Młodzi ludzie odprawiają Msze w grze komputerowej Roblox. Okazuje się, że już osiem lat temu grupa katolików założyła w sieci własną archidiecezję gnieźnieńską, a religia ma tam drugi byt. Istnieje wirtualny papież, Kuria Rzymska i kilka diecezji, a gracze z różnych krajów w 2022 r. wzięli udział we własnym synodzie na temat nowej ewangelizacji. Gra ma wpływać na wzrost pobożności uczestników. Dwóch wstąpiło do seminarium duchownego – realnego. Czy taka będzie przyszłość Kościoła?
– Na pewno jest to znak czasu. Nie wiem, jak traktować tę konkretną archidiecezję – jako formę nowej ewangelizacji czy raczej w kategoriach zabawy w Kościół. Z tego, co czytałem w mediach, chyba to drugie. Twórcom i graczom chyba nie chodzi o wykorzystanie internetu jako narzędzia do ewangelizowania tylko o tworzenie alternatywnej, wirtualnej rzeczywistości. Trochę mi to przypomina gry MMORPG (ang. Massively multiplayer online role-playing game), internetową wersję RPG (ang. Role-playing-game). Za przykładem grupy dorosłych poszło sporo nastolatków. Oni podchodzą pewnie do gry inaczej. Nie każdy musi być tu wierzący czy pozytywnie nastawiony do wiary.
Jedno nie ulega wątpliwości. Kościół rzymskokatolicki będzie musiał się zmierzyć – czy tego chce, czy nie – z rzeczywistością wirtualną, którą kreują ludzie w internecie. Kościół jako instytucja religijna potrafił do tej pory korzystać z osiągnięć rewolucji komunikacyjnych. Na swój sposób bywał ich głównym beneficjentem. Przez wieki to właśnie kapłani byli grupą na tyle dobrze wykształconą, że znali i kultywowali pismo. Było ono środkiem przekazu, ale też utrwalania wydarzeń, zapisywania ich w pamięci. Znajomość pisma stawiała księży w uprzywilejowanej sytuacji w społeczeństwie. Podobnie jak szamani w społecznościach pierwotnych – tylko oni mieli „kontakt z zaświatami”. Instytucja szamana obejmowała kontakt, komunikowanie się ze światem duchów. Kapłani także byli tymi, którzy mieli monopol na pośredniczenie kontaktu z Istotą Najwyższą, z sacrum. Przekazywali wolę, wypraszali interwencje itp.
Ale w chrześcijaństwie, który ma korzenie w judaizmie, wygląda to już inaczej…
– Judaizm nie jest tak silnie zinstytucjonalizowany, sformalizowany, jak katolicyzm. W obu religiach słowo interpretują duchowni – rabin lub ksiądz. Ich pozycja jest wyjątkowa. Nie zależy od tego, czy kapłan faktycznie ma kontakt z zaświatami, czy nie. Wystarczy, że pełni tę rolę, bo ma odpowiednie przygotowanie. To doprowadziło do przekonania, że kapłani mają też monopol na prawdę.
Gdyby nie odkrycie druku przez Johannesa Gutenberga w połowie XV wieku, Marcin Luter – były katolicki ksiądz, augustianin, mógłby skończyć na stosie tak samo jak sto lat wcześniej Jan Hus. To właśnie dzięki drukowi pisma Lutra stały się łatwiej dostępne i dużo trudniej było go za nie skazać na śmierć... To oczywiście historia, Kościół współczesny głosi ekumenizm, dialog z innymi religiami, wyznaniami chrześcijańskimi. Nadal jest jednak sporo ludzi, którzy są pewni, że mają monopol na prawdę i wiedzę. Reszta ma ją po prostu przyjąć i się dostosować. Takim ludziom zdecydowanie najtrudniej będzie się odnaleźć w sytuacji zmiany modelu komunikacji, jaki właśnie się dokonuje. Kończy się model jednostronny, od nadawcy do odbiorcy. Dziś odbiorca się upodmiotowił, a nadawca musi nauczyć się słuchać.
Czego zatem musimy się nauczyć w Kościele?
– Kościół musi się nauczyć tego, że dziś zmienia się model komunikowania z ludźmi. Odchodzi w zapomnienie „model ambony” – przekaz jednostronny, z góry, pozbawiony sprzężenia zwrotnego (jest to wymiana ról w komunikacji – nadawca, mówca, staje się w rozmowie słuchaczem; odbiorca, słuchacz, reaguje, wchodząc w rolę nadawcy itd.). Internet czy może raczej „nowe media” – używając terminologii Paula Levinsona – wprowadziły tzw. model konwersacji. Internet to dialog! Kościół, który do tej zmiany się nie przystosuje, będzie się upierał przy dawnym stylu, wpadnie w kłopoty. Oddali się od niego całe pokolenie młodych.
Internet stanowi wyzwanie, z którym należy się zmierzyć. Przestrzeń wirtualna stała się z jednej strony miejscem powstawania różnych religijnych grup, społeczności. Z drugiej – działa w nim konkurencja religijna. Znakomicie działa tu mechanizm znany od połowy lat sześćdziesiątych XX wieku pod nazwą „rynkowej teorii religii”. Każda religia czy Kościół przedstawia swoją propozycję, próbując nią zainteresować potencjalnych wyznawców. Mówiąc językiem rynku: sprzedać. Znaleźć chętnych, żeby „towar” kupili. Jedni oferują tę drogę do zbawienia, takie odpowiedzi na pytania egzystencjalne, inni – inne.
Co często sprowadza Kościół do instytucji świadczącej jedynie usługi religijne. Tak wyszło w podsumowaniu synodu w polskich diecezjach.
– Ludowy katolicyzm w Polsce to w ogóle specyficzny model religii marketingowej. Wiele osób wierzących traktuje wiarę, rytuały, trochę jak towary na półce w hipermarkecie. Biorę to, co stoi na półce, która jest mi najbliższa, ale nie chcę się zanadto schylać. Ani za wysoko sięgać, bo to wymaga wysiłku.
Jak to się przejawia?
– Przykładowo – chętnie wezmę ślub kościelny, ale przestrzeganie norm religijnych, przykazań, już mnie nie interesuje. Ochrzczę dziecko, nie dbając za bardzo o to, czy będzie wierzącym członkiem wspólnoty Kościoła, czy nie. I nie dając przykładu wiary.
Tak ludzie działali, zanim wynaleziono internet.
– Internet to wzmacnia. Pozwala tworzyć nową rzeczywistość alternatywną, czego przykładem jest choćby wspomniana już przez Panią „archidiecezja gnieźnieńska”. Nowe możliwości nakładają się na procesy społeczne i kulturowe, jakie znamy od kilku dekad.
W krajach wielokulturowych, czego sam doświadczyłem, będąc w Holandii, nikogo nie dziwi to, że w jednym budynku na osiedlu modlą się ludzie różnych religii. W piątek – muzułmanie, w sobotę – Żydzi, w niedzielę rano prawosławni. W południe mają swoją Mszę katolicy, wieczorem nabożeństwo protestanci. Rotacyjnie. Tak to funkcjonuje, mieszkańcy się przyzwyczaili. Jeśli ktoś chce, w centrum miasta ma meczet, synagogę albo swój kościół. Inny nieco problem – czy potrzebne są instytucje kościelne? W Leidzie, w jednej z parafii co dwa tygodnie odprawiał Mszę św. ksiądz z Polski, który po jej zakończeniu, tamtejszym zwyczajem zapraszał wszystkich chętnych do siebie na kawę. Przy kawie powiedział mi, że ma problem, gdyż diecezja rotterdamska od dwóch lat nie ma biskupa i wierni (Holendrzy) dochodzą do wniosku, że kurii diecezjalnej i biskupa już nie potrzebują, ponieważ wszystko działa, to po co im diecezja, którą muszą potem utrzymywać? Z perspektywy naszych doświadczeń z czasu pandemii sporo katolików na tyle przywykło do Mszy zdalnych, że po prostu nie ma potrzeby chodzić do kościoła „w realu”. Może w niej uczestniczyć codziennie, za pośrednictwem telewizji w internecie.
Trzeba zaznaczyć, że telewizja pozostaje w modelu komunikacji jednostronnej. W internecie też może być przekaz masowy, ale częściej jest to przestrzeń rozmowy. Tyle że spotkanie face-to-face zamienia się w sieci na komunikację interface-to-interface! Młodzi ludzie rzadziej spotykają się bezpośrednio, relacje tworzą poprzez komunikatory.
– Dla nich to normalne. Taka komunikacja jest o wiele łatwiejsza, częściej ją wybierają – nawet wtedy, gdy są tuż obok. W kawiarni można zobaczyć parę młodych ludzi, którzy siedzą przy jednym stoliku, a komunikują się ze sobą przez internet w smartfonach. Widziałem też dwie koleżanki w parku wpatrzone w ekrany telefonów, poprzez które rozmawiały, choć siedziały naprzeciwko siebie na ławce. To rodzi określone problemy w obszarze budowania relacji w życiu realnym, bo one powstają dzięki komunikacji.
