakt, iż Polacy z ziem wschodnich byli ofiarami przemocy raczej sowieckiej aniżeli niemieckiej. Nie doznali aż tak wielu krzywd ze strony Niemców, jak ich rodacy z ziem Polski zachodniej i centralnej. Prawdopodobnie ta różnica doświadczeń ułatwiała im spojrzenie na Niemców, jako ludzi, a nie tylko bezosobowe narzędzia zła.

Nie chodzi o zemstę
Gdy zakończyła się wojna, potępienie wszystkiego, co niemieckie, stało się w Polsce normą (pisałem o tym w poprzednim tekście niniejszego cyklu – W pułapce nienawiści, „Przewodnik” 4/2023). Radykalizm nastrojów antyniemieckich, widocznych choćby podczas publicznych egzekucji zbrodniarzy hitlerowskich, zaczął jednak budzić wątpliwości w środowiskach, które być może nie były tak nonkonformistyczne jak ks. Zieja, ale dostrzegały, jak dalece sprzeczne z chrześcijaństwem są te formy zemsty. Nie dziwi, że wątpliwości wobec nich pojawiły się najpierw w środowiskach, które już przed wojną starały się budować nienacjonalistyczne, uniwersalistyczne, prawdziwie powszechne – sensu largo „katolickie”, oblicze polskiego Kościoła. Spadkobiercy ducha „Odrodzenia”, Lasek, którzy zgromadzili się po 1945 r. wokół krakowskiego „Tygodnika Powszechnego”, pierwsi, choć bez jednoznaczności ks. Ziei, zgłosili zastrzeżenia wobec zachowań sprzecznych z duchem chrześcijaństwa.
W 1946 r. „Tygodnik” odważył się napisać: „I o to właśnie chodzi: o karę, nie o zemstę [...]. Egzekucja była widowiskiem krwawym, obrzydliwym widowiskiem. Tłum zawsze jest tłumem [...] i przy tego rodzaju widoku tłum ulega zawsze zbiorowym nastrojom. Nastroje te są moralnie niebezpiecznie, gdyż budzą w duszy instynkty złe, instynkty zemsty, odwetu i okrucieństwa [...]. Egzekucje publiczne są wielkim niebezpieczeństwem moralnym i społecznym. Budząc zaś i nasycając uczucie zemsty, osłabiają przez to samo praktyczny sens kary [...], jeśli zemsta zagóruje nad karą, wówczas cały sens procesu (i egzekucji) zostanie wypaczony. Należałoby temu przeciwdziałać”.
W ten sposób budowany był fundament środowiska, które później podjęło pierwsze inicjatywy i działania wytyczające ścieżki wiodące ku pojednaniu Polaków i Niemców.

Pragmatycy
Osoby i grupy inspirujące się uniwersalizmem chrześcijańskim i motywowane etyką ewangeliczną były pierwszymi, które wzywały do niekierowania się poczuciem krzywdy i chęci zemsty, ale nie były jedyne. Nie tylko wartości religijne i moralne kazały szukać dróg do przezwyciężenia absolutnej wrogości między Polakami i Niemcami. Pojawił się także, wkrótce po wojnie, nurt pragmatyczny, który uznawał, że w przyszłości oba narody będą skazane na odbudowę wzajemnych relacji. Jego przedstawicielami byli np. Edward Osmańczyk, śląski działacz i publicysta, socjolog Jan Szczepański oraz środowisko paryskiej „Kultury”.
Osmańczyk i Szczepański w pierwszych powojennych latach, idąc wbrew powszechnym nastrojom, wzywali do rezygnacji z rozpamiętywania wojennych krzywd, na rzecz skupienia się na cywilizacyjnym wyścigu z niedawnymi wrogami. Wymagało to ich zdaniem wypracowania racjonalnej polityki wobec Niemiec, które są i będą sąsiadem i rywalem Polski. Obaj nic nie mówili o pojednaniu, ich rozumowanie abstrahowało od wartości moralnych, za priorytet uznawali jednak uregulowanie relacji polsko-niemieckich na poziomie pragmatycznej rywalizacji ekonomicznej i cywilizacyjnej.
Osobnym zjawiskiem pozostaje działalność ośrodka „Kultury” paryskiej, a przede wszystkim jej redaktora naczelnego Jerzego Giedroycia oraz Jerzego Stempowskiego, który w pierwszych latach powojennych opublikował na jej łamach swoje relacje z podróży po Niemczech. „Kultura” nigdy nie inspirowała się duchem ewangelicznego radykalizmu, podążała drogą politycznej pragmatyki, realizmu, każącego oderwać się od emocji i analizować rzeczywistość w sposób chłodny i racjonalny. Giedroycia i Stempowskiego łączyła specyficzna forma polskiego patriotyzmu, opartego nie na poczuciu wspólnoty etnicznej, ale obywatelskiej. Przedwojenna Polska, ich zdaniem, zaniedbała tradycje wielonarodowej Rzeczpospolitej, oparła swoją tożsamość na polskości rozumianej wąsko, etnicznie. Po tragicznych doświadczeniach II wojny światowej widzieli oni jedną z dróg prowadzących do odbudowy demokratycznej Polski i do zapewnienia trwałego pokoju w powojennej Europie, w podjęciu dialogu z sąsiadami, w oderwaniu się od złych doświadczeń przeszłości.
Obaj zwracali uwagę, że kultywowanie ducha polsko-niemieckiej wrogości było po 1945 r. najważniejszym elementem legitymizacji władzy komunistycznej w Polsce. Zaprzeczanie jakimkolwiek możliwościom porozumienia z zachodnim sąsiadem skazywało nas na zależność od ZSRR i tworzyło stały motyw sowieckiego szantażu wobec niepodległościowych dążeń Polaków. Bez ułożenia relacji z Niemcami byliśmy skazani na rolę klienta ZSRR, bowiem jedynie on pozostawał gwarantem naszej granicy zachodniej. Środowisko „Kultury” preferowało myślenie oparte raczej na chłodnej analizie politycznej, bez uwzględniania kwestii moralnych i nieograniczania swojej działalności politycznej do perspektywy polskiej, ale spojrzenia na kraj z perspektywy europejskiej. Celem było budowanie nowych więzi Polaków z Europą. Giedroyc rozumiał, że tylko głęboka pokojowa przemiana całego kontynentu, poprzez jego integrację, da Polakom szansę na prawdziwą niepodległość. Porozumienia z Niemcami potrzebujemy zatem nie ze względu na racje etyczne, ale polityczne.

---

Niełatwo było w pierwszych powojennych latach mówić o potrzebie polsko-niemieckiego dialogu. Trzeba było odwagi i nonkonformizmu, stanięcia w opozycji wobec dominujących nastrojów społecznych. Jak widać można było to uczynić, wychodząc z dwu założeń: moralnego i politycznego. Pierwsze uwarunkowane było duchem Ewangelii, drugie racjonalną oceną sytuacji naszego kraju. Mimo różnych podstaw oba prowadziły do podobnych wniosków: jeśli pragniemy Polski niepodległej i bezpiecznej, winniśmy szukać porozumienia z naszym zachodnim sąsiadem.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki