Nie ma potrzeby w tym miejscu po raz kolejny opisywać skali ówczesnych niemieckich zbrodni na Polakach. Zostały one należycie opisane w pracach naukowych, literaturze pięknej, dziełach kultury popularnej, są upamiętnione przez tysiące miejsc pamięci. Polskie społeczeństwo wyszło z czasu II wojny światowej zdziesiątkowane, osłabione, okaleczone, kraj zniszczony, miasta leżące w gruzach, miliony ludzi pozbawione domów, przesiedlane, skazywane na tułaczkę. Niemal każda rodzina straciła kogoś bliskiego.
Naturalna reakcja
Zdecydowana większość Polaków upatrywała jedynego winnego swego nieszczęścia w Niemcach – nie „hitlerowcach” i nie „nazistach”, ale właśnie w Niemcach. Ich zbiorowa odpowiedzialność nie budziła wątpliwości. „Wtłoczmy sobie w mózgi i serca: śmiertelnym wrogiem Polaków jest nie hitlerowiec, lecz Prusak-Niemiec. A Prusak to dziś niestety, każdy niemiecki mężczyzna i każda Niemka” – apelowała prasa Polskiego Państwa Podziemnego, potępiając jakiekolwiek próby poszukiwania „dobrego Niemca”. Zadawnione poczucie obcości i niechęci znajdowało realne potwierdzenie w okupacyjnej tragedii. Traumę podsycały nie tylko zbrodnie, ale również dotkliwe poczucie upokorzenia, niszczenia polskiej kultury i tożsamości. Te wszystkie codzienne sytuacje, gdy okupanci uderzali w poczucie godności Polaków, starali się narzucić im przekonanie, że są podludźmi, zobowiązanymi do wiernej służby „narodowi panów”. Narastała chęć odwetu, tym silniejsza, im większe było poczucie bezsiły.
Nienawiść, pogarda i chęć zemsty – te trzy uczucia dominowały w stosunku Polaków do niemieckiego okupanta. Trudno im się dziwić. Były naturalną reakcją na to, czego doznawali nasi przodkowie. „Stereotyp Niemca spełniał bardzo istotną rolę jako rodzaj remedium, którym społeczeństwo polskie posługiwało się dla zwalczania strachu i lęku, a zarazem zwiększania wiary i nadziei we własne ostateczne zwycięstwo. Skarykaturyzowany obraz wroga miał przynosić poprawę samopoczucia ludności polskiej oraz służyć jej ku pokrzepieniu serc” – pisał Tomasz Szarota, jeden z najwybitniejszych badaczy czasów okupacji. Dlatego w latach wojny i w pierwszych latach powojennych obraz Niemca był w polskim społeczeństwie jednoznacznie negatywny, pozostawał całkowicie w granicach stereotypu „odwiecznej wrogości”.
Nienawiść nie była obca ludziom „prostym”, ale również przedstawicielom elit, wszak dotykał ich ten sam los. Jakże znamiennym tego przykładem są słowa wybitnego lekarza Ludwika Hirszfelda: „poczułem, że nienawiść i obrzydzenie podchodzą mi do gardła i duszą mnie. […] Nienawiść do niemieckiego zakłamania, które łączy zwierzęce okrucieństwo i sentymentalizm, do tego obrzydliwego zachowania się, które oni nazywają kulturą. I poczułem w tej chwili, że i niemieckie słowo, i niemiecka myśl będą zawsze wywoływały we mnie uczucie wstrętu i nienawiści, których się nigdy nie pozbędę [...] I wiedziałem, że takie asocjacje będą posiadały miliony”.
Pragnienie odwetu
Na fundamencie zrozumiałej nienawiści budowano odrzucenie wszystkiego, co niemieckie – także klasycznej niemieckiej literatury, muzyki i filozofii: „Przez długie jeszcze lata naród poetów i filozofów będzie żył w pamięci Europy, jako naród morderców, grabieżców i złodziei” – pisał Hirszfeld. Samo słowo „nienawiść” było wszechobecne w artykułach prasy podziemnej rozmaitych opcji politycznych i w codziennych rozmowach. Stało się niezbędnym elementem postawy patriotycznej, przestało mieć negatywne konotacje. „Przysięgam ziemi polskiej i narodowi polskiemu, że do ostatniej kropli krwi, do ostatniego tchu nienawidzić będę wroga-Niemca, który zniszczył Polskę” – takie ślubowanie składali 15 lipca 1943 r., w rocznicę bitwy pod Grunwaldem, żołnierze 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. „Nie ma Niemców dobrych. (...) Niemiecki naród – to naród wściekłych psów. Nie doczekają się litości” – pisał rok później „Biuletyn Informacyjny”, oficjalny organ Komendy Głównej AK.
Z nienawiścią połączone było pragnienie odwetu wobec wszystkich Niemców. „Naród, który ubóstwiał zbrodniarzy i oddał im władzę nad sobą i Europą jest współwinny zbrodni. […] Tkwi ona również w duszy rezerwisty niemieckiego, tkwi u starszego pana – kolejarza, tkwi w słodko uśmiechającej się niemeczce i w duszy poczciwej, grubej Niemki. O tym nam Polakom, ludziom z natury dobrym, nie wolno zapominać” – te słowa cytowanego już Ludwika Hirszfelda były powszechnie podzielane.
Zbiorowa odpowiedzialność
Woli bezwzględnej rozprawy z Niemcami sprzyjała atmosfera pogardy wobec nich, niekiedy posunięta aż do granic odczłowieczenia. „Polacy, których Niemcy zakwalifikowali do kategorii «podludzi», a traktowali gorzej niż traktuje się zwierzęta, zaczęli samym Niemcom odmawiać cech człowieczeństwa” – zauważała Halina Krahelska, socjolożka, pisarka i bohaterka Polski podziemnej.
To „odczłowieczenie” postaci wroga przejawiało się w dwojaki sposób. Z jednej strony okupant kojarzył się z wizerunkiem dzikiej, opanowanej żądzą mordu bestii, z drugiej zaś przypominał bezwolny trybik machiny zbrodni. Stąd wywodziły się, sprzeczne z etyką chrześcijańską, oczekiwania, aby zastosować wobec Niemców odpowiedzialność zbiorową, wszak ich grzech zdawał się również zbiorowym. W konspiracyjnej prasie pojawiły się żądania odwetowego zabijania kilku Niemców za każdego zamordowanego Polaka, a cytowany już „Biuletyn Informacyjny” oświadczał w przeddzień wybuchu powstania warszawskiego: „choć odjechały najwścieklejsze psy i najpodlejsze z niemieckich kanalii, będzie dość Niemców w Warszawie i w jej pobliżu. Teraz oni poznają, czym jest zasada zbiorowej odpowiedzialności. Żaden z narodów Europy nie zasłużył tak na zastosowanie tej niemieckiej zasady, jak właśnie sami Niemcy. Albowiem nie ma Niemców dobrych. […] Nie doczekają się litości ci, których mamy pod ręką, a tamtych co uszli na razie cało – znajdziemy także”.
Nie można rozpatrywać takich słów bez uwzględnienia dwóch kontekstów. Pierwszym z nich był rozkwitający od długiego czasu w Polsce stereotyp odwieczności niemieckiego Drang nach Osten (parcia na wschód), które przedstawiano wedle założeń XIX- i XX-wiecznego nacjonalizmu. W takiej optyce margrabia Hodon był poprzednikiem Ulricha von Jungingena, ten zaś Fryderyka Wielkiego, Ottona von Bismarcka i wreszcie Adolfa Hitlera. „Tchnienie wrogości pomiędzy Polakiem a Niemcem wyłania się z bardzo odległych czasów. Można bez przesady powiedzieć, że gdyby słowiańskie kości odkryte w prastarych grobach mówić mogły, niechybnie wyraziłyby odwieczną do Niemców nienawiść” – pisał publicysta podziemnej prasy. Taka perspektywa uprawomocniała radykalizm wezwania: „Raz wreszcie musi być zrobiony porządek ze zdziczałym narodem”, wyrażonego przez Hirszfelda.