Internet może też oczywiście służyć ewangelizacji rozumianej jednostronnie. Model ambony da się tu stosować, nie tylko w formie kazań na YouTube. Kościół bardzo szybko nauczył się zresztą korzystania z internetu, czego dowodem są dobrze prowadzone strony parafii, diecezji, zgromadzeń zakonnych, wspólnot. Od początku były robione profesjonalnie. Są one bardzo aktualne, pełnią funkcję tablicy z ogłoszeniami. Zwłaszcza strony domów zakonnych były wręcz kiedyś wzorem, na którym można się było uczyć, jak to należy robić. Nowe technologie komunikacyjne zaadaptowano więc do potrzeb religii. Powstawały minifora dyskusyjne, nie mówiąc o portalach typu mateusz.pl czy opoka.org.pl, a potem w mediach takich jak portal deon.pl. To dotyczy nie tylko Kościoła rzymskokatolickiego. Internet jest m.in. polem ujawniania się i działalności nowych ruchów religijnych.
Internet zmienił budowanie relacji z ludźmi, rozumienie wspólnoty.
– Jego charakterystyczną cechą jest to, że jest przestrzenią tzw. słabych więzi. One zaczynają coraz bardziej dominować w społeczeństwie. Są krótkie, przelotne. Jest ich ogromnie dużo. Kiedyś życie we wspólnocie oznaczało silne więzi z ograniczoną ilością osób. W sieci jest inaczej. Nieważne, kogo tam znamy naprawdę. Liczy się to, ile dostajemy lajków; ilu mamy znajomych, obserwatorów, followersów. Kto nas śledzi, kogo my śledzimy. To jest przemiana w sposobie życia. Nastolatków można „odstawić” od komputera, ale nie od telefonu. Młodzi ludzie są podłączeni do mobilnego internetu, przebywają w nim non stop. Pozbawienie dziecka dostępu do telefonu jest największą karą. To je eliminuje z życia. Jeśli kogoś nie ma w sieci, jest wykluczony– nie ma go w ogóle.
Internet stanowi przestrzeń dla tworzenia się nowego rodzaju wspólnot. One są inne niż te, które znamy. I nie mają wiele wspólnego ze wspólnotą, o której proboszcz opowiada w czasie Mszy. Przecież my nie znamy większości ludzi, którzy modlą się wraz z nami w tym samym kościele parafialnym. Jest jeszcze coś. Internet jest „studnią” wiedzy, nie zawsze prawdziwej. To gigantyczna, stale się poszerzająca baza danych. To też zmienia funkcjonowanie wiernych, bo łatwo im wyszukać niedostępne wcześniej informacje. Dowiedzieć się tego, o czym akurat ksiądz mówi na kazaniu itd.
Młodzież to wykorzystuje na lekcjach religii. Lubi sprawdzać wiedzę katechety. Bardzo trudno jest zdobyć autorytet, kiedy dostęp do wiedzy jest tak prosty.
– Wierzę, że Kościół, który przetrwał dwa tysiące lat, poradzi sobie z wyzwaniem, jakim jest internet.
Nie da się zbanować na amen? (śmiech)
– Nie da się.
Myślę, że kluczowa dla przyszłości Kościoła będzie wspomniana zmiana modelu komunikacji. Koniec jednostronnych przekazów z ambon, na mocy autorytetu przypisanego do urzędu. Nie te czasy, autorytet wymaga autentyczności, przyznawania się do ludzkich słabości. Internet daje nowe pole do aktywności świeckim. Wymuszają na duchowieństwie naukę umiejętności z zakresu komunikacji interpersonalnej, przede wszystkim – słuchania.
– To nie jest kwestia samego internetu. Całe społeczeństwo, obywatelskie i demokratyczne, od dawna funkcjonuje na zasadzie komunikacji wzajemnej, a nie jednostronnej. Niektórzy rzecz jasna kochają przemawiać ex cathedra, w tym niektórzy politycy, ale obywatele mogą się organizować, protestować, wyrażają swoje opinie. Mają swoje zdanie, wybierają, kto ich reprezentuje. Podobnie jak przestrzeń publiczna, internet jest forum debaty. Mamy obecnie do czynienia z demokracją dyskursywną (termin Jürgena Habermasa). Kościół musi pójść w tym kierunku. Pozostaje tylko pytanie o granice zmian. Kościół nie jest instytucją taką jak urząd, jak państwo. Nie da się jednak zachować modelu ambony, który sięga czasów średniowiecza i ma źródło w monarchii absolutnej.
Internet przyczynia się do tego, że w Kościele lepiej i mocniej jest dziś słyszany głos laikatu – w tym młodzieży. Młodzież, która gra w odprawianie rytuałów religijnych w sieci, mówi tym językiem, jaki jest jej najbliższy. Świat wirtualny to jej „naturalne” miejsce szukania wiary.
---
Prof. Marian Niezgoda
Były dyrektor Instytutu Socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, wieloletni kierownik Zakładu Socjologii Komunikacji, badacz masowego komunikowania oraz oświaty