Rodzi się konsternacja, gdy słuchamy słów Jezusa o miłości nieprzyjaciół. To przede wszystkim z ich powodu niektórzy nazywają chrześcijaństwo utopią, a o Jego uczniach mawiają, że są naiwni. Dla nas, którzy chcemy naśladować Mistrza, są one wyjątkowo trudne. Naturalne poczucie sprawiedliwości mówi przecież, że konieczna jest naprawa krzywd i zadośćuczynienie, a zła nie wolno puścić płazem. Obowiązkiem ludzi kochających Boga i bliźnich jest nie być obojętnym i reagować, gdy dzieje się niesprawiedliwość. To bierność i obojętność zabijają, to dzięki takim postawom zło zdaje się zwyciężać, a płacz skrzywdzonych jest nieutulony. Stawanie w obronie słabszych, obrona wartości to przecież wymóg sumienia. O czym więc mówi Jezus, gdy każe nadstawiać drugi policzek bijącym i oddawać płaszcz temu, kto chce zabrać szatę?
Rzecz w tym, że Jezus wcale nie neguje ludzkiego poczucia sprawiedliwości i nie każe się go wyrzekać. Naprawienie krzywd prowadzi do uleczenia, pomaga przebaczyć wyrządzone zło. Nie chodzi więc o taką postawę, która każe trwać w bierności. Przeciwnie, Syn Boży wskazuje, żeby iść krok dalej. Dalej w miłości, dalej w przebaczeniu, dalej w hojności. Ten krok jest jednak krokiem milowym, bo oznacza miłowanie nieprzyjaciół, a więc nie tylko skrzywdzonych, słabych i płaczących, ale także krzywdzicieli, tych, którzy wyrządzają zło. To największa kontrowersja, przed jaką stajemy jako uczniowie Pana. Być miłosiernym? Tak. Modlić się i dawać świadectwo wiary, cierpieć prześladowania? Owszem. Oddać życie za przyjaciół? To niemal oczywiste dla kogoś, kto kocha. Dla chrześcijanina są to więc sprawy fundamentalne i niepodlegające dyskusji. Ale… być miłosiernym dla nieprzyjaciela, darować winy krzywdzicielowi, kochać wroga? To heroizm, na który stać nielicznych. „Ja tak nie potrafię” – mówi wielu z nas. I mają rację.
Człowiek nie potrafi w ten sposób kochać. Naturalne poczucie sprawiedliwości każe wyrównywać rachunki, a nie odstępować od wymierzania kary czy oddawać pole agresorowi. Jezus jednak nie mówi nigdzie, byśmy usprawiedliwiali się tym rodzajem niemocy i zatrzymywali na stwierdzeniu, że jesteśmy zbyt słabi, by kochać na sposób heroiczny i bezwarunkowy. On pokazuje na Źródło, z którego mamy czerpać siły do takiej miłości: „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski”. To nie jest zachęta, by stawiać się na miejscu Boga i dążyć do doskonałości moralnej czy precyzyjnego przestrzegania wszelkich norm mających do niej prowadzić. Syn Boży wskazuje na Ojca, byśmy się w Niego wpatrzyli, kontemplowali Go i czerpali z Jego miłości. Kto kocha, pragnie we wszystkim naśladować Umiłowanego, być z Nim w jedności. Jeśli więc wiemy, że o własnych siłach nie potrafimy tak kochać, jak kocha Bóg, i wierzymy, że On może wszystko, prośmy Go o łaskę bycia dobrymi dla przyjaciół i nieprzyjaciół, o wielkie serce dla tych, którzy dobrze nam życzą, ale i dla tych, z którymi jesteśmy w konflikcie.
Miłowanie nieprzyjaciół, nawet jeśli brzmi to jak mrzonka, zdaje się dzisiaj jedyną drogą, by powstrzymać nakręcające się w różnych miejscach świata spirale zła i zatrzymać eskalację przemocy – nie tylko militarnej. Paradoksem jest fakt, że historia wielu wojen i konfliktów mówi o tym, że były czy są toczone w imię religii, które głoszą pokój i potrzebę pojednania między ludźmi. Człowiek, który na sztandary bierze Ewangelię, by w jej imię przelewać krew albo w inny sposób krzywdzić i powodować łzy, nie zna albo świadomie kwestionuje Jezusowe orędzie. Nie jesteśmy wezwani do walki, ale do wprowadzania pokoju. A tego nie da się zrobić inaczej, jak tylko drogą miłości, która przekracza ograniczenia ludzkiego serca i każe kochać tych, którzy w naszych oczach nie zasługują na miłość. „On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi” – trudna do przyjęcia to prawda, ale w podzielonym świecie jest fundamentem, na którym da się budować mosty, nie mury. Podjęcie tego wyzwania jest naszym obowiązkiem, coraz bardziej naglącym.