Powojenna trauma
Drugi kontekst to szeroko rozpowszechnione zjawisko wojennej i powojennej traumy. Przed kilkoma laty wnikliwie opisał ją Marcin Zaremba w swej znakomitej książce Wielka Trwoga. Wszyscy dzisiejsi wyznawcy romantycznego mitu, opartego na jednostronnej i uproszczonej wizji tamtej epoki, powinni tę książkę przeczytać, aby zrozumieć, jak polskie społeczeństwo naznaczone zostało atmosferą pogardy dla ludzkiego życia i banalizacją śmierci. Dziś jesteśmy świadomi istnienia PTSD (zespołu stresu pourazowego) m.in. u osób, które dotknęła trauma wojenna. Są one otaczane opieką psychologiczną i skutecznie leczone. Po I i II wojnie światowej PTSD dotknął miliony żołnierzy i cywilów, doświadczających bezprecedensowego okrucieństwa tych konfliktów. Jednym z objawów tego syndromu była anomia: zanik systemu norm i reguł rządzących do tej pory życiem jednostek i społeczeństw.
Czyż można inaczej niż poprzez konsekwencje tego zjawiska wytłumaczyć krwiożercze, utrzymane w duchu kodeksu Hammurabiego, głosy ofiar wojennej traumy: „Po zwycięstwie należy rozprawić się z Niemcami. I to dostatecznie okrutnie, wieszając ich na słupach, wyłupując im oczy. By się bali i cierpieli na miarę tego, ile zła wyrządzili. […] A może dla przykładu rozstrzeliwać całe dzielnice, rodziny, jak oni rozstrzeliwali Żydów, Polaków i innych?”.
W tych warunkach społecznie zakwestionowana została ewangeliczna zasada miłości nieprzyjaciół i zawieszeniu uległy pozornie głęboko zinternalizowane normy, wywodzące się z chrześcijaństwa. Po wojnie Polacy tysiącami uczestniczyli w pokazowych egzekucjach hitlerowskich zbrodniarzy: Arthura Greisera, Rudolfa Hoessa i załogi obozu w Stutthofie. Tej ostatniej przyglądało się ok. 200 tys. „widzów”, także dzieci. „Kiedy umarł ostatni skazany, siły porządkowe dopuściły do szubienic tłum. Ludzie wyrywali guziki, odcinali kawałki materiału, kopali i tłuki zwłoki” – relacjonuje świadek. Podczas egzekucji Greisera, wielkorządcy „Kraju Warty”, gawiedź klaskała i gwizdała. Na zachowanym filmie widać tłum gapiów, sprzedawano lody i napoje. Po tym wydarzeniu dzieci miały bawić się w „wieszanie Greisera”.
Nie należy jednak ulegać złudzeniu, że społeczne pragnienie odwetu zaowocowało licznymi i okrutnymi przejawami pogromów wobec pozostałych w Polsce po 1945 r. Niemców. Ciekawe i znamienne, iż Niemcy nie stali się po 1945 r. przedmiotem tak masowej i zajadłej nienawiści, jak Żydzi, np. w Kielcach, w lipcu 1946 r. To jednak materiał do osobnej refleksji.
W interesie komunistów
Nienawiść wobec Niemców była w Polsce powojennej wyrazem autentycznego poczucia społecznej krzywdy, była jednak również celowo pobudzana przez nowe, komunistyczne władze. Nie cieszyły się one zaufaniem społeczeństwa, poziom ich legitymizacji był bardzo niski. W zasadzie jedynym, co mogło zbudować most porozumienia między władzą a społeczeństwem, była antyniemieckość.
Rozumiał to Józef Stalin, gdy w Poczdamie zażądał ustanowienia granicy polsko-niemieckiej na linii Odry i Nysy Łużyckiej, przesuniętej dalej na zachód, aniżeli oczekiwali Amerykanie i Brytyjczycy. W zamyśle sowieckiego dyktatora to ZSRR miał pozostać jedynym gwarantem tej granicy, uzależniając w ten sposób Polskę od sowieckiej protekcji. W przyszłości zawsze, gdy Polacy podnosili głowy przeciw uzależnieniu od ZSRR, byli szantażowani groźbą wycofania sowieckiego wsparcia dla polskiej granicy na zachodzie. Jednocześnie linia Odry i Nysy Łużyckiej, której nigdy nie mieli zaakceptować Niemcy, zdawała się Stalinowi umocnieniem „na wieki” polsko-niemieckiej wrogości i skazywała nas na zależność od sowieckiego imperium.
Po 1945 r. mogło się zdawać, iż polsko-niemiecki antagonizm, podsycany społeczną wojenną traumą, opierającą się na odwiecznym micie „tysiąca lat zmagania” oraz interesami sowieckiego mocarstwa, będzie trwałym elementem przyszłości naszego kraju i będzie określał niesuwerenny status naszej państwowości. Nic jednak w historii nie jest takim, jakim się zdaje współczesnym.
Polacy i Niemcy. Wprowadzenie
Gdy kończyłem mój ostatni cykl artykułów dotyczący relacji w trójkącie Polska-Ukraina-Rosja, myślałem o nowym, który – tak jak poprzednie – łączyłby przeszłość z teraźniejszością, tłumaczył współczesność poprzez perspektywę historyczną. Historia, to co zdarzyło się w przeszłości, jest przecież dla nas istotna, ponieważ pozwala lepiej zrozumieć wszystko, co nas otacza. Jej znajomość uodparnia nas na próby manipulacji, wykorzystywania historycznych faktów i postaci dla doraźnych celów politycznych.
Wielokrotnie pisałem na tych łamach o polityce historycznej (pamięci), czyli działaniach, których celem jest kształtowanie naszej pamięci, tak abyśmy postrzegali przeszłość w sposób pożądany przez aktorów dzisiejszej politycznej gry. Historia staje się w jej ramach służką polityki: wybiera się fakty, interpretuje ich wymowę, nie po to, aby odnaleźć prawdę o tym, co minione, ale aby podeprzeć cele aktualnej polityki, konkretnej partii, środowiska lub instytucji.
Dziś ofiarą takiej manipulacyjnej polityki pamięci pada przede wszystkim historia relacji polsko-niemieckich. Były one pozytywnym przykładem trudnego pojednania, które w ostatnich kilkudziesięciu latach zbliżyło narody, poróżnione w sposób zdawałoby się nieodwracalny. Wysiłek ludzi, środowisk i Kościołów przyniósł sukces w postaci umów międzypaństwowych, ale nade wszystko zacieśnienia relacji międzyludzkich, co w szczególny sposób widoczne jest na obszarach przygranicznych. Zaczął rosnąć gmach zbliżenia, opierającego się na kontaktach osób, instytucji, szkół, uczelni, codziennych kontaktów Polaków, mieszkających i pracujących w Niemczech, i Niemców korzystających z usług i robiących zakupy w polskich miejscowościach przygranicznych. Bywam często w Słubicach i Frankfurcie i widzę, jak oddolnie kształtuje się bliska relacja mieszkańców tych miejscowości.
Ta polsko-niemiecka oddolna symbioza jest wartością, należy jej bronić, wzmacniać, kultywować, bo jest ważniejsza aniżeli jakiekolwiek chwilowe interesy polityczne. Gdy słyszymy najbardziej prominentnego polityka obozu dziś rządzącego, który mówi: „Niemcy wyłożyły karty na stół i chcą budować IV Rzeszę”, i gdy przywołuje się zapomniany zdawałoby się zwrot furor teutonicus (teutoński szał) i wraca do ahistorycznej tezy o tysiącletniej wrogości Polaków i Niemców, warto wrócić do kluczowych momentów polsko-niemieckich relacji po 1945 r. Chciałbym, aby Czytelnicy zyskali odporność na przekaz kreatorów doraźnej polityki historycznej, którzy w imię utrzymania władzy niszczą dorobek szlachetnych Polaków i Niemców, budujących przez wiele dziesiątków lat fundamenty trudnego pojednania.
Kolejne artykuły tego cyklu pojawiać się będą na łamach „Przewodnika” zawsze w czwartą niedzielę miesiąca